Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 48 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
Yamato był jak najbardziej ukontentowany swoim statusem demona. Żyć nie umierać i pławić się w swojej nadludzkiej sile. Przyszło mu po raz kolejny wypróbować swoje nowe umiejętności. Chodziło tym razem o możliwość wprowadzenia modyfikacji do jego własnego ciała. Wcześniej przemiany ograniczały się do zmiany swojego wyglądu na bardziej ludzki. Mógł ukryć swoje ostre zęby i pazury, lub sprawić, że oczy nie miały aż tak jadowitej barwy. Teraz jednak po zgromadzeniu nieco większej ilości mocy zwrócił uwagę, że jest w stanie wprowadzać znacznie bardziej rozległe zmiany. Wciąż nie były to wielkie zmiany, sylwetka człekopodobna była zachowana, ale mogły jak najbardziej ułatwić polowania. A już na pewno je nieco urozmaicić. Przecież głównie o to chodziło. Ile można było mordować ludzi gołymi rękami, prędzej czy później coś takiego musiało się znudzić. Myśląc o tym wytworzył ze swojego przedramienia kościane ostrze. Szpon wystawał sporo ponad pięść. Śmiercionośna broń na swój sposób nieco przypominała obrzydliwe ostrza łowców demonów. Powielanie broni znienawidzonych ludzi nieco kłóciło się z estetyką bycia stworzeniem Muzana, ale nie można było im ująć użyteczności. Zawsze to był to nieco większy dystans ataku. Jakby sprawdzając jego sprawność zamachnął się w kierunku pobliskiego drzewka. Rogowy twór z łatwością zgruchotał bogom ducha winną roślinkę. Następnie Yamato zbliżył pazur do oczu badając go, czy się nie uszkodził. Poza resztkami kory i drewna na krawędziach nie było większego śladu - broń zdała egzamin. Skoro tym razem był w stanie tworzyć modyfikacje tego typu, to otwierała się przed nim zupełnie nowa ścieżka walki. Więcej możliwości w walce oznaczało zarówno elastyczność jak i nieco więcej rozrywki oraz różnorodności podczas polowań. Czysta przyjemność. Przecież po kilku latach mordowania ludzi za pomocą pięści i pazurów każdemu się może znudzić. Nieśmiertelność miała swoje zalety, ale właśnie nuda była jedną z jej największych wad. Należało z nią walczyć od samego początku.
Jednak na samym uzbrojeniu nie mogło się skończyć. Potencjał modyfikacji ciała był zbyt duży by ograniczać się do tworów wyłącznie zwiększających zdolności ataku Yamato. Przecież były ważniejsze rzeczy, takie jak styl, wygląd, no i ewentualnie defensywa. Tak więc zdecydował się na stworzenie dodatkowych modyfikacji swojego ciała. Krótkim ruchem barków zrzucił kimono ujawniając dosyć muskularne ramiona. Chwilę później w okolicy obojczyków po obu stronach zaczęły wyrastać kolejne kostne wyrośla. Skierowane były w górę i miały chronić, bądź co bądź wrażliwą szyję przed ciosami od boków. W razie czego też mogły się przydać do jakiegoś sprytnego uderzenia ramieniem. Miły dodatek na wypadek bardziej desperackich walk jakie mogły nadejść w przyszłości.
Póki co jednak znajdował się w samym środku jakiegoś zapomnianego lasu więc raczej nic mu nie groziło. W najbliższej odległości nie było ludzi, a zwierzęta instynktownie unikały demona. Idealna atmosfera na dopracowanie przemian. Musiał stworzyć w swojej głowie kilka dopracowanych schematów rogów. Nie mogły one wadzić podczas walki, jednocześnie będąc skuteczne. Nie wolno zapominać, że większość starć bazuje na pamięci mięśniowej, więc gdyby się nagle okazało, że któryś z nowych rogów koliduje, dajmy na to z kolanem, byłoby to niekorzystne podczas rzeczywistej walki. Mając to na uwadze Yamato zaczął zapamiętale masakrować okoliczną roślinność sprawdzając użyteczność nowych talentów.
Cios szponem od prawej - na poszycie lasu spada deszcz trocin. Pchnięcie pazurem drugiej ręki - z pnia odłupał się spory fragment drewna. Na koniec z wyciągnięciem lewego ostrza uderzenie kolcem wytworzonym na prawym kolanie tuż obok świeżej dziury. Tym razem drzewko nie wytrzymało i z jękiem rwanego drewna przewróciło się na ziemię.
Demon głębiej odetchnął, otrzepał się z kawałków kory i przywrócił do mniej bojowej formy. Leniwym krokiem podszedł obserwować dzieło swojego zniszczenia. Trening trwał już dobrą część nocy. Kilka godzin ciosów w okoliczne rośliny, markowanych uników i innych form sprawdzania czy nowe nabytki ciała Yamato są w odpowiednich miejscach i trafionej długości. Niestety prawdziwy test odbędzie się dopiero podczas łowów. Teraz jednak wokół niego leżało kilka przewróconych drzew, podłoże składało się głównie z drzazg, kory i innych kawałków drewna. Na samym środku nowiutkiej polany stał potwór i rozglądał się po swoim dziele. Był zadowolony z efektów ćwiczenia. Co prawda było dosyć żmudne, a w porównaniu do polowania niezbyt ekscytujące, to przyniosło pożądane efekty. Dopracował długości i przyzwyczaił się do kostnych narośli tak, że nie powinny mu przeszkadzać w walce. “Ciekawe co sobie pomyślą okoliczne człowieczki?” Przebiegła przez jego głowę krótka myśl gdy rozglądał się po pobojowisku. Niestety istniała spora szansa, że dodadzą jeden do jednego i wezwą jakiegoś kretyna z nożykiem. Jeśli nawet nie kilku. Yamato nienawidził takiego uciekania, jednak pomimo swojej arogancji wobec ludzi, zachował całkiem dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy. Tak więc dla ostrożności zmuszony był regularnie zmieniać miejsce zamieszkania. Niektóre demony tworzyły sobie całkiem wygodne stałe gniazda. Niestety na coś takiego czarnowłosy demon nie był jeszcze gotowy. Brzmiało to trochę jak zapraszanie Zabójców do siebie. Póki co był zadowolony z życia jako wędrowiec, w końcu pasowało to do jego przebrania mnicha. Nie mając nic więcej do roboty, wyruszył w dalszą podróż. Zgłodniał. Jutrzejszej nocy będzie musiał wpaść do jakiejś wioski na kolację. Całkiem nieźle się składało, że z tego co pamiętał jedna mała wioska pasterzy była całkiem niedaleko. Tradycyjnie już uśmiechnął się szeroko do czerni nocy. Ta noc była niezła, ale następna zapowiadała się smakowicie.
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 50 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
Jeśli Yamato miał zaistnieć w świecie demonów musiał zrobić coś poza zwiększaniem swojej siły poprzez zjadanie żałosnych wieśniaków. Owszem było to dosyć niewymagającym i wygodnym źródłem siły. Znaleźć chłopka, urwać mu łeb i zjeść najlepsze kąski. Jednak z tyłu głowy demonicznego mnicha obijały się dwie myśli. Po pierwsze, był to dosyć wąski kierunek rozwoju. Użyteczny, ale nastawiony na jeden kierunek. Stawał się szybszy, silniejszy i bardziej wytrzymały. Lecz to w starciu w żałosnymi miecznikami wciąż mogło nie wystarczyć. Musiał się stać sprytniejszy, bardziej nieprzewidywalny, wciągnąć łowcę w pułapkę i odwrócić sytuację. Jego nowo nabyte talenty miały mu w tym pomóc.
Demony i tak były żywą bronią. Walka z nimi dla zwykłych ludzi była niemożliwa, a dla Łowców zawsze była tańcem na krawędzi śmierci. Teraz co jeśli ta broń regularnie zmieniała kształt. Raz była mieczem, raz włócznią, a raz toporem. To był cel do którego dążył Yamato. Stać się zupełnie nieprzewidywalny dla przeciwnika i wymuszać zmiany oklepanych schematów. Sporo ludzi bazowało właśnie na zapamiętanych wzorcach. Zjawisko pamięci mięśniowej znacznie w tym pomagało. Wytrenować jakiś ruch tak długo, aż ciało zacznie go wykonywać automatycznie. Jednak Yamato liczył, że takie techniki w dużej mierze musiały zależeć od powtarzalności zarówno sytuacji jak i samego przeciwnika. Ostatecznie chodziło o to by wygrać walkę zanim się dobrze rozpoczęła. “Sztuka wojny” pewnego zamorskiego myśliciela. Jeśli taki szermierz, bo przecież głównie o nich tu chodziło, wyszlifował swoje techniki do granic możliwości oczekując przeciwnika, który wygląda raczej ludzko, nagle spotka coś zupełnie innego. Cóż, zawsze to były kolejne drobne przewagi, których cel był jeden - doprowadzić do zwycięstwa.
Yamato siedział pod jakąś zapomnianą kapliczką gdzieś pośrodku lasu prowadząc swoje rozważania na temat walk. Wokół panował wilgotny zapach drzew. Atmosfera niezbyt dobrze wpłynęła na miejsce kultu, gdyż już na pierwszy rzut oka drewniana konstrukcja była zbutwiała do granic możliwości. Drobne uderzenie najpewniej posłałoby na wszystkie strony deszcz wilgotnych drzazg. O ile nikt się nie zainteresuje ołtarzykiem to za kilka lat mógł z niej pozostać wyłącznie kamienny postument. Demon zajął miejsce właśnie na takim skalnym stopniu i rozważał swoją przyszłość. Jednocześnie, półświadomie wprowadzał jakieś zmiany do swojej ręki. Powoli pokrywał ją grubą wręcz guzowatą skórą, która sprawiała, że ręka zaczynała przypominać łapę goryla. W sam raz jakby trzeba było zniszczyć budowlę jaką miał za plecami. Jednak nie był szczególnie zainteresowany taką rozrywką. Już lepiej było zabawiać się w ścinanie drzew jak najmniejszą ilością uderzeń. Następnie przywrócił normalny wygląd dłoni i potem wydłużył pazury do długości kilkunastu centymetrów. Tym razem były idealne do spotkania z czymś znacznie bardziej miękkim. Podobały mu się jego zdolności. Jedyne co mu nie wystarczało to szybkość z jaką wprowadzał zmiany do swojego ciała. O ile gdy wiedział co go czeka, nie było to większym problemem to jeśli chciał zrealizować swój plan, to potrzebował… zaraz… jak się to słowo nazywało? A tak… treningu. Pocieszna sytuacja. Musiał jak człowieczek powtarzać działania by następnie przychodziły mu z większą łatwością. Uśmiechnął się szeroko do ironii całej tej sytuacji. Nie tak dawno temu bawiło go, że ludzie byli zmuszeni trenować by stać się silniejszym, a w tym momencie on sam musiał robić dokładnie to samo. Nie chodziło jedynie o samą szybkość zmiany kształtu, chciał sobie wypracować szereg schematów, które miały działać w walce. To wszystko wymagało czasu. Stworzyć modyfikację. Sprawdzić jak działa na drzewie, kamieniu czy wieśniaku. Wprowadzić udoskonalenia. Zapamiętać nową formę. Potem powtórzyć proces kilka razy, by wbić twór do demonicznej czaszki tak, aby w kluczowym momencie otrzymać to, czego potrzebował.
Tak więc zgodnie z założeniami na początku przećwiczył twór zwany roboczo “wielką łapą”. Ostatecznie był zadowolony ze schematu masywnej ręki, niemal trzy razy większej od zwykłej, zakończonej krótkimi, ale mocarnymi pazurami. Od biedy nawet się nadawała do chwycenia czegoś. Kolejnym dziełem była znacznie bardziej elegancka broń. Wydłużył i wzmocnił pazury trzech pierwszych palców jednej dłoni. Kciuka, palca wskazującego i środkowego. Były prawie trzy razy dłuższe niż zwykle i mocniejsze. Połowę ich długości stanowiły pazury, które przyjęły dosyć sztyletowatą formę. Do większości zadań nadałby się pierwszy twór. Jednak bardziej smukła przemiana miała jedną podstawową zaletę - zginając palce i układając pazury wzdłuż przedramienia, można było je schować, na przykład w rękawie kimona. Kto wie kiedy takie coś się mogło przydać.
Trening był dosyć długi, choć zdaniem Yamato ciekawy i całkiem kreatywny. Jako dodatkową rozrywkę podczas masakrowania okolicznej flory starał się zachować małą kapliczkę nienaruszoną. Żadne drzewo nie mogło na nią spaść, ani odprysnąć w jej kierunku kamień. Dlaczego? A dlaczego nie? Było to zawsze jakieś urozmaicenie, wyzwanie, rozrywka. Pod koniec nocy - pory życia dla potworów, Yamato ponownie zajął siedzące miejsce pod kapliczką. Tym razem zapach nie był już nieskazitelnie leśny jak wcześniej i raczej przypominał wonie jakie się spotyka w tartaku. Również był to zapach drzew, żywicy i liści. Jednak nie dało się ukryć, że był on inny. Może miało to coś wspólnego z innym zapachem ludzi, w porównaniu do woni i ich krwi? Na swój sposób było to ciekawe zagadnienie. Niestety zapewne wymagałoby to jakiegoś skontaktowania się z roślinami i zapytania ich, czy żywy człowiek, a następnie jego krew pachną podobnie. Zagadnienie zupełnie abstrakcyjne, niemożliwe do sprawdzenia, a jednak w jakiś sposób w swoim absurdzie ciekawe.
- Psiakrew. - Mruknął pod nosem Yamato. Ponownie musiał wyruszać w podróż. Niestety dalej uważał by nie sprowadzić na siebie jakiegoś pościgu. Podejrzewał, że jego wędrówki przez lasy i góry cesarstwa powoli zaczynały się układać w jakąś siatkę. Tworzenie śladów w postaci rumowisk po treningach, nałożone na okoliczne zaginięcia wieśniaków, przecież był głodny, mogły powoli tworzyć jakiś szlak. Miał nadzieję, że jeśli ktoś na niego wpadnie, to będzie tak głupi jak większość ludzi. Natrafienie na znudzonego boga miecza byłoby co najmniej niekorzystne.
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 50 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
Jak na demona przystało, Yamato był przekonany o swojej wyższości nad zwykłymi ludźmi. Pogląd ten jednak nie oślepiał go na tyle by uznawać, że nie musi się niczego lękać od ich strony. Choć określenie tego strachem też było pewnym nadużyciem. Rogaty mnich wolał termin “szacunek”. Ile w tym było prawdy, a ile tłumaczenia się, to już należało do rozważań na inny dzień. Mimo tego wizja walki z silniejszymi przeciwnikami popychała go do pracowania nad nowymi sposobami walki, schematami, które podczas walki mogły odwrócić sytuację.
Tym razem nie było większych zmian i ciemnowłosy wciąż starał się wykorzystać do maksimum demoniczne zdolności kształtowania własnego ciała. Tym razem zamierzał popracować bardziej nad dynamiczną przemianą i wykorzystaniem jej w ogniu walki. Tak jak poprzednim i poprzednim razem, jego śmiertelnie groźnym przeciwnikiem było drzewo. Jednak tym razem spędził nieco czasu na szukaniu rośliny, która nie podda się po kilku ciosach. Po poszukiwaniach trwających blisko godzinę, udało mu się spotkać swojego adwersarza - dosyć pokaźny dąb o pniu około metra średnicy. Yamato był znacznie silniejszy od zwykłego człowieka, lecz nawet on nie mógł marzyć o zniszczeniu takiego pnia kilkoma ciosami. Tym bardziej, że nie to było jego celem.
Swój trening rozpoczął kilka kroków od celu. Poruszał barkami, rozluźniając zastałe kości. Następnie wydłużył swoje pazury podwajając długość palców. Należy zaznaczyć, że nie były to żadne przerośnięte paznokcie, tylko szpony z prawdziwego zdarzenia. Grube rogowe twory o kształcie przypominającym noże były zdolne do rozszarpania większości naturalnych celów - od ubrań i desek, po miękkie ciało.
Demon skoczył do przodu w kierunku drzewa. Lądując ciął od prawej pod skosem na dół zdzierając korę i ukazując drewno. Następnie wykorzystująć moment pędu oparł rękę, którą dopiero co zaatakował na ziemi i obracając się na niej wykonał obszerne kopnięcie lewą nogą. Po ciosie nogą postawił ją na ziemi ponownie się podnosząc z podparcia i natychmiast się z niej odbił. Ponownie zaatakował swój cel, tym razem kolanem, jednak sztuczka polegałą na wytworzeniu na nodze rogowej narośli. Guzowatość wbiła się głęboko w drewno rozrzucając na boki kolejne garści trocin. Na koniec odskoczył do tyłu oceniając swoje dzieło zniszczenia.
Co prawda efekty były zadowalające to Yamato musiał z “czystym sercem” (o ile można było użyć takiego stwierdzenia w przypadku demonów) przyznać, że go poniosło. Same ciosy były zadowalające i skuteczne. Koncepcja pancernych ochraniaczy na kolanach również nie była złym pomysłem. Jednak robienie fikołków przed przeciwnikiem to był materiał na cyrk, a nie walkę na śmierć i życie. Jakikolwiek obrót i pokazanie pleców oponentowi, był to materiał na złapanie miecza między łopatki, a jak powszechnie wiadomo nie należało to do najprzyjemniejszych przeżyć. W szczególnością gdy było to ostrze nichirin, a odbiorca prezentu był demonem. Rogaty więc skrzywił się na swój pokaz i ponownie przystąpił do ataku, tym razem bardziej na poważnie.
Kolejną kombinacje ciosów rozpoczął od prostego uderzenia prawą ręką. Jednak zamiast w pięść, swoją dłoń ułożył na kształt włóczni - palce wyprostowane, jeden obok drugiego, a ostrze stworzone z pazurów. Uderzenie wywołało kolejne fale drzazg, lecz zanim dobrze opadły, Yamato wyprowadził tnący atak od dołu drugą ręką. Postawę trzymał niczym bokser. Łokcie przy sobie chroniące boki klatki piersiowej, a ramiona po wyprowadzeniu ataku szybko wracały na swoje miejsce. Po uderzeniu lewą ręką, sięgnął prawą na skos do przodu, a następnie wykonał ruch podobny do pociągnięcia. Gdyby to był prawdziwy przeciwnik, wbiłby pazury i nabiłby go na pancerne kolano. Jednak skoro był to solidnie nieruchomy pień to musiał się pogodzić z kolejnej szramy jaką stworzył drapiąc szponami. Jednak nie zraził się tym i mimo takiego niepowodzenia i tak wykonał atak pancerną nogą na drewno. Na koniec odskoczył zadając płytki cios lewą ręką od góry.
Yamato ponownie pozwolił sobie na chwilę przerwy. Ocena skutków i rozważania nad skutecznością kombinacji były kluczowym elementem treningu. Tym razem był bardziej zadowolony. Choć ataki nie były tak widowiskowe, to z pewnością nie brakowało im skuteczności. Prawdopodobnie, gdyby pierwszy cios ręką-włócznią byłby odpowiednio szybki, zakończyłby walkę. Nawet gdyby chybił, to wymuszał na przeciwniku zejście do defensywy. Mnich doszedł do wniosku, że ten prosty atak na stałe wejdzie do repertuaru jego ataków. Był stosunkowo prosty, ale w połączeniu z demoniczną fizjonomią i długimi pazurami zaskakująco skuteczny. Jeśli ponadto wydłużył szpony do długości kilkunastu centymetrów to zasięg tego ataku mógł nie raz zaskoczyć szermierza. Yamato spędził resztę nocy na szlifowaniu tego ataku i wplataniu go w inne serie ciosów.
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 48 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
Niestety zdarzały się takie sytuacje, że czasem trzeba było wyjść z, jak to niektórzy mędrcy-szarlatani nazywali, strefy komfortu. Trzeba było porzucić swoje dotychczasowe przyzwyczajenia i zmienić nawyki zdobywania jedzenia. Tym razem zdarzyła się sytuacja dosyć niefortunna. Yamato za swoją tymczasowe miejsce zamieszkania jak na mnicha pustelnika przystało obrał pewną jaskinię. Był to wybór dosyć powszechny wśród dzieci Muzana, gdyż gruba warstwa skały skutecznie chroniła przed promieniami słońca. Pechowa sytuacja wynikała z faktu, że do tymczasowego lokum czata zaplątał się jakiś mężczyzna. Gdy był na to gotowy demon mógł całkiem zgrabnie udawać świętego męża. Jednak takie czcigodne jednostki rzadko kiedy zajmują się obgryzaniem z nudów ludzkich kości. Na taki właśnie obraz przypadkiem natrafił ów człowieczek i zanim się rogaty dobrze zorientował ten w panice zaczął uciekać w kierunku wyjścia. O ile normalnie nie byłby to problem i rozpoczęłoby się całkiem zajmujące polowanie, to tym razem był jeszcze dzień, wieczór konkretnie i wieśniakowi udało się uciec przez wyjście jaskini. Niosło to ze sobą dwa skutki. Po pierwsze, Yamato nie był w stanie go gonić bez nieszczególnie przyjemnych oparzeń, które całkiem szybko skończyłyby się jego śmiercią, a po drugie unikalna formacja skalna, która naciekała od dobrych kilkuset lat się nieco uszczerbiła gdy demon we frustracji trzasnął w nią łapą.
Do najbliższej wioski nie było zbyt blisko, jednak nie było też aż tak daleko. Chłop miał dobre dwie, może trzy godziny przewagi zanim słońce zaszło na dobre. Mnich musiał się spieszyć. Co prawda był znacznie szybszy od człowieka i się nie męczył, to jednak istniała szansa, że gaduła przywiedzie do niego jakiegoś łowcę demonów, albo podobne nieszczęście. Wbrew pozorom, cała wioska z sieciami i widłami również nie była wybitnie korzystną wizją walki. Wychodząc ze swojej kryjówki demon szpetnie zaklął. Najpewniej pastuch pochodził z niedalekiej wioski. Jednak nie było absolutnie żadnej gwarancji. Gryząc język i złorzecząc na wszystkich znanych mu bogów mnich z nosem w trawie zaczął szukać śladów jakie mógł zostawić donosiciel. Wyostrzył wszystkie swoje zmysły jakie mu Muzan dał. Szczególnie widzący w ciemnościach wzrok i psi wręcz węch. W końcu udało mu się znaleźć. Połamane gałązki i kawałek pachnącego przetrawionym alkoholem materiały prowadziły w kierunku wioski pasterzy. Niczym pies gończy Yamato ruszył w tamtym kierunku. Jak burza biegł pomiędzy drzewami, skakał z kamienia na kamień i tylko za pomocą demonicznej wytrzymałości przeżył kilka zjazdów z urwisk. Złapał jednak trop wieśniaka i po intensywności zapachu mógł stwierdzić, że go doganiał. Nie był jednak pewny, że uda mu się go złapać przed wioską. Od czasu do czasu demon musiał przystanąć i wtedy nosem szukał woni uciekiniera. Gdy mu się to udawało następnie szukał dla potwierdzenia innych śladów. Całe szczęście, że cel również musiał biec na złamanie karku i nie trudził się by zacierać ślady, więc przynajmniej tutaj nie było zbyt wiele kłopotów.
Wkrótce okazało się, że w istocie ten dzień nie był zbyt szczęśliwy. Gdyby się nad tym zastanowił to nie sprawdził nawet wróżby omikuji wychodząc na noc jak to miał w zwyczaju. Możliwe, że z powodu tak okropnego przeoczenia istotnego rytuału rozsierdzona fortuna zapragnęła się od niego dzisiaj odwrócić. Kolejne splunięcie od farta w pełni objawiło się, gdy zamiast śpiącej wioski dostrzegł poruszenie i migotliwe światło pochodni. Kilkudziesięciu chłopów zbierało się na głównym placu z widłami i siekierami. Yamato mógł się jedynie domyślać, kto był celem tej wesołej kompanii.
Wyglądali jednak, że na coś czekają. Byli gotowi na wycieczkę, ale najwyraźniej brakowało ostatecznego rozkazu. Cicho jak kot demon zaczął się skradać w kierunku zgromadzenia. Czemu po prostu nie uciekł w innym kierunku? Niestety ten fragment z panicznym wycofaniem się przed bandą pastuchów zbyt godził w jego dumę by zebrać się na taki krok. Szpicel zasługiwał na karę i mnich zamierzał ją wymierzyć. Poza tym bieganie z nosem w trawie i bieg za tym tropem wyostrzyły jego apetyt. Tak jak często nie miał na to okazji to musiał przyznać, że to całe tropienie było całkiem ciekawe. Po cichu kierował się w stronę głównego budynku. Zapewne to tam rozmawiali z jego niedoszłą ofiarą i próbowali się dowiedzieć gdzie jest diaboł i czy rzeczywiście istnieje i nie były to pijackie majaki pastucha. W końcu gdy udało się dojść do ściany, Yamato przyłożył ucho do desek i nasłuchiwał rozmowy ze środka. W tym samym czasie obserwował czy nikt z placu się nie zapuszcza w jego zaułek. Po chwili usłyszał: “Mori przestań się mazać i gadaj gdzie poczwara. Sam kierunek nam gówno daje.”. Na te słowa mnich uśmiechnął się drapieżnie. Był w dobrym miejscu. Przez dobre kilka chwil leżał na trawie i nasłuchiwał dalej rozmowy upewniając się o tożsamości osób w środku. Musiał być to jakiś włodarz i ów donosiciel. W końcu usłyszał zrezygnowany ton i trzask zamykanych drzwi. To był jego moment. Cicho jak cień wstał ze swojej kryjówki wydłużył pazur na palcu wskazującym i rozciął papierowe drzwi, następnie wślizgnął się do pokoju. Na środku pomieszczenia ściskając butelkę sake kiwał się w przód i tył obdarty mężczyzna. Nawet nie zobaczył Yamato. Nie dostrzegł również półmetrowego kościanego ostrza, które wyłoniło się z przedramienia stojącego za nim demona. A już z całą pewnością nie dostrzegł czystego cięcia, które spadło na jego szyję, barwiąc maty podłogowe na ciemną czerwień. Demon chwycił głowę za przetłuszczone włosy i podniósł do swojej twarzy. Uśmiechnał się do martwego oblicza. Udało się. Na odchodne sięgnął do butelki z sake, pociągnął nosem i wziął jeden łyk. “Niezłe.” pomyślał i przelał zawartość do swojego naczynia przy pasie. Przyda się na podróż. Obijając butelkę o jedno udo, a głowę o drugie wciąż bezgłośnie wyszedł znowu na czerń nocy. Nie czekając na to czy dojdzie do reakcji gospodarzy na śmierć ich gościa odmaszerował z wioski w przeciwnym do przyjścia kierunku. Nie zamierzał ryzykować, tym bardziej, że najpewniej następnego dnia mógł już oczekiwać nie tylko wieśniaków z widłami.
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 48 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
- Spokojnie Junji to tylko ja. - Usłyszał znany sobie głos i dostrzegł wychodzącego zza domu swojego znajomego o imieniu Kento. Podobnie jak on sam był lokalnym rolnikiem.
- Cała okolica jest na szpilkach po tym co się stało w Akabie, a ty chcesz żebym był spokojny? - Zapytał z wyrzutem. Jednak po chwili wyraźnie się uspokoił, gdy zobaczył znajomą sobie twarz. - Krwawa łaźnia w trzech domach. - Pokręcił głową w niedowierzaniu. - Pierdoleni zbójcy! Żeby nie mieli nic lepszego do roboty? Kraść to jedno, ale mordować jak zwierzęta? - Zapytał Kento, choć nie oczekiwał zbytnio odpowiedzi. Nie było dobrej odpowiedzi. Mógł próbować znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. Fanatycy religijni, naćpani czy po prostu wariaci. Próbował ale nawet takie skrajności mu nie pasowały.
- Też w to nie mogłem uwierzyć. - Próbował pocieszyć swojego ziomka Kento kładąc mu rękę na ramieniu. Gest prosty, lecz często przekazywał więcej niż słowa.
- A tak w ogóle co tu robisz? - Rzucił Junji gdy po chwili patrzenia się w przestrzeń otrząsnął się i w końcu wrócił na ziemię.
- Zastępuję Saia. - Rozłożył ręce na boki prezentując swoją postać i uśmiechem na twarzy kontynuował. - Pan Musashi nie chciał żebyś był sam na warcie, więc oto jestem. - Pod uśmiechem czaił się lekki smutek czy raczej frustracja. Cóż, nocna straż nie była ulubionym zajęciem nikogo, tym bardziej w takich okolicznościach.
Z każdą chwilą słońce zbliżało się coraz bliżej do gór i z każdą chwilą stawało się coraz bardziej czerwone. Mężczyźni nie kontynuowali rozmowy. W powietrzu wisiało coś dziwnego. Napięcie było niemal namacalne. Strażnicy, którzy z całą pewnością zostali wybrani na “ochotników” przez lokalnego władykę, próbowali w jakiś sposób zamaskować strach chodząc w poprzek drogi albo po prostu gapiąc się w ciemność i próbując zobaczyć cokolwiek w czerni nocy. Kiedy nastała pełna ciemność, ich nerwy były napięte do granic możliwości. Tak więc gdy nagle usłyszeli trzask gałęzi po prawej stronie drogi tylko cudem nie pobiegli z krzykiem w głąb drogi.
- Kto tam jest?! - Krzyknął w kierunku hałasu Junji podnosząc wyżej oliwną latarnię i trzymając w drugiej ręce swoją pałkę. - Halo? - dorzucił niepewnie zbliżając się tamtą stronę. Tuż za nim szedł Kento trzymając w obu dłoniach porządne widły - broń była prymitywna, lecz nie raz w historii okazała się zmorą aroganckiego samuraja. Krok po kroku zbliżali się w kierunku krzaków, które wydały im się źródłem dźwięku. W końcu po porozumiewawczym spojrzeniu jeden odchylił zarośla widłami, a drugi zaświecił tam latarnią. Nic jednak nie znaleźli. Z dziwnego powodu odczuli ulgę i skierowali się w kierunku swojego posterunku.
- Co jest kurwa? - Zapytał kapelusznik wskazując na coś czego zupełnie się nie spodziewał. Otóż na środku drogi leżała dorodna pomarańcza. Nie było to coś co mogli wcześniej przegapić. Ulga trwała, krótką chwilę i teraz ponownie ich psychika została napięta do granic. Mężczyźni jak na zawołanie stanęli plecami do siebie. Wydawało im się, że są otoczeni, starali się pokryć wzrokiem jak największy obszar.
- Pomocy! - Usłyszeli nagle przerażony głos z okolicy roślinności, od której nie tak dawno temu przyszli. Odruchowo odwrócili się w tamtym kierunku i Junji skierował tam latarnię, żeby móc cokolwiek więcej dojrzeć. Ku ich coraz większemu przerażeniu zobaczyli tam… kolejną pomarańczę. Na ten okropny widok biegiem puścili się w kierunku wioski. Mieli w głowie tylko jedno - by dotrzeć do bezpiecznej linii budynków. Bezpiecznej? Ponownie stanęli jak wryci. Przy drzwiach dwóch domów leżały, bez zaskoczenia, dwie piękne pomarańcze. Mężczyźni zaczynali wątpić we własny zdrowy rozsądek. Drżącym krokiem zbliżyli się do bliższej chaty i trzęsącą się ręką otworzyli drzwi. W środku powinno być kilku współmieszkańców. Myśli błyskawicznie obijały się po czaszkach. Co znajdą w środku? Spodziewali się kolejnej krwawej łaźni jak w Akabie. Z klimatycznym jękiem zawiasów drzwi otworzyły się do środka. Snop światła oliwnego płomyka rozświetlił dwie leżące na posłaniach postacie. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że podłoga była zalana krwią, a w miejscach gdzie powinny być głowy ofiar leżały okrąglutkie pomarańcze.
Stojący z przodu ze źródłem światła Junji nie wytrzymał, zgiął się wpół i zwymiotował na ziemię. Żołądek Kento był nieco silniejszy ale po dwóch krokach oparł się ciężko o widły i próbował przywrócić się do jakiegokolwiek stanu użyteczności. Dyszał patrzą się w ziemię i zachowując pozycję stojącą tylko z pomocą wbitej w ziemię broni. Jego cała uwaga starała się podzielić pomiędzy utworzeniem z sytuacji jakiegoś logicznego ciągu zdarzeń, a wymazaniem z pamięci obrazu wnętrza domu. Nagle kątem oka dostrzegł ciemny kształt siedzący na ich miejscu straży. Odwrócił się i dostrzegł mężczyznę w czarnym kimono z czerwonymi zdobieniami. Miał długie włosy do ramion i nonszalancko obierał pomarańczę. U jego stóp leżały ułożone w równym rządku pięć odciętych głów.
- Dobry wieczór. - Uprzejmie przywitał się Yamato z dwójką strażników. Przez ostatnie kilkanaście minut skradał się wokół dwójki strażników starając się zabić ofiary, bez zwrócenia na siebie ich uwagi. Był to swoisty trening skradania się. Głównym celem oczywiście było nie zostać zauważonym. Ograniczona bystrość przeciwników, o ile można było ich tak nazwać, była pewnym ułatwieniem. Jednak kontrastowała z paranoją jaką wywołały u nich jego ekscesy w Akabie. Koniec końców, zabawa z dwójką strażników w kotka i myszkę była całkiem zajmująca. Musiał niczym kot krążyć wokół wieśniaków nie wywołując żadnego hałasu. Innym problemem było zabicie śpiących spokojnie lokatorów tak by nie obudzić nikogo i co gorsza nie zaalarmować głównych bohaterów. Teraz jednak przestawienie musiało dobiec końca. Niektórzy uważają, że w skradaniu się chodzi o to by nie dać się znaleźć. Yamato uważał, że kluczem do sukcesu było nie pozostawić po sobie żadnych śladów. Idąc dalej za tą błyskotliwą myślą skończył jeść pomarańczę, wstał i skierował się w stronę dwójki wartowników z drapieżnym uśmiechem na ustach.
Troszkę nietypowa forma treningu, chciałem się pobawić konwencją by po raz n-ty nie bić drzewa, mam nadzieję, że ujdzie jako trening skradania się.
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 40 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry.
Na początek pozwolił sobie na krótką przechadzkę po lesie szukając odpowiedniego miejsca na początek dzieła zniszczenia. W końcu wypatrzył cel, który trafiał do jego gustu - porządne drzewo o grubym pniu. Zazwyczaj takie pozwalały na przetrenowanie nieco więcej uderzeń niż te wątlejsze. Nie trwało to długo i znalazł satysfakcjonujący pień. Mnich podszedł do niego na początku ostrym pazurem zerwał fragment kory, by sprawdzić czy nie jest przypadkiem spróchniałe. Okazało się, że takie nie było. Odszedł od niego na parę kroków wydłużając pazury u rąk do bojowej długości kilkunastu centymetrów. Stojąc jeszcze plecami do drzewa z przeszłego przyzwyczajenia rozgrzał barki. Nie żeby tego potrzebował, w końcu i tak kontuzje raczej demonowi nie groziły. Prędzej by się zregenerował jak odczuł jej efekty. Z impetem odwrócił się w stronę drewnianego przeciwnika i skoczył w jego stronę. Na początek wykonał dwa szybkie cięcia pazurami wyrywając na korze znak X. W ten sposób pień został błyskawicznie pozbawiony kory i był gotowy do przyjęcia kolejnych ciosów. Następnie przystąpił do swojego ulubionego ciosu czyli zebrał palce do siebie i w sporządzoną w ten sposób włócznie wbił w odsłonięte drewno. Pazury wbiły się na kilka centymetrów i trzeba było lekkiego szarpnięcia by je wyjąć. To znowu skutkowało posłaniem garści szczap na ziemię. Chwilę później zdecydował się na atak z innego kierunku więc wyostrzył pazury na stopie i szybkim kopnięciem z półobrotu zaznaczył kolejną szramę na pniu.
Była to jedynie rozgrzewka. Te same ataki mógł robić już wcześniej. Skoczył więc obunóż na drzewo i odbił się od niego w powietrze. Wykonał salto dla efektu i wylądował z impetem na ziemi. Jednak to nie było wszystko. Podczas obrotu z jego grzbietu wyrosły dwa potężne skrzydła. Delikatnie obejmowały sylwetkę Yamato w sposób przypominający pelerynę. Tyle, że elementy ubioru rzadko kiedy są zakończone ostrymi jak brzytwa pazurami. Ponownie ruszył przed siebie w kierunku znienawidzonego wroga tym razem mając do dyspozycji nie dwie, cztery kończyny. Następnie rozpętał prawdziwą burzę kościanych ostrzy. Na zmianę uderzał szponami jednej i drugiej ręki w akompaniamencie ciosów pazurzastych kciuków skrzydeł. Po serii kilku pierwszych ataków ziemia była w całości pokryta trocinami z drzewa, patrząc na oko przebił się już przez około jedną trzecią grubości drzewa. Na ułamek sekundy się zatrzymał tworząc na obu przedramionach metrowe, rogowe ostrza. Następnie zrobił piruet i niczym piła tarczowa wgryzł się w drewno. Wirując ciął ostrzami rąk i pazurami skrzydeł. Dzięki odpowiedniemu ułożeniu kończyn biedny kawałek drewna został dosłownie zasypany ciosami. Wykonał w ten sposób dwa obroty i wyprostował się by sprawdzić efekt swoich działań. Nie miał jednak na to zbyt wiele czasu, gdyż moment później drzewo jęknęło i zaczęło się przewracać w jego stronę. Nawet tak potężna roślina miała granice wytrzymałości. Zwłaszcza jak brakowało jej pół pnia. Kiedy tylko Yamato zorientował się w swojej sytuacji rozprostował skrzydła i szybko odskoczył z pomocą ich uderzenia. Odrzucone powietrze posłało trociny i resztki kory w jedną stronę, a mnicha w drugą. W majestatyczny sposób powoli drzewo spadło na ziemię łamiąc na swojej drodze pomniejsze drzewka.
Schował ostrza z powrotem do środka przedramion, a następnie podparł się pod boki obserwując upadek swojego oponenta. Cóż, trwało to znacznie krócej niż się spodziewał. Coś się Yamato wydawało, że na przyszłość musi wybierać bardziej solidne cele do ćwiczeń. Może przyszedł czas na kamienie? A może łowców?
Oszczędzając liczenia: do 300 PO brakuje 16. Ładnie proszę.
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 16 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry.
Korzystając z doświadczeń z walki z kowalem Hanshinem, Yamato uznał, że najlepszą bronią która spełni jego wymagania będą zmodyfikowane szpony. Jednak zwyczajne wydłużenie pazurów było niewystarczające. Jak szybko owa walka pokazała, te stanowią nieszczególnie solidną barierę przed ostrzem zabójcy. Konieczne było wzmocnienie samych szponów, co pociągało są sobą również dalszy rozrost ręki i przedramienia.
Mnich przez kolejne dni oddał się doskonaleniem swojego oręża. Na początku przeszedł przez kilka kolejnych iteracji pazurów. Nie było to proste zadanie i dosyć czasochłonne. Głównym problemem okazała się optymalizacja kształtu szponów. Praca Yamato przypominała po części robotę kowala. Jednak o ile śmiertelnik musi za każdym eksperymentem przechodzić przez żmudny proces kucia ostrza, to w przypadku demonicznej magii wystarczało poddać swoje ciało kolejnej modyfikacji. Na początku naturalnie mnich zamierzał stworzyć broń przerażającą i na pierwszy rzut oka złowróżbną. Tak więc ząbkowane, haczykowate ostrza. Niestety jak pierwsze testy na bogom ducha winnych drzewach pokazały, taka broń blokowała się w celu utrudniając wyszarpnięcie i przystąpienie do kolejnych ataków. Wciąż miał w pamięci ostrze nichirin Hanshina, które z łatwością przecięło jego pazury. Tak więc, o ile był świadomy istnienia łapaczy mieczy i innych tworów śmiertelników mających rozbroić szermierza, to był przekonany, że przy starciu z zaplutym ostrzem zabójców próby skopiowania podobnego wzoru były bezcelowe. Miecze korpusu były zwyczajnie zbyt skuteczne przeciwko demonicznym materiałom.
Niezależnie jak demonicznie i stylowo wyglądało ząbkowane ostrze, ostatecznie Yamato musiał zostać przy nudnawych, ale skutecznych i bezpiecznych dla bestii gładkich szponach. Nie był to koniec pracy nad formą przekształcenia ciała. Równie ważny był sam kształt pazurów. Ponownie stanął przed swoim zaprzysięgłym przeciwnikiem jakim był solidny dąb. Uderzenia zrywały korę i rozrzucały po okolicy trociny rąbanego drewna. Jednak nie były to furiackie ataki zwierzęcia. Każde uderzenie było dokładnie analizowane przez umysł mnicha. Zwracał uwagę, na napięcia jego własnego ciała, opory ostrza i czystość cięcia. Wykoncypował on ciekawe podejście. Każdy ze szponów miał nieco inny kształt. Dzięki temu mógł eksperymentować na kilku formach jednocześnie. Bardzo szybko odrzucił niektóre kształty, które okazały się zbyt zagięte i miał wrażenie, że przy uderzeniu próbowały wyrwać mu palce. Podobnie odrzucił ostrza proste jak strzała. Były całkiem niezłe, ale zupełnie niepraktyczne gdy nie uderzał. Trudno je było zmieścić w sylwetce demona, no i wyglądały pokracznie. Co jak co ale resztki stylu musiał zachować. Po wielu próbach zdecydował się na lekko zagięte, obosieczne szpony, o delikatnie falującej krawędzi, która miała pomagać w cięciu.
Wisienką na torcie było opracowanie reszty ręki, która miała wspierać i uzupełniać pazury. Tutaj mnich pozwolił sobie na nieco więcej ekstrawagancji. Ukształtował rękawicę z kościanych płyt, która chroniła całą rękę i przedramię. Jednak płyty nie były prostymi kawałkami kości, lecz z wielką uwagą stworzył na nich misterne, regularne organiczne wzory. Przez długi czas pracował, aż w końcu osiągnął pożądany efekt, który miał wzbudzać strach i podziw.
Nie był to jednak koniec jego pracy. Ostatnim krokiem było uważne zapamiętanie jego dzieła. Tak, by w każdej chwili mógł przywołać swój wymuskany wzór. Trening czynił mistrza. Będąc demonem rzadko musiał trenować niczym śmiertelnik. Nie przynosiło to takich skutków jak u ludzi. Zwiększał przecież swoją siłę poprzez pożeranie ofiar, a nie pracę nad własnym ciałem. Jednak wielokrotne zmienianie swojej ręki ze zwykłej, w wielką i opancerzoną było ciekawym doświadczeniem. Wręcz interesującym. Naturalnie pierwsze zmiany przynosiły wiele frustracji u mnicha, gdy nie mógł perfekcyjnie odtworzyć kształtu szponów czy wzorów na rękawicy. Wściekał się, gdyż było to takie ludzkie i prymitywne. Był ponad tym, ponad pomyłkami, te należały do śmiertelników. Nie po to stał się demonem, żeby teraz się mylić. Jednak z każdą kolejną zmianą błędów było mniej, a sam Yamato stawał się zadowolony jak najedzony kot.
Pozostawało tylko opanować niuanse walki szponami i jego praca była zakończona. Naturalnie sam proces testowania kolejnych wersji pazurów dał mu wiele wglądu w wady i zalety jego kościanych rękawic. Jednak kiedy już zdecydował się na jeden wzór zamierzał doprowadzić jego użytkowanie do perfekcji.
Na początek wrócił do swojego odwiecznego wroga jakim był kolejny biedny dąb. Stanął kilka metrów od pnia i rozluźnił się za pomocą kilku podskoków w miejscu. Następnie ruszył na swój cel niczym błyskawica. W połowie drogi przemienił swoje dłonie na pancerne odpowiedniki z już gotowymi szponami.
Pierwszym uderzeniem było pchnięcie pazurami na wyprostowanych palcach prawej ręki, które głęboko wbiły się w korę. Następnie szarpnął wyjmując je bez większych oporów i przypuścił szerokie cięcie drugą ręką, które zostawiło na drzewie cztery głębokie szramy i zerwało spory kawałek kory. Kolejny cios znowu spadł od prawej w postaci obszernego cięcia od ziemi do góry na lewo. Yamato kontynuował uderzeniem obu rąk na raz na skos od lewej do prawej. Po tym ataku wykonał szybki piruet testując grzbietowe ostrza szponów. Na koniec szybko schował pazury prawej dłoni i zebrał ją w pięść by zakończyć kombinację ciosów ciężkim uderzeniem kułaka w drzewo. Ostatni atak potoczył się po okolicy głuchym łupnięciem. Chwilę później dało się słyszeć jęk i trzask łamiącego się drzewa.
Yamato stał przed rozerwanym na pół dębem. Uderzenie kończące musiało doprowadzić do granic wytrzymałości pień, który następnie rozpadł się pod ciężarem gałęzi na dwie zgrabne połowy. Od góry, do dołu. Demon stojąc na środku pandemonium spoglądając na swoje ręce - dzieła z których mógł być w końcu dumny. Przeczesał swoje rozrzucone w nieładzie włosy olbrzymią dłonią wprowadzając przywracając szczątkowy porządek. Odrzucił głowę do tyłu i donośnie, choć nieco maniakalnie, się zaśmiał. Był gotowy. Teraz pozostawało przetestować dzieła na nieco delikatniejszym celu.
Ocena treningu
350 / 500
Rozważania demon zaczął od głębokiej zadumy w jakiejś zapomnianej świątyni w bambusowym lasku. Niewielki, kamienny, zawilgocony budynek w środku którego znajdował się nadgryziony zębem czasu posąg, który niegdyś musiał być jakimś lokalnym bożkiem. Na początku, trzeba było przeanalizować możliwości i cele potencjalnej walki. Mnich bezpardonowo rozsiał się na postumencie rzeźby i myśląc oglądał wieczorne niebo przez dziury w dachu. Tradycyjnie największym wrogiem demonów było słońce, więc tylko je można było wykorzystać do niezawodnego unieszkodliwienia diabelskiego przeciwnika. Wniosek jest prosty trzeba było przeciwnika wyrzucić na światło dnia. Kwestią bardziej skomplikowaną jest doprowadzić do sytuacji, w której demon da się wyrzucić na słońce.
Naturalnie istniały ostrza nichirin, które zawierały w sobie niemal słoneczną energię. Jednak poza jednym dziwnym mieczem, który został rzucony jak ochłap między stado psów na arenie, niewiele z nich było w rękach demonów. Yamato nawet nie był pewny czy funkcjonowałoby w rękach potwora tak skutecznie jak u łowcy.
Kiedy słońce schowało się za okolicznymi wzgórzami mnich wyszedł z kaplicy by kontynuować swoje rozważania w nieco bardziej aktywny sposób. Stanął na niewielkim placu przed świątynią i wraz z ruchem barkami opancerzył swoje ramiona przemianą. Następnie powoli przyjął wysoką gardę i skupił się na strategii walki.
Regeneracja była podstawową zaletą demonów, ale i kłopotem w walce tego typu. Święty musiał doprowadzić przeciwnika na skraj wyczerpania. Walka z innym demonem była istną wojną na wyniszczenie. Totalną walką, w której nie ma innego celu jak tylko zadać jak najrozleglejsze obrażenia. Z człowiekiem mogła się liczyć precyzja. Odpowiedni cios mógł zrobić niewielką ranę lecz uszkodzić kluczowy narząd jak serce. Walcząc z innym krwiopijcą liczyło się oderwanie jak największego fragmentu mięsa z przeciwnika, tak aby regeneracja była możliwie najbardziej kosztowna. Yamato rozpoczął swoją formę katy powolnymi rozległymi ciosami pazurami. Walczył z własnym cieniem. Pchnięcie szponami w okolicę ramienia możliwe by oderwać kończynę. Szerokie cięcie nad pasem by rozpłatać brzuch. Miażdżące uderzenie w udo by pogruchotać kończynę. Demon wykonywał spowolnione precyzyjne ciosy z głęboką uwagą. Liczył się plan. W walce mięśnie same miały odegrać zaplanowany taniec.
Skupienie rozwinęło jego pierwotny plan. Chociaż demony regenerowały się szybko, to nie natychmiast. Poza samym celem maksymalnego kosztu leczenia, ataki na kończyny niemal z definicji utrudniały kontratak. Złamaną ręką ciężko się uderza. Nawet jeśli taki cios dosięgnąłby mnicha, to byłby znacznie słabszy. W podobnym duchu przebiegał atak na głowę oponenta. Dzieci nocy choć zmysły miały wyostrzone do zwierzęcych granic wciąż bazowały na starych zawodnych narządach. Innymi słowy demon mający miazgę zamiast oczodołów nie widzi. Idąc za tą rewolucyjną myślą Yamato do swoich ciosów dołączył cięcia i pchnięcia pazurami w okolicę głowy.
Można się pokusić o pytanie, czym ten trening się różnił od treningu walki z zabójcą demonów?
Gdyby być małostkowym to główna różnica przebiegała na ograniczeniu ataków na klatkę piersiową. Walcząc z przedstawicielem korpusu takie ciosy wybijały bezcenne powietrze z klatki wojownika, oraz dawały perspektywę na uszkodzenie serca, płuc czy wątroby - narządów dla demona “dodatkowych”.
Jednak sam trening był nie tyle ćwiczeniem ciała co umysłu. Miał przygotować do walki z innym sobie podobnym potworem, stworzyć plan, którego realizacja w chwili będzie automatyczna.
Istniała jeszcze jedna ostatnia choć najbardziej istotna kwestia. Ile było demonów, tyle też sztuk krwi. Przygotowanie się do zupełnie nieznanego i abstrakcyjnego było niemal niemożliwe. Niemal, a nie niemożliwe. Wszystkie jednak miały swoje źródło w samym demonie. Nadmierne roztkliwianie się nad złożonymi aspektami jakie mogła przynieść walka z mistycznymi siłami mogła być zupełnie nieistotna. Demon bez głowy nie wymówi przekleństwa. Bestia bez rąk nie splecie czaru. Czasem skomplikowane problemy można było rozwiązać w bardzo prosty sposób.
Knując w swojej głowie bratobójstwo Yamato przyspieszał kolejne ruchy. Na początku powolne i precyzyjne ciosy potężnych pazurów nabierały tempa. Z każdą chwilą demon dokładał do walki z wymyślonym przeciwnikiem kolejne skomplikowane figury. Uderzenie pięścią na głowę skruszył okoliczny głaz. Pchnięcie w brzuch w kierunku kręgosłupa rozpruł pieniek. Piruet podczas którego demon stworzył tymczasowy ostry ogon. Cięcie pazurami i wtórujący im ogon posłał bambusowe tyczki na wszystkie strony.
Stworzoną w ten sposób polanę w moment zajął potężny szkielet, który kolejnymi ciosami pazurów pustoszył bogom ducha winne rośliny. O ile koncepcja na precyzyjnych uderzeń na narządy zmysłów schodziła na dalszy plan, to diabelska moc mnicha idealnie sprawdzała się do wyniszczenia przeciwnika. Szpony orały ziemię, a ogromne pięści miażdżyły tyczki na drzazgi. W środku klatki piersiowej przywołańca stał jego właściciel, którego postawa była przeciwna wręcz do furii krwawego szkieletu. Kiedy wielkie kościane pazury dewastowały okolicę, mnich oceniał ze spokojem efekty jego działań. Kontynuował rozwój swojej filozofii walki i starał się dopasować działania pomocnika do zamierzonych celów.
Nie minęło wiele czasu, a polanka rozrosła się do pokaźnych rozmiarów. Możliwe, że właśnie Yamato zapoczątkował jakąś lokalną legendę. Demon dysząc z szeroko otwartymi oczami i pobudzonymi zmysłami odwołał kościanego opiekuna. Rozglądnął się z satysfakcją po dziele swojego zniszczenia. Chociaż z daleka mogło wyglądać jakby wpadł w jakiś szał, to w rzeczywistości jego myśli przez cały czas były bardzo klarowne. Najważniejszy był plan i przygotowanie się do walki z innymi dziećmi Muzana. W końcu takie spotkanie mogły zacząć być całkiem częste.
Nadchodziły ciekawe czasy.
Ocena treningu
399 / 700
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 49 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry.
Mnich rozpoczął kolejny trening od głębokiego wdechu, wciągając do płuc chłodne powietrze nocy. Przepływające przez nos powietrze niosło ze sobą zapachy świadczące o okolicy. Dzikie zwierzęta i wonne rośliny, ale też słodki zapach zgnilizny i wilgoci butwiejących chat. Kolejne wdechy pozwoliły demonowi poznać otoczenie i skupić się na okolicy.
Ciemnowłosy przystąpił do pierwszych ruchów – serii powolnych, płynnych gestów, które miały rozgrzać ciało i umysł. Jego ręce poruszały się z gracją, jakby tkał niewidzialną sieć w powietrzu. Ruchy te były płynne, ale nie pozbawione mocy, świadczyły o latach praktyki i polowań. Uderzenia podobne były do przybierającego przypływu, który choć był wolniejszy od fal, był też nieunikniony.
Opuszczona wioska była idealnym miejscem do treningu. Cicha i spokojna, pozwalała skupić się na każdym detalu, na każdej myśli i każdym ruchu. Po krótkiej rozgrzewce, Yamato przeszedł do bardziej dynamicznych ćwiczeń. Jego ciało zaczęło się poruszać z większą szybkością i precyzją. Wykonywał kopnięcia, uderzenia i bloki, każdy ruch był dokładny i celowy. Wyobrażał sobie przeciwników przed sobą, różnorodnych i nieprzewidywalnych, zmuszając się do szybkiej adaptacji i zmiany technik. Jego dłonie uderzały powietrze wywołując świst, a stopy unosiły się i opadały na przemian z lekkością oraz z mocą miażdżącą bruk. Każdy ruch miał swoje miejsce, każdy gest miał swoje znaczenie. Yamato nie tracił ani jednego uderzenia czarnego serca na zbędne działania. Rytm jego ciała był rytmem wojny, nieprzewidywalnym choć zachowującym celowość i specyficzną harmonię. Demon wiedział, że starcie z Zabójcami jest nieuniknione więc musiał być cały czas gotowy na wieczny konflikt.
Yamato zdecydował się na ćwiczenie form, które wymagały większej elastyczności i precyzji. Przechodził płynnie od jednego ruchu do drugiego, jakby tańczył ze sobą samym. Ciało demona, choć nieśmiertelne, nadal potrzebowało stałej praktyki, aby nie dać korpusowi szansy. W każdym ruchu była dzikość, ale też harmonia i celowość przypominająca uderzenie żmiji. Jego umysł był równie ważny co ciało. W każdym ruchu, każdym uderzeniu i bloku, widział swoje cele, wyzwania i problemy, które musiał przezwyciężyć. Trening nie był tylko fizycznym wyzwaniem, ale także duchowym. Yamato wierzył, że walka z wyimaginowanymi przeciwnikami to także walka z własnymi słabościami. Słabość była domeną śmiertelników, a on będąc demonem nie mógł pozwolić sobie na takie niedociągnięcia.
W pewnym momencie, zatrzymał się na chwilę, zamykając oczy i wsłuchując się w otaczającą ciszę. Znów wciągnął głęboki wdech, poczuł zimne powietrze w płucach. Jego pięści pokryły się grubym kostnym pancerzem. Moment później gwałtownie otworzył oczy i wykonał potężne uderzenie w wyimaginowanego przeciwnika. Jego pięść przemknęła przez powietrze z siłą, która mogłaby powalić każdego napastnika. Następnie nie przestawał nawałnicy cięższych ciosów pancernymi rękami. Nieco zmienił swój styl walki skupiając się mocy i sile uderzeń poświęcając część ich precyzji. Przy uderzeniu taką bronią celność miała drugorzędną rolę, jakiekolwiek trafienie łamało kości i mogło unieszkodliwić przeciwnika. Księżyc przesunął się nieco wyżej na niebie, rzucając dłuższe cienie na ziemię. Wioska zdawała się żyć własnym, cichym życiem. Mnich wciąż kontynuował swój trening. Przechodząc od jednego zestawu technik do drugiego nie przestawał walczyć z wyobrażonymi przeciwnikami.
Nagle, w ciszy nocy, Yamato usłyszał trzask. Natychmiast zatrzymał się węsząc w powietrzu i próbując przebić ciemności nocy swoim wzrokiem. Rozgrzany treningiem był naprężony niczym struna i gotowy do obrony. Przygotowywał się na nieoczekiwany atak z jakiejkolwiek strony. Umysł podpowiadał mu, że mogło być to po prostu jakieś dzikie zwierzę lub deska, która po latach w końcu uległa pod zębem czasu. Nie mógł być jednak tego pewny. Uznał, że nie może kontynuować treningu, dopóki nie wyjaśni dziwnego dźwięku.
Skradając się powolnymi krokami cicho niczym kot mnich opuścił plac, który był miejscem treningu. Yamato, nie wydając żadnego dźwięku zaczął okrążać wioskę w poszukiwaniu źródła dziwnego hałasu. Wyszczuplił ponownie swoje ręce pozbywając się opancerzenia dłoni, lecz pazury pozostawił wyciągnięte. Taka kombinacja wydawała mu się trafniejsza do aktualnej sytuacji. Podmuchy wiatru szumiące pomiędzy gałęziami drzew tworzyły niepokojącą, pełną napięcia atmosferę. Niedawno ten sam dźwięk wydawał się być sielski, lecz teraz bestia nocy wykorzystywała go by maskować swoje ruchy.
Po szerokim łuku, tak aby nadejść do potencjalnego napastnika od boku, mnich zbliżał się do miejsca skąd wydawało mu się, że pochodził hałas. Mijał opuszczone chaty zbite z rozpadających się kawałków drewna. Żaden z domów nie nadawał się do zamieszkania, nawet dla niewybrednych demonów. Przegniłe strzechy zapadniętych dachów były obietnicą słodkiego rozkładu. Yamato znał niewiele bestii które lubowały się w towarzystwie oślizgłych zwierząt jakie tam rezydowały.
W końcu łowca trafił do miejsca hałasu. Krótkie oględziny wskazały złamaną belkę i rozrzucone wokół trociny. Ewidentnie pęknięcie było świeże. Lecz pytanie wciąż wisiało w powietrzu - złamało się samoistnie, czy w skutek czyjejś ingerencji. Demon zaczął węszyć w powietrzu i okolicy. Niemal upadł na czworaka w poszukiwaniu śladów w mokrym błocie. Na podstawie poszlak odbudował szybko miejsce harmideru. Na podstawie świeżości uszkodzeń drewna, wiedział która belka upadła i gdzie. Oczywiście mógł to być po prostu skutek działań nocnego ptaka, który myślał, że miejsce spoczynku jest stabilne. Jednak ciemnowłosy musiał założyć skrajny scenariusz, czyli obecność człowieka. Obszedł złamany kikut i zataczając coraz większe kręgi obserwował miękką ziemię. W końcu znalazł to czego szukał. Płytkie ślady bosych stóp, które biegły jak najdalej od wioski. Yamato wyszczerzył drapieżnie zęby łapiąc zaraz trop jakiegoś biedaka. Chwilę czasu już minęło i ten najpewniej leciał na złamanie karku w stronę swojej rodzinnej wioski. Źrenice demona się rozszerzyły i z pośpiechem rzucił się po tropie bogom ducha winnego wieśniaka. Uznał, że trening już się skończył. Może i rzeź wioski nie należała do największych testów umiejętności bestii, ale po ciężkich ćwiczeniach należała się jakaś wyżerka. Naturalnie starał się utrzymywać dystans, aby nie przestraszyć ofiary, póki nie zaprowadzi go do uczty.
Całonocne ćwiczenia sprawiły, że Yamato zgłodniał.
Ocena treningu
448 / 700
Zamek był stary, ale solidny. Strzegły go liczne straże, a każda brama była zamknięta i pilnowana przez uzbrojonych wojowników. Yamato wiedział, że otwarta konfrontacja byłaby błędem – nie na tym polegało jego dzisiejsze zadaie. Jako demon, górował nad śmiertelnikami nie tylko w walce, ale i bardziej subtelnych sztukach, takich jak infiltracji i skrytobójstwie.
Poruszając się jak cień, demon zbliżył się do zamku. Jego ciało, wyniesione ponad ludzką przeciętność, poruszało się niemal bezszelestnie po miękkiej ziemi. Każdy krok był przemyślany, każdy ruch celowy. Mnich przylgnął do muru zamku, jego dłonie odnajdując niewielkie zagłębienia i nierówności w kamieniu. Wysunął ostre pazury i wykorzystując swą siłę i zwinność, zaczął wspinać się po stromym murze. Chłodne kamienie przylegały do jego dłoni, ale Yamato nie odczuwał zimna – jego umysł był skoncentrowany na zadaniu. Wspinaczka trwała kilka minut, ale dla świętego męża czas płynął inaczej. Każdy oddech był wyważony, a każdy ruch starannie przemyślany. Kiedy dotarł na szczyt muru, przywarł do kamiennej krawędzi, przez chwilę obserwując dziedziniec poniżej. Straże krążyły, ale ich uwaga była skierowana ku bramie i głównym wejściom. Yamato wiedział, że aby skutecznie infiltrować zamek, musi unikać bezpośredniej konfrontacji. Powoli przesunął się na wąską ścieżkę biegnącą wzdłuż muru, kryjąc się w cieniu wieży.
Mnich zsunął się na dach jednej z budowli przylegających do muru, lądując miękko jak kot. Dachówki pod jego stopami delikatnie zaskrzypiały, ale Yamato zamarł w bezruchu, wsłuchując się, czy nie wzbudził podejrzeń. Kiedy strażnicy przeszli dalej, ruszył w kierunku jednej z wież zamku, gdzie spodziewał się, że znajduje się wejście do wewnętrznych korytarzy.
Wejście było pilnowane przez dwóch strażników, których rozmowa odbijała się echem od kamiennych ścian. Yamato przywarł do cienia, czekając na moment nieuwagi. Kiedy jeden z nich odwrócił się, by spojrzeć na ukryty w mroku krajobraz, mnich uderzył. Wykorzystując swoją zwinność znalazł się za plecami drugiego strażnika. Chwycił go w uścisku, jedną ręką zatykając mu usta, a drugą szybkim i precyzyjnym ruchem uderzył pięścią w potylicę. Strażnik osunął się bezgłośnie, a Yamato delikatnie położył jego ciało na ziemi. Z jego nosa i uszu zaczęła sączyć się powoli krew świadcząc o złamanej podstawie czaszki.
Drugi strażnik, nadal zapatrzony w odległy krajobraz, nie miał czasu na reakcję, gdy mnich zaatakował i jego. Demon wyciągnął rękę w kierunku gardła wartownika wbijając szpony w szyję. Z nieprzyjemnym chrupnięciem szpony przebiły skórę miażdżac na swojej drodze krtań i zrywając naczynia szyjne. Mnich szybko przeciągnął oba ciała w cień, by nie wzbudziły podejrzeń. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim strażnicy i ślady krwi zostaną odnalezione, ale czas działał na jego korzyść. Wejście do zamku było teraz otwarte.
Przeszedł przez ciężkie drewniane drzwi, które ustąpiły z cichym skrzypieniem. Wewnątrz zamku panował półmrok, oświetlony jedynie kilkoma lampami, które rzucały migotliwe światło na kamienne ściany. Yamato poruszał się bezszelestnie po wąskich korytarzach, gdy jego sandały dotykały chłodnych kamiennych płyt.
Znał plany zamku z opowieści i rysunków, które studiował przed wyprawą. Jego celem był wewnętrzny dziedziniec, gdzie, jak wiedział, ukryty był sekretny skarbiec lordów zamku. Przebijając się przez labirynt korytarzy, unikał napotkania strażników, wykorzystując zarówno swoje umiejętności, jak i znajomość terenu.
Kiedy dotarł do wejścia na dziedziniec, zobaczył, że jest on lepiej strzeżony niż pozostałe części zamku. Kilku strażników przechadzało się w pobliżu, ich lamelkowe zbroje błyszczały w świetle pochodni. Yamato wiedział, że nie może ich wszystkich pokonać bez wzbudzenia alarmu. Zamiast tego, postanowił użyć bardziej subtelnych metod.
Demon wycofał się do pozostawionych wcześniej ciał, pozbawił jednego z nich hełmu oraz napierśnika. Uważnie studiując jego twarz po krótkiej chwili namysłu przekształcił swoją własną by przypominała strażnika. Nawet jeśli nie była to perfekcyjna kopia, to cienie grały na jego korzyść. Na koniec zabrał włócznie przeciwnika i pewnym krokiem skierował się w stronę skarbca. Pewien mędrzec powiedział kiedyś, że da się wejść w każde miejsce jeśli niesie się drabinę. Yamato wykorzystał tę zasadę, aby zbliżyć się do wejścia do skarbca. Cicho przesunął się obok kolejnego strażnika, który stał tyłem do niego, a następnie wszedł do wewnętrznego korytarza prowadzącego do skarbca. Drzwi były ciężkie i zamknięte na skomplikowany zamek, ale mnich miał sposób na otwarcie takich zabezpieczeń.
Mnich uformował pazur swojego wskazującego palca na kształt wąskiego ostrza o mrowiu niewielkich ząbków. Stal nichirin była jedną z nielicznych słabości demonów, ale tym razem miał do czynienia z solidnym, ale zwyczajnym żelazem. Chwilę musiał popracować nad skoblami drzwi, a każda chwila mogła wiązać się z wykryciem ciał. Część ząbków pazura złamało się, lecz szybko były zastąpione przez kolejne. W końcu jeden po drugim metalowe pręty zostały przecięte.
Yamato wszedł do środka, zamykając drzwi za sobą. Wewnątrz skarbca, w świetle płonącej pochodni, ujrzał skrzynie pełne złota, zwoje z zapisanymi sekretami i relikwiami o bezcennej wartości. Ale to nie bogactwa były jego celem. Jego misja polegała na odnalezieniu jednego przedmiotu – starożytnego zwoju, który miał ujawniać sekrety demonicznych sztuk. Yamato nie był pewny skąd władca zamku wszedł w posiadanie takiego przedmiotu, lecz kiedy przypadkiem usłyszał o zwoju, wiedział, że musi zweryfikować historię. Po kilku chwilach poszukiwań, poczuł mroczną moc sączącą się z niewielkiej, zakurzonej skrzyni w kącie skarbca. Otworzył ją delikatnie, a wewnątrz, owinięty w jedwabną tkaninę, spoczywał zwój, którego szukał. Wziął go w ręce, czując jego wagę, nie tylko fizyczną, ale także duchową.
Yamato wiedział, że misja była zakończona, ale droga powrotna będzie równie trudna jak wejście do zamku. Ubrał ponownie hełm na głowę ukrywając twarz w cieniu i cicho opuścił skarbiec, gotów zniknąć w mroku nocy, tak jak się pojawił – niewidoczny, niezauważony, ale z misją zakończoną sukcesem.
Ocena treningu
498 / 700
Nie możesz odpowiadać w tematach