KAMEKICHI
Zabójcy Demonów - NE176 cmWAGA
Data urodzenia 13/11/1630
Miejsce pochodzenia Matsudo
Miejsce zamieszkania Yonezawa
Klasa społeczna chłopska
Zawód -
✲ jego celem jest hodowla i trenowanie lisów, z którymi czuje się związany
✲ ma słabość do dzieci i zwierząt
✲ ledwo potrafi czytać i pisać, nie czuje potrzeby zgłębiać obu sztuk
✲ nauczył się cerować dziury w ubraniach od starszej siostry
✲ choć sprawia wrażenie leniwego, preferuje być w ruchu i pracować fizycznie
✲ przeszłość ukształtowała w nim wstręt do ludzi, szczególnie starszych mężczyzn
✲ czas wolny spędza w lasach lub wśród udomowionych zwierząt, preferując ich towarzystwo
✲ dużo rozmawia ze swoim krukiem i uczy go przeróżnych słów oraz zwrotów
Drzwi do pokoju uchyliły się niespodziewanie, a w powstałej szparze chłopiec ujrzał twarz o kilka lat starszej dziewczyny.
– Nene. – Kamekichi spojrzał pytająco na siostrę, która w odpowiedzi uśmiechnęła się tajemniczo.
– Kame, Kame, chodź zobaczyć coś ciekawego. Tylko szybko, zanim się zrobi zupełnie ciemno. – Nie musiała pytać; wiedziała, że chłopiec bez mrugnięcia okiem poszedłby za nią wszędzie.
Znaleziskiem okazały się trzy lisie szczenięta zamieszkujące norę w pobliskim lasku. Ich rodziców musiało nie być w okolicy, dzięki czemu dwójka dzieci mogła im się przyjrzeć z bardzo bliska. Były puchate i rude, strasznie niezdarne; wciąż ledwo świadome otaczającego ich świata. W tamtej chwili trudno było je sobie wyobrazić jako szkodniki zabijające kury. Kamekichi kucnął obok Nene, opierając się o jej bok i słuchał cichej opowieści o tym, jak je znalazła. Tej nocy chłopiec śnił o płomiennofutrych stworzeniach, których sierść w dotyku niczym nie przypominała ognia.
Magiczne wspomnienie szybko nabrało gorzkiego smaku, gdy parę dni później znowu odwiedzili lisią rodzinę; jedno ze szczeniąt było sztywne i nie oddychało, a pozostała dwójka wyglądała mizernie. Nene zawyrokowała, że rodzice musieli zostać zabici, i że taka była kolej rzeczy, ale widząc łzy w oczach brata i wzbierający się protest, zaoferowała ryzykowne rozwiązanie–sekret, który miał pozostać tylko między nimi. Tak zaczęła się ich przygoda z potajemnym dokarmianiem dwójki małych istnień poprzez szmatkę namaczaną w mleku. Nora została wypełniona pierzem, starymi materiałami i słomą. Zajmując się lisami Kamekichi odniósł wrażenie, jakby życie było bardziej kolorowe niż mu się dotąd zdawało.
Ojciec znowu był w złym nastroju. Z każdym upływającym rokiem jego temperament zdawał się tylko pogarszać. Kłótnie i podniesione głosy były codziennością, która przypominała chłopcu o prawdziwych barwach życia–mdłej szarości. Nie ważne jak Kamekichi się starał, coraz trudniej było mu nadążyć za przyspieszającym tempem, by pozostać o krok przed rodzicem i uniknąć kolejnej bezcelowej tyrady. Dziadkowie tylko dolewali oliwy do ognia, matka zaś odwracała wzrok. Tylko siedząca obok niego Nene była kotwicą; a właściwie oboje byli dla siebie tratwami pośrodku oceanu. We dwójkę było raźniej, gdy oboje z pochylonymi głowami słuchali podnoszącego się głosu ojca. Kamekichi miał nadzieję, że Nene czuła tak samo. Czasem chciał ją zapytać, ale nie wiedział co by zrobił, gdyby zaprzeczyła. Może by płakał. Chłopiec nie lubił płakać. Poza tym, nie zapowiadało się, by mieli szybko opuścić swoje miejsca na podłodze przed ojcem.
Kamekichi nie miał silnych emocji względem swojego życia. Większość czasu zwyczajnie egzystował, robiąc co mu kazano. Nie mówił wiele i nie miał opinii, którymi chciałby się dzielić z innymi; i tak musiałby trzymać język za zębami, by nie zajść za skórę ojcu i najstarszym członkom rodziny.
Najwięcej swojego czasu chłopiec spędzał w towarzystwie starszej siostry, ucząc się od niej wielu interesujących rzeczy. Był to jedyny czas, kiedy robił coś więcej niż bezmyślne dryfowanie przez życie. Wspólna opieka nad lisami zbliżyła ich do siebie. Nene była mądra, sprytna i wiedziała kogo pytać o informacje. Kamekichi tylko jej asystował, ale nie było mu wiele więcej potrzebne do szczęścia.
Wraz z rozwojem szczeniąt zaczęli próbować uczyć ich drobnych sztuczek, co nie było łatwym zadaniem dla dwójki niedoświadczonych dzieciaków. Mimo to dobrze się przy tym bawili, a młode lisy zdawały się być zadowolone. Największym wyzwaniem było pilnowanie, by nie wróciły za nimi do domu. Właśnie z tego powodu zaliczyli kilka prawie-wpadek.
Ostatecznie to nie ciekawość rudych stworzeń okazała się ich zgubą, a częstotliwość wizyt w połączeniu za coraz większą ilością znikającego pożywienia. Gdy wieści obiły się o uszy ojca, który następnie ujrzał dwójkę potomków wymykających się ukradkiem z podejrzanym zawiniątkiem–
Szkodniki zostały złapane, zabite i przyniesione przed klęczące dzieci. Kamekichi wbił puste spojrzenie w dwa małe trupy, ledwo rejestrując tyradę ojca. Kątem oka widział pięści Nene, zaciskające się z całej siły wokół materiału spódnicy. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, nawet gdy po wyjściu ojca Kamekichi wybiegł z domu i zwymiotował.
Wyrzucone później lisie truchła zostały później znalezione w pobliskim rowie i w tajemnicy pochowane blisko ich nory.
Wbrew wszelkim oczekiwaniom, życie nie utraciło barw; zamiast tego chłopak rozpoznał w nim smak goryczy, którego wcześniej nie był w stanie rozpoznać. Kolory stały się zawiłe i trudne do określenia, co rusz mieszając się ze sobą i powodując mętlik w głowie. Większość czasu Kamekichi miał ochotę zamknąć oczy i przestać myśleć, ale groźba podniesionego głosu ojca ciążyła nad nim niczym klątwa. Musiał być czujny.
Kolejnym ciosem były rozmowy o ślubie Nene. Kamekichi wiedział, że taka była kolej rzeczy, ale nie potrafił się pogodzić z myślą o utracie jedynej tratwy, która utrzymywała go na powierzchni.
Kolejnym ciosem była dłoń ojca zderzająca się z jego policzkiem, gdy pod wpływem spanikowanego impulsu wciął się w jedną z rozmów o ślubie, próbując ubrać w słowa plątaninę myśli i emocji zwiniętych w kłębek w jego żołądku; zamiast uwolnić, zmuszony był przełknąć je razem z piekącym, metalicznym smakiem poniżenia.
Jego świat wykoleił się z torów w momencie, gdy Nene zniknęła z jego życia. Kamekichi był już zbyt duży, by płakać; nie żeby lata temu był na to dostatecznie młody, nie na oczach ojca. Coraz trudniej było jednak ukrywać gorycz, która zadomowiła się w jego ustach, wsiąkła w mięśnie i kości. Dłoń ojca podnosiła się coraz częściej, by go zdzielić w ramach kary. Kamekichi nie był pewien czy to rodzic miał coraz gorszy nastrój, czy on sam zaczął się tak wyraźnie zmieniać; może obie rzeczy grały w tym rolę. Nie zależało mu na tyle, by znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Mimo to dalej przyuczał się do swojej roli w gospodarstwie, które miał kiedyś przejąć jako przyszła głową rodziny. Przynajmniej w ten sposób nie miał czasu myśleć więcej niż to było konieczne.
Śmierć matki kontrastowała ze ślubem Nene. Była niespodziewana i nagła; pewnego dnia kobieta położyła się, narzekając na opuchnięte nogi i zmęczenie, by już więcej się nie obudzić. Kamekichi był spokojny w trakcie pogrzebu, nie tylko przez czujne oczy członków rodziny. Orbitował dyskretnie w pobliżu starszej siostry, która również brała udział w ceremonii. Jej obecność, nawet tymczasowa, była powodem do radości.
Dopiero po wszystkim, gdy położył się spać, zdał sobie sprawę z subtelnego ukłucia żalu. Matka od dawna była niczym duch w jego życiu, mimo mieszkania pod tym samym dachem. Nigdy nie podniosła ręki ani głosu na swoje dzieci, ale tylko Nene miała z nią więcej kontaktu–w przygotowaniu do kobiecej roli, do ślubu. Poświęciła swoje życie w imieniu pracy. Czy Nene też taka będzie, gdy urodzi własne dzieci? Czy Kamekichi kiedyś zdzieli w twarz swojego syna lub córkę? Choć zbliżał się jego czas ożenku, wciąż nie potrafił sobie wyobrazić siebie w miejscu ojca, jakby był elementem zupełnie innej układanki. Miał nadzieję, że kiedyś ją znajdzie.
Czas nieubłaganie płynął do przodu, a wraz z nim płynął Kamekichi. Jego nowa żona nie była mu zupełnie obca; z widzenia znał ją od dawna, choć nigdy nie zamienili słowa. Oboje wzięli ślub, bo tak od nich wymagano. Nie darzyli siebie sympatią, ale nie byli też sobie wrodzy. Egzystowali wokół siebie, zdołali nawet skonsumować małżeństwo. Poza tym jednak rzadko odzywali się do siebie chociaż słowem, nie potrafiąc znaleźć wspólnego języka.
Sytuacja uległa zmianie, gdy młoda kobieta zaczęła pokazywać pierwsze wyraźne oznaki ciąży. Nie od razu, oczywiście; Kamekichi początkowo robił wszystko, by ignorować życie rosnące w brzuchu swojej partnerki. Bał się bycia ojcem jak dziecko bało się potworów czyhających w mroku. Bycie przy porodzie kosztowało go wiele nerwów; prawie stracił przytomność, i wcale nie z powodu drastycznego widoku.
Dopiero gdy po wielu godzinach usłyszał krzyk, a dziecko wzięło swój pierwszy oddech, coś w duszy młodego mężczyzny nieodwracalnie się przestawiło. Trudno mu było uwierzyć, że coś tak brudnego i bolesnego jak poród mogło dać początek czemuś tak kruchemu i delikatnemu. Dziecko było kosmate i czerwone, a jego twarz wciąż wykrzywiona płaczem, ale w tej chwili dla Kamekichiego była to najpiękniejsza rzecz na świecie.
Dzieci były trochę jak młode lisy, ale jeszcze bardziej bezbronne. Rozwijały się dużo wolniej i były całkowicie zależne od swoich rodziców. Nie rozumiały pojęć jak dobro czy zło. Neutralne byty–zupełnie jak zwierzęta żyjące w lasach, poza zasięgiem ludzi. Patrzyły na świat i nie zastanawiały się nad tym, czy miał jakiś głębszy cel niż zaspokojenie swoich potrzeb i pójście spać, by potem się obudzić i kontynuować życie.
Jakim cudem tak kruche stworzenia miały potencjał wyrosnąć na potwory?
Narodziny syna zmieniły więcej niż tylko nastawienie młodego mężczyzny do bycia tatą. Poświęcanie uwagi młodej istocie oznaczało również kontakt z jego żoną–Yasu. Wpierw niezręcznie, ale z czasem nauczyli się ze sobą rozmawiać. Może nie była to miłość, ale sympatia? Zdecydowanie. Zaczęli dzielić się swoimi przemyśleniami, potem doświadczeniami i nawet przeszłością–tą dobrą, i tą złą. Kamekichi zdradził Yasu swoje obawy związane z rolą rodzica, wbite mu siłą do głowy poprzez dłoń ojca. Yasu opowiedziała mu o własnym ojcu, od którego niekomfortowego dotyku ślub pozwolił jej uciec. Yasu zapewniła młodego mężczyznę, że to jak ojciec go traktował–to jak Kamekichi będzie traktował własne dziecko–było jego własnym wyborem. W zamian Kamekichi obiecał sobie i Yasu, że nikt wbrew jej woli nie położy na niej nawet małego palca u dłoni, albo skończy bez ręki.
Ojciec ignorował żonę i dziecko, choć wciąż krytykował swojego syna na każdym kroku i uznał za stosowne uczenie go jak dyscyplinować własnego potomka. Napięcie między dwoma mężczyznami rosło, choć nie dochodziło do niczego gorszego niż werbalne kłótnie zakańczane gwałtownym opuszczaniem budynku przez Kamekichiego i wychodzeniem do lasu po drewno.
Gdy przyszła kolej na drugie dziecko, Kamekichi miał nadzieję na córkę. Oczywiście kochałby i drugiego syna, ale nie mógł pozbyć się tej myśli: miło byłoby móc wychować córkę. Los jednak szybko przypomniał, że młody chłopak nie był jego faworytem. Druga ciąża przyniosła ze sobą komplikacje, których nie było przy pierwszej. Kobieta marniała z każdym dniem coraz bardziej, mimo pomocy lokalnego lekarza i ciągłego nadzoru ze strony męża. Nikt nie był zaskoczony tym, że tuż po narodzinach dziecka zmarła, ostatkiem sił wypychając na świat ich córkę. Kamekichi po raz pierwszy prawdziwie prawdziwie poczuł, jak jego świat się kończy.
Zajmowanie się dwójką dzieci z poirytowanym ojcem dyszącym mu nad karkiem było stresujące. Zgodził się wynająć pomoc starszej sąsiadki, ale sam też spędzał czas z synem i córką, pomagając ich karmić, przewijać, myć, układać do snu. Powodowało to kolejne spięcia z rodzicem, który nieustannie krytykował Kamekichiego. Tym razem jednak pogrążony w żałobie młody mężczyzna zwyczajnie ignorował bolesne przytyki, zbyt zmęczony by się nimi przejąć i ulec. Jedynym lekarstwem na wszechogarniającą go apatię były dwa małe promyki słońca–choć nie były puchatymi lisami, były jego. Obiecał sobie dać im najlepsze życie, jakie tylko był w stanie.
Gdy raz starszy mężczyzna wrócił pijany i podniósł rękę na płaczącego chłopca, Kamekichi dopadł do niego i chwycił za nadgarstek. Kości zachrzęściły od siły ucisku, dźwiękowi towarzyszyła groźba: zrób to jeszcze raz, a twoje truchło skończy głęboko w lesie.
Po tym wydarzeniu Kamekichi coraz głośniej zaczął się odgryzać, choć tylko poza zasięgiem słuchu swoich potomków. Gdy pewnego dnia padła groźba o wydziedziczeniu go, młody mężczyzna wyśmiał ojca prosto w twarz, mówiąc "śmiało" i wyszedł rąbać drewno, wpierw upewniając się, że starsza sąsiadka trzymała pieczę nad młodymi stworzeniami. Wrócił późną nocą, gdy zmartwienie nad dziećmi wzięło górę. Widok praktycznie zwalił go z nóg; ledwie widoczne ślady krwi na ziemi, na których obecność zwrócił jego uwagę unoszący się w powietrzu metaliczny zapach, który tak dobrze znał. Przede wszystkim jednak zaalarmowała go niezmienna cisza, nawet gdy znalazł się na tyle blisko, by być w stanie słyszeć oddechy domowników. Gdy jego wzrok osiadł na połowicznie pożartych dzieciach–na zmasakrowanych zwłokach niani–poczuł jak coś w nim pękło. O dziwo z pęknięcia nie wylało się nic–jedynie pustka, o której istnieniu zdał sobie sprawę, która pożerała go kawałek po kawałku, aż całkiem zatopiła jego wnętrze z nicości.
Znalazł ojca niedługo po tym, jak pochował trzy wybrakowane truchła na granicy z lasem. Starszy mężczyzna leżał na ziemi w korytarzu, krwawiąc z rany na głowie, i z pasem zawiązanym ciasno wokół uda; stracił nogę, próbując uchronić się przed wygłodniałym potworem, który napadł gospodarstwo. Sama bestia była ranna i zbiegła tuż po napełnieniu żołądka. Tak Kamekichi dowiedział się o istnieniu demonów.
Kamekichi słuchał ojca tylko połowicznie, pustym wzrokiem obejmując żałosnego rodzica. Jego rany wciąż krwawiły, nie mógł się samodzielnie podnieść. Być może był na skraju utraty przytomności. Młody mężczyzna pierwszy raz prawdziwie pozwolił sobie poczuć obrzydzenie, które od lat czaiło się na dnie jego umysłu. Grymas wykrzywił jego twarz; nie zareagował na prośbę o pomoc, zamiast tego odwracając się i zbierając po drodze część majątku, którą łatwo było ze sobą nieść. Metodycznie otwierał zagrody i budynki trzymające w środku zwierzęta, zostawiając tylko jednego konia. Zamknął oczy na moment, a gdy znów je otworzył, miał przed sobą główny budynek. W dłoni trzymał krzesiwo; nie wiedział skąd się tu wzięło, ale wiedział co z nim zrobić. Wahał się kilka uderzeń serca, ale gorzka mieszanina wstrętu i nienawiści popchnęła jego ciało do działania.
Nie wiedział jak długo tak stał, kurczowo trzymając w dłoniach wodze nerwowego wierzchowca i patrząc w ogień. Wraz z domostwem płonęło jego wnętrze, aż został popiół. Wtedy dosiadł konia i pogalopował w dal.
Skierował się do domu starszej siostry niczym ćma do ognia. Być może szukał powodu, by spłonąć całkiem i pozwolić, by pozostały po nim popiół rozwiał wiatr. Znalazł ją zmarnowaną i w upadającym majątku, z dwójką własnych dzieci. Pozwoliła mu zostać, choć nie był mile widziany przez resztę domowników; zaakceptowali jego obecność jedynie przez żal spowodowany informacją o tragedii, jaką był pożar gospodarstwa. Mąż Nene zmarł, sprawami zewnętrznymi zajmował się jej teść. Kamekichi pomagał z pracą fizyczną, bacznie obserwując Nene. Była zmęczona i przepracowana, zbyt podoba do ich własnej matki. Poświęcała jednak czas swoim potomkom, odwracając ich uwagę od problemów, na których zrozumienie byli wciąż za młodzi, zbyt delikatni.
Nie został tam wiele dłużej, za to obiecał Nene pomoc finansową, gdy znajdzie stabilne źródło zarobku. Objął ją na pożegnanie i zostawił jej część majątku, który miał na sobie, i kontynuował podróż.
O zabójcach demonów dowiedział się czystym przypadkiem, gdy pewnej nocy natrafił na ich oddział. Byli bardzo młodzi i niedoświadczeni–nawet Kamekichi był w stanie tyle powiedzieć. Swoim nagłym wejściem odwrócił uwagę potwora, z którym walczyli, co pozwoliło im zadać śmiertelny cios. Młody mężczyzna zignorował ich słowa, gdy opatrując ranę na jego ramieniu besztali go za podjęcie takiego ryzyka. Podążył za nimi konno, upierając się, że chciał pomówić z ich dowódcą i dołączyć do oddziału; demon zabił jego rodzinę i Kamekichi chciał zemsty.
Była to prawda tylko połowicznie, ale kłamstwa zawierające ziarno prawdy były najbardziej wiarygodne, a Kamekichi potrzebował stabilnego zarobku. Mógł łatwo zginąć w swojej nowej roli, ale nie przeszkadzało mu to. Gdy każda opcja była gówniana, zdecydował się na tę z wygodniejszą klatką. Nauka oddechu była frustrująca, żaden żywioł nie odpowiadał na jego wezwanie; kolor stali pozostawał ten sam, jakby trzymał najzwyklejszą katanę. Ulgą była wiadomość, że nie musiał odchodzić z oddziału. Wybrał drogę tropiciela, gdy dowiedział się o możliwości szkolenia zwierząt. Znalazł wtedy nowy cel w życiu–założyć hodowlę lisów. Być może w pokrętnym akcie zemsty na ojcu, a być może na złość ludziom, którzy widzieli je jako szkodniki.
Walczył, gdy demony napadły Yonezawę, bo nie chciał umrzeć przed osiągnięciem swego celu. Śmierć Mistrza nie poruszyła go; pustym wzrokiem obserwował zmieniający się świat i pilnował tylko, by utrzymać głowę na powierzchni. Nic więcej się nie liczyło.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty właśnie wstąpiłeś w szeregi Zabójców Demonów.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|