Matsubara
Zabójcy DemonówODDECH SMOKA155cm61kg
Data urodzenia 08/11/1611
Miejsce pochodzenia Yamagata
Miejsce zamieszkania Akaishi
Klasa społeczna kapłan
Zawód Yamabushi
Nie nosi zarostu, włosy zaś ma średnio przycięte z naturą wodorostów - niezależnie od uczesania, przypominają suszone algi. Na treningach nie pomijał niczego, nawet szczęki, mając ją wyraźnie zarysowaną. Mimo starania się bycia ciągle ogolonym, gęste i dzikie brwi sprawiają wrażenie jakby ogólnie był zapuszczoną osobą.
- jego imię, Matsubara, można interpretować jako pole sosen lub świerkowa równina
- nie jest weganinem, ale smak mięsa, w tym ryb, nie leży w jego guście. Najbardziej za to lubi suszone śliwki
- posiada jednego ucznia, takiego trochę z przymusu. Z początku nie chciał go, ale potem wyszło, że wspaniały z niego chłopak... ze swoimi wadami. Póki co, jego tożsamość pozostaje owiana tajemnica...
Najdalej jak pamięcią sięga sięga, w zakamarkach przykrytych już mgłą, Matsubara widzi, słyszy i czuje swoją świątynię. Swojej przeszłości nie znał, zapewniano go jedynie że został tutaj porzucany. Tutaj stawiał pierwsze kroki, ronił pierwsze łzy oraz pot - w końcu nie dbał tutaj tylko o duszę, ale ciało również. Kiedy zaś podrósł, podobnie jak inni mnisi, zaczął odwiedzać pobliskie wioski oraz udzielać pomoc potrzebującym. Specjalnie potrzebującym. Nie będzie więc tajemnicą nadmienienie tego, iż tymi osobami byli członkowie korpusu zabójców demonów. Jednak jedna z licznych pomocy miała zmienić jego życie...
Pewnego razu do progu jego świątyni zawitał zabójca z okropnymi ranami. On i inni mnisi nie byli pewni czy przeżyje noc, toteż na zmianę czuwali przy nim. Nie pech czy szczęście, a sam los chciał, aby przy Matsubarze nieszczęśnik wyzionął ducha. Nieboszczyk czując, że to jego ostanie chwile, złapał za swoją broń i wepchnął ją w ręce młodego mnicha, prosząc o zwrot katany jego mistrzowi. Nim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, poczuł ciężar ostrza w swych dłoniach z chwilą gdy zabójca opuścił ten świat. Pozostawiony z ostatnią wolą zmarłego, choć całkowicie obcego mu człowieka, postanowił ją wypełnić.
Minęły długie miesiące na poszukiwaniu samej tożsamości zabójcy, później zaś kolejne na szukanie jego mistrza. Jedno i drugie przedsięwzięcie nie było efektownie zorganizowane przez niego - ograniczało się jedynie do wypytywania przebywających tymczasowo w świątyni zabójców. Jak ktoś coś wiedział, to niewiele. Wielu zaś chciało zabrać katanę ze sobą: miło, neutralnie, grozami, czasami nawet siłą. Matsubara jednak nie dał się ani razu, nawet jeśli niekiedy oznaczało to interwencję ze strony przeora w jego sporach z zabójcami. W końcu ktoś docenił jego wytrwałość i brawurowość w obronie miecza, obiecując mu pomoc w tej kwestii. Na powrót obcego musiał czekać niemal rok, nim zabrał go w podróż do mistrza zmarłego wojownika.
Dla zabójcy byłaby to pewnie kaszka z mleczkiem, dotrzeć w głąb górskiej puszczy, gdzie jakoby mistrz Yamagi miałby przeprowadzać swoje treningi. Cóż... było to po prostu kłamstwem. Kłamstwem którego Matsubara w ogóle nie przejrzał ze strony zabójcy. Mimo trudów jakich doznał, nie poddał się, przez co Yamagi postanowił ujawnić swoją tożsamość. Cały ten czas wodził go po górach i lasach, próbując złamać jego ducha i uzyskać dobrowolnie od niego miecz. Widząc jednak, że młodzieniec się nie poddaje, w trakcie tej wycieczki zmienił zdanie, uznając że mógłby zostać członkiem korpusu ze swoją stalową wolą. Ba, mógłby nawet i go wyszkolić...
Informacja ta mocno zszokowała mnicha. Nie dość, że cały czas prowadził go na manowce człowiek którego szukał, to jeszcze zaoferował mu dołączenie w szeregi organizacji chroniącej ludzi. Tyle emocji naraz sprawiło, że musiał na moment usiąść i zastanowić się, uznając ostatecznie że i tak będzie potrzebował przespać się z tą decyzją. Nie było to w końcu pytanie na które mógłby odpowiedzieć z miejsca. Miało ono w końcu zmienić jego całe życie.
Powróciwszy do świątyni z Yamagim, w progu oznajmił iż przystaje na jego propozycje. Miał przed sobą jeszcze całe życie, więc czy faktycznie chciał je spędzić jako mnich, ograniczony do świątyni i jej okolicy? Myślał o tym przez całą drogę powrotną, gdzie stwierdził, że nie jest to do końca ścieżka jaką chciałbym. Choć miał już wpojone ideały, które pewnie będzie ciężko mu zmienić, ich realizacja może być pewniejsza na ścieżce zabójcy aniżeli mnicha.
Na trening udał się w jeszcze dalsze, dziksze i niebezpieczniejsze miejsce niżli w którymi Yamagi poddał go próbie. W zimniej i dzikiej północnej części Japonii spędził trzy lata, hartując ciało z kilkoma innymi rekrutami. Jego trening trwał najdłużej z faktu laku umiejętności szermierskich. Całe życie jedyne co trzymał w dłoniach to kadziła oraz kij od miotły - nie umiał przyzwyczaić się do do dzierżenia katany, a tym bardziej walki nią. Ironicznie pewnego razu mistrz uznał, że skoro świetni dzierży kij, wykorzysta go od teraz nie tylko do zamiatania, ale także to walki. Nieironicznie kontynuując trening, Matsubara wzbudził u swego mistrza zdziwienie swoimi umiejętnościami w tym stylu. Tym samym, Yamagi będąc w końcu pewnym jego umiejętności, pozwolił udać mu się na ostateczny test.
Z testu wyszedł bez szwanku, choć wielu poddawało wątpliwością jego niekonwencjonalną broń - w końcu niemal każdy zabójca walczył kataną, czy to krótszą czy to dłuższą. Dzierżenie czegoś innego było powodem do bycia wytykanym oraz celem dziwnych spojrzeń. Negatywność bijąca od innych uczestników testu nie zachwiała pewnością Matsubary, pozwalając mu nie tylko przeżyć na górze, ale także pokonać kilka słabszych demonów nim wrócił do żywych.
Po teście udał się o rodzimej świątyni, gdzie niedługo po jego przybyciu dotarło jego ostrze, kruk oraz pierwsza misja. Nie była to niestety naginata, a zwykły miecz co zniesmaczyło świeżo upieczonego zabójcę, jednak szybko zmienił o nim zdanie - przy kilku próbnych ruchach poczuł jak dobrze katana jest wyważona do jego ręki, zaś ostrze tak przygotowane, jakby nie było na świecie rzeczy która mogłaby stawić mu opór. Wyruszył więc na pierwszą misję z dobrym samopoczuciem, potem drugą, trzecią, ósmą, dwudziestą.
Czas leciał, nie wiadomo gdzie dokładnie przepadł. Nim obejrzał się, był już po dwudziestce, potem trzydziestce, a czterdziestka powoli wyjawiała się zza zakrętu. Rzeczywistość uderzyła go w momencie w którym spotkał nowego młodego członka korpusu. Zwyczajna gadka przed misją dała mu do zrozumienia, że jego test był już niemal dwie dekady temu i niekoniecznie jest już tak młody jak myślał.
Większość misji kończył sukcesem, choć niekoniecznie z dobrym zakończeniem. Takie były realia tej "pracy". Nie wszystkich da się uratować, nie wszyscy przeżyją. Najważniejsze zawsze było przetrwanie, unikanie bezsensownej śmierci. Z takimi też celami poszedł do swojej kolejnej misji.
Jak w większości przypadków, udało mu się zdemaskować demona i dojść do źródła fermentu jakie zasiał w mieście. Jednakże umiejętność ludożercy była znacznie potężniejsza niż początkowo zakładał. Zmanipulowany przez demona, nie tylko dokonał "eksterminacji szkodników" ale także rzezi na zwykłych ludziach. Pierwszy raz mając do czynienia z tak druzgocącym aktem na przestrzeni swojego życia, demoniczna sztuka odcisnęła stałe piętno na jego psychice. Nie wiedząc co czynić, mając jednocześnie świadomość, że zarówno korpus jak i lokalny watażka będą go ścigać, uciekł do jedynego miejsca w którym czuł się bezpiecznie - do swojej świątyni. W całym tym zamieszaniu zapomniał, że demona w cale nie pokonał, choć odnosił dziwne wrażenie, że nie stwarza on już żadnego zagrożenia...
Przez lata nieobecności, jego dawny dom rozrósł się do rozmiarów pokaźnego kompleksu. Nie była to już jedna świątynia z kilkunastoma mnichami, a już kilka sakralnych budynków skupionych wokół wielkiego placu. Szybko odnalazł spokój i ład w duchu dzięki pomocy znajomych twarzy oraz świątynnej rutynie. Wszystko po to, aby ledwo zaleczone rany na umyśle zostały ponownie otwarte i poszerzone.
Jego tropem do świątyni przybył również demon, ponownie manipulując Matsubarą do popełnienia zbrodni. Tym razem zabójca demonów przeszedł samego siebie, co zrobiło nie lada wrażenie na manipulatorze. Do tego stopnia, że aż postanowił osobiście mu pogratulować jego czynów. W tym wszystkim przeliczył się, potknął o jaką drobnostkę i albo zapomniał, że mężczyzna nadal jest pod wpływem jego sztuki, lub Matsubara w szale i obłędzie atakował już wszystkich. Tym samym, demon sam skazał siebie na śmierć z jego ręki.
Po tym co uczynił, jak na jego oczach demony nie zmieniały się w kupki popiołu a ludzie już tak, stwierdza że nie jest już w stanie już rozróżniać jednych i drugich. Dla ich bezpieczeństwa, zaszył się w lesie, by w samotności znaleźć równowagę. Zaś wszelkie rzeczy wiążące go z korpusem, zniszczył. Zabił kruka, spalił szatę, wypalił gorącą stalą tatuaż.
Rozpoczął pustelnicze życie, gdzie poświęcił wolny czas na zgłębianie wiedzy oraz jej tajników z ksiąg i zwojów jakie uratował ze świątyni. Zatracając się w wiedzy chciał zapomnieć o swoim ciele które stało się bronią, wręcz je zniszczyć, lecz nie było to coś czego był w stanie dokonać - przede wszystkim przez warunki w jakich postanowił teraz żyć. Zmieniło się to w momencie w którym postanowił uratować wędrowców przed dziką zwierzyną. Uderzył go myśl, że zwierzę nie jest ani człowiekiem ani demonem, jest w tym wszystkim "trzecim czynnikiem". Niby zwykła niebezpieczna sytuacja na szlaku, ale dla Matsubary była pierwszą cegiełką powrotu do społeczeństwa i normalności.
Spędziłw lesie tyle lat, że stracił rachubę czasu. Doszedł wtedy też do wniosku, że walka mieczem jest ostatecznie sztuką, w której nie zdoła w pełni rozwinąć się. Postanowił więc wrócić do swojej młodości, gdzie przez moment walczył bronią drzewcową i zaimplementować ją do swoich aktualnych realiów. Trening w samotności, na zwierzynie oraz podczas ewentualnego ratowania wędrowców przed naturą, nie lada rozsławiły go w okolicy.
Stał się swego rodzaju legendą: mnichem spotykanym w głębokim lesie, yamabushim chroniącym przed bestiami. Sława aczkolwiek przyciągnęła też niechcianą przez niego uwagę. Zarówno demony szukające wyzwania przybyły w te regiony, chcąc zmierzyć się z mistycznym mnichem, jak i członkowie korpusu niepewni czy to dawno zaginiony Matsubara czy też całkowicie inna osoba. W końcu na zabójca za dezercję, niesubordynację i dokonane rzezie musiał jeszcze otrzymać odpowiednio dobraną karę... czyli śmierć.
Niezależnie do której pory dnia oponenci należeli, ostrzegał ich. Odmawiał w dzień i noc pojedynków, nie chcąc wypuszczać na zewnątrz bestii którą dawno temu zapieczętował w sobie. A mimo to, był do tego ciągle zmuszany. Niezależnie od przeciwnika, wygrywał. Nie ważne czy były to zaprawione w walce demony czy też zabójcy, mało kto mierzył się z naginatą, nie wiedząc do końca czego spodziewać się po taki przeciwniku. Dawało to Matsubarze sporą przewagę. Jednak dręczony przez coraz to silniejszych przeciwników, zdecydował się w końcu opuścić swoją pustelnię i ruszyć na trakt.
Przyodziany w demoniczną maskę i szaty zarówno po ludziach jak i demonach, miał z tego mieszane korzyści. Raz był faktycznie brany za demona przez zapach, mając spokój ze strony dzieci nocy lub kłopoty z korpusem. Innym razem udawanie demona irytowało te prawdziwe, a ludzi bawiło.
Doprowadziło to do tego, że jego unikatowy styl walki rozwinął się jeszcze bardziej, lecz nadal kiełkuje i czeka na swoje przebudzenie, niczym drzemiąca w nim bestia...
Lata współczesne
Legenda o złotym dziecku
Miał szczęście w nieszczęściu znaleźć się w Kioto w trakcie tych wydarzeń. Okryty szatami spaczonymi przez dzieci nocy, nie wydalał apetycznego zapachu dla demonów, jednak jego aparycja i zachowanie sprowokowało kilka trupów - w końcu czy ktoś noszący demoniczną maskę w mieście demonów nie prosi się o coś? Poza tym obyło się bez większy niespodzianek dla Matsubary i opuścił miasto nim zaczęło dziać się goręcej...
Ikigai
O śmierci Iematsu dowiedział się dobre kilka miesięcy po niej od przypadkowego zabójcy na trakcie. Nawet jeśli relacji z korpusem nie miał dobrych po odejściu, mistrz był osobą której nie dało się lubić oraz szanować. Był to jeden z nielicznych momentów w jego życiu gdy żal faktycznie ścisnął jego serce a łzy mimowolnie popłynęły. Tym bardziej, że nie mógł odwiedzić jego grobu ani rodziny by oddać należyty szacunek... Tym samym stwierdził, że z korpusem nie wiąże go już nic więcej i pora ruszyć własną drogą. Jedynie blizna po wypalonym tatuażu lekko o sobie przypomniała.
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|