Tsuki no Tsuki
Pozwalały wtopić się w tłum, o ile ich użytkownik, lub użytkowniczka, nie mieli zbyt wielkich wymagań. Spójrzmy prawdzie w oczy, w Edo roiło się od samurajów; wręcz przesadzona ilość oficjeli oznaczała jeszcze liczniejszą eskortę, dla samego podkreślenia własnego statusu, choć ci ludzie byli jedną z wielu dostępnych na rynku ozdóbek. Do tego tona straży i policji, w końcu ktoś musiał pilnować porządku w tym pokaźnym ośrodku miejskim. Tym samym dla większości laików, jeden zakuty łeb od drugiego różnił się jedynie kolorem blach i oznaczeniami; których przynależność nie miała większego znaczenia; poza faktycznymi stróżami prawa dla niekoniecznie zawsze przestrzegających reguł.
Wizyta uzbrojonych oficjeli w szemranych lokalach oznaczała kłopoty, z kolei to samo w szanowanym przybytku wzbudzało jeszcze większy niepokój. To pierwsze odhaczyła wcześniej i pewien skurwysyn dowiedział się na własnej skórze, że niektóre zagrania nie są tolerowane na jej posterunku. Starczy rzec, że pewne narzędzie zbrodni, które zwykle służyło do oddawania moczu, będzie obolałe przed długi czas. Renoma i majątek miały oberwać w niedalekiej przyszłości.
Cesarz nie prowadził polityki „500 działek ryżu na każde dziecko”, więc pewne… przyszłe problemy wypadało zdławić nim staną się widoczne. Niechciana ciąża, temat tabu, więc nazwiska – albo ich brak - również przemilczymy. Nie tyle z altruizmu, co względów praktycznych, skoro łajdacy odczuwali potrzebę spłaty długu wdzięczności, to co dopiero ci przykładniejsi obywatele? Dobrze jest mieć dodatkową parę uszu, tu i ówdzie.
Wracając do sedna sprawy, niektórzy znali sposoby na takie przypadłości i jedną z nich była pracownica herbaciarni; której wiedza nie ograniczała się wyłącznie do smacznych herbat. Satysfakcja gwarantowana, dlatego nikt się nie skarżył i przede wszystkim, nie donosił bez potrzeby. Dlatego zbrojna udająca się na zaplecze i dwójka kompanów czekających nieopodal wywołało wspomniany na wcześniej niepokój. Niemniej całość zakończyła się równie szybko co rozpoczęła, po trzech minutach rzekoma „kontrola” dobiegła końca.
Pewnie posłano trójcę samurajską po coś dla szlachcica w potrzebie.
Zapewne Kasumi i jej kompani opuściliby ten przybytek, popadając w niepamięć w mniej niż dziesięć minut, gdyby pewien… widoczek. Nazwijcie ją paranoiczką ale pewnego mężczyznę zdawała się skądś kojarzyć...
Do Edo jednak nie przywiały go przyjemności. Kruk przyniósł wieści od tropicieli, kierując go właśnie do miasta, gdzie podobno grasował demon. Oczywiście, nie było to ani nic dziwnego, ani tym bardziej zaskakującego. W mieście łatwo było znaleźć odpowiednią ofiarę, a nawet zwyczajnie przebierać w morzu potencjalnych ofiar. Dla demonów miasta były po prostu bufetem, a przynajmniej w ten sposób postrzegał to Ayumu.
Bezcelowe włóczenie się po mieście, nie przynosiło jednak niczego dobrego. Nocne rozglądanie się po miejscu, gdzie dokonał się ostatni atak, nie wskazało jednak na nic konkretnego, zostawiając go z pustymi rękoma. Kiedy więc nastał dzień był nieco znużony i tak właśnie trafił do lokalu. Odpoczynek przy dobrym posiłku, herbacie i z widokiem na wypielęgnowany ogród nieco pokrzepiał duszę i prawdę powiedziawszy, całkiem dobrze się bawił w swoim własnym towarzystwie, zajęty swoimi własnymi myślami. Przynajmniej do momentu, gdy znad swojej czarki herbaty nie skrzyżował spojrzenia z pewną kobietą. Dziwne uczucie przepełzło mu po plecach, kiedy próbował połączyć jej twarz z kimkolwiek, kogo udało mu się w życiu poznać. Jak bardzo jednak nie próbował, nie był w stanie dopasować jej do kogokolwiek, kogo byłby wskazać z imienia. Niestety, uczucie jakby ją gdzieś już widział, nie chciało tak po prostu zniknąć.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Tak samo jak rezultaty bezskutecznego uganiania się za rzekomymi koszmarami, które trzeba fabrykować przed samą sobą.
O podszywającym się pod członka eskorty mężczyźnie wiedziała bardzo niewiele, bo prawdę mówiąc to kto spodziewałby się takiego zagrania? Nie wszystkich żołnierzy służących jej rodowi znała z nazwiska; części nie widziała na oczy i tutaj musiała wejść w grę ślepa ufność, że byli tym za kogo się podawali. Nieostrożność? Gdyby to był cały oddział to i owszem, a skoro takowy składał się z nieznajomych i zarazem tych kojarzących się? Chyba tylko ci przewrażliwieni zaczęliby od razu węszyć.
Ironio losu, Kasumi zaczęła przyglądać się samurajom dopiero w chwili, gdy w końcu dane im było ubić tamtą bestię. Kilka trupów i co następny to bardziej poszarpany, więc bardziej podziwiała obrażenia niż lica, choć dwójkę wojowników po nich i tak nie szło rozpoznać. Sama nie wyszła z tego bez szwanku, bo z rany na boku ciekłą jej krew, która była ostatecznym powodem utraty przytomności; pomijając obicia, złamania i zapewne wstrząs mózgu. Dlatego z wizerunku tego który wyparował po walce, kojarzyła raczej drobiazgi, do których nie miała przekonania.
Jedno oko i niecodzienny kolor tęczówki.
Faktycznie mu takowe wydłubano lub to przysłonięcie stanowiło część maskarady? Tego nie wiedziała. Jaka to była dokładnie barwa? Dobre pytanie. Może błękit, tak jak u niej? Zieleń? Jasny brąz? Coś zbliżonego do ciemnego złota? Nie potrafiła sobie tego przypomnieć. Obrazy związane z ostrzem pamiętała lepiej, lecz znaleźć takowy egzemplarz w Japonii...
Przecież nie będzie zagadywać do każdego napotkanego wojownika i prosić go o pokazanie miecza.
Bo mogliby okazać ten krótszy, wykonany z czegoś innego niż stali.
- Nie czekajcie na mnie, zabawię tu jeszcze chwilę - pożegnała się z dwójką kompanów, którzy zaraz wyszli z herbaciarni. Ewidentnie nie potrafiła odpuścić; choć szanse na to, że trafi na faktycznie poszukiwaną osobę, były procentowo niskie. Nawet mając w pamięci te cechy szczególne, Japonia to spory kawałek ziemi i jeszcze więcej żyjących w niej ludzi; o kilku pasujących do namiastki rysopisu nietrudno.
W milczeniu podeszła bliżej i usiadła naprzeciwko mężczyzny, z którym skrzyżowała spojrzenie.
- Pół roku temu miał miejsce incydent w siedzibie Ishimura- odezwała się po dłuższej przerwie, pozbawionym emocji głosem. To był znany opinii publicznej fakt, z tym że wskazywano tutaj na zabójców; i inne tego typu teorie spiskowe. Tym samym nie mówiła o niczym, co gdyby wpadło do niewłaściwego ucha, mogłoby zostać użyte przeciwko komukolwiek.
Dopiero teraz zsunęła maskę, element pancerza.
Tamtego pamiętnego dnia jej facjata również wyszła na światło dzienne, krótko po tym jak została rzucona - niczym szmaciana lalka - na drugi koniec komnaty, w której walczyli. Sama nie miała pewności, czy trafiła na tego który wtedy ocalał, lecz jak to zwykle miała w zwyczaju, grała vabank.
- Pamiętasz mnie? - spytała, a ton jej głosu nabrał nieco ostrzejszej nuty. Można by wręcz uznać, że to nie do końca było pytanie, a sugestia; że jedyną słuszną odpowiedzią była ta na literę "t".
Tak przynajmniej podpowiadał jej wewnętrzny głos, mający usprawiedliwić zaczepkę przed samą sobą.
Cóż za brak manier.
Odstawił trzymaną czarkę na znajdujący się przed nim niski stolik. Nie śpieszył się. Jego ruchy wydawały się wręcz ślamazarne, nawet kiedy odsyłał obsługę. Słowa które wypowiedziała, zadziałały jednak nad wyraz dobrze na jego pamięć. Indycent w siedzibie Ishimura, jak to sama ładnie nazwała, miał miejsce przecież nie tak dawno temu.
- Okropna tragedia - odpowiedział jej, czekając co też dalej miała mu do powiedzenia. Była spokrewniona z rodziną, która stała się wtedy pożywką dla demona? A może była wdową po jednym ze strażników? Kiedy jednak zsunęła maskę, kolejny fragment tej rozmowy wyklarował się, wpasowując w ramy układanki niczym zaginiony ostatni puzel.
Była tą kobietą, w której straży się wtedy znajdował. Był to plan sklecony naprędce, ale okazał się zadziałać wtedy wręcz znakomicie. Doprowadził go do demona i w sumie to się najbardziej liczyło. Owszem, straty mogły zostać nieco ograniczone, ale teraz nie było co się nad tym aż tak rozwodzić. Doskonale pamiętał, że sam nie wyszedł z tego starcia bez szwanku. Straże latali jak szmaciane laleczki, a siedząca przed nim panna razem z nimi. On natomiast skończył znowu poharatany, dodając do swojej kolekcji bliznę czy dwie. Wszystko jednak zagoiło się jak zwykle znakomicie i nie przykuło go, tym razem, na długie tygodnie do łóżka. Uważał to za swój osobisty sukces, oczywiście ironicznie.
Jedyna rzecz, która wciąż mu umykała, to to kim na prawdę była ta kobieta. Szlachcianką, to oczywiste, ale te pół roku temu nie próbował zagłębiać się w jej dokładną pozycję i fach. Może gdyby ubrana była inaczej, raczej w zwyczajowe kimono, myśl o tym drugim odrzuciłby od razu. Cała jej prezencja sprawiała, że przez moment milczał. Rozważając, ważąc słowa i skalując prawdopodobieństwa. W końcu zatrzymał się na tym, co wydawało się w tym momencie kluczowe. Nie była demonem.
- Niestety, ale musiała mnie pani z kimś pomylić - odpowiedział wreszcie, uśmiechając się do niej grzecznie, wręcz przepraszająco. Kimkolwiek bowiem tak na prawdę nie była, na pewno nie miał zamiaru przyznawać się do tego, że faktycznie pamiętał jej twarz. Nie tutaj. Nie w herbaciarni wypełnionej papierowymi, cienkimi ścianami. I na pewno też nie w Edo, które roiło się od służb porządkowych, które na takich jak on, patrzyli raczej krzywym wzrokiem.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
To słowo odbiło się echem w jej głowie, z przyczyny której nie potrafiła sprecyzować, choć może był to efekt powrotu wspomnień z tamtego dnia. Nigdy nie uroniła łzy po zabitych; samurajowie byli wojownikami i ich śmierć była na swój sposób chwalebna; akceptowalna. Za przyszłym mężem nie rozpaczała, znać kogoś nie oznaczało pałania do podmiotu ciepłymi uczuciami. Co najwyżej mogłaby go tolerować, i to tylko dlatego, że potencjalna alternatywa była zdecydowanie gorsza, przynajmniej z własnej perspektywy. Poczciwy młodzieniec, którego spotkał niezasłużony koniec; czyli jak w większości przypadków. Mimo to, całość można uznać za przysłowiową szpilkę, która lubiła od czasu do czasu wbić się w jej ciało.
I oby było to efektem urażonej dumy, w końcu to pod jej dowództwem padł cały oddział.
- Zaiste, o ile rozpatrywać ją przez pryzmat naszych spokojnych realiów- odparła po krótkiej chwili, jak gdyby wyrwana z jakiegoś transu. Pierwsze słowa miały w sobie nutę melancholii, każde kolejne było już coraz bardziej oschłe; efekt przestawienia się z emocji na faktologię i nawiązanie do minionego okresu wojny domowej. Za lepsze uznała palnięcie czegokolwiek niż niezręczną ciszę.
Gdyby tylko zdawała sobie sprawę z tego, że była częścią przynęty na demona, miałaby dylemat: z irytacji uderzyć mężczyznę w twarz lub brzuch, tudzież pogratulować idei. Zwykle starała się działać racjonalnie, więc będąc w cudzych butach, zastosowałaby podobną taktykę. Ewentualnie, gdyby była starsza i cwańsza, spróbowałaby zadbać o jeszcze większą ilość ludzkiego mięsa; by te zaabsorbowało uwagę wynaturzonego celu jeszcze bardziej.
- Wielka szkoda, gdyż rodzina oferuje całkiem pokaźną sumkę dla tego, który pomścił śmierć syna - powiedziała, choć to brzmiało nawet nie beznamiętnie, co wręcz groteskowo. W dalszym ciągu pozostawała przy wersji, że dobrze trafiła, gdyż potrzebowała tej sztucznie napompowanej pewności siebie do tego, co wyjdzie z jej ust za krótką chwilę. Tym samym to drobne, oczywiste kłamstewko było tylko grzecznościowym wstępem...
- Zwłaszcza, że ten konkretny zabójca był nieludzko brutalny - Nietrudno domyślić się, na które słówko padł mocniejszy nacisk. To nic więcej jak szczyt mydlenia własnych oczu; że to co widziała było prawdziwe i ci twierdzący inaczej kantowali; i ta przekąska to rozgryzła. Przecież najlepszymi łgarstwami były te, w które samemu pokładało się wiarę. - I honor nie pozwala im w uznaniu tej sprawy za zamkniętą, nawet jeśli jego efektem ubocznym są ubarwione opowieści, z rogatymi bestyjkami w roli głównej - ponownie podkreśliła mocniej jedno ze słówek o demonicznym charakterze, choć zaraz po wypowiedzi jej kąciki ust uniosły się delikatniej ku górze. Przecież to tylko bajki; bełkot zrozpaczonych ludzi niemogących pogodzić się z przeszłością, wszyscy to wiedzą i reagują na to z politowaniem. - Trochę to męczące, jeśli posłuchać tego dłużej. - Niespecjalnie przeszkadzały jej cienkie ściany, przy tylu znakach zapytania uważała siebie co najwyżej za namolną osę dla raptem jednej osoby.
- Nie sądziłam, że właścicielka jeszcze je hoduje - uwagę i wzrok przeniosła na jedną z roślinek ozdabiających to stanowisko, której barwa była zbliżona do pewnego ostrza, przynajmniej w mniemaniu Kasumi. - Ponoć raz doszło do awantury, gdy nierozsądny możny dotknął jej nie tak jak powinien... - co poskutkowało skaleczeniem, gdyż wcześniej zdjęła rękawicę; choć w tym konkretnym wypadku ubytek krwi był liczony w co najwyżej dwóch kroplach, które zdawały się nie chcieć opuścić paluszka blondynki.
- Wybacz, nie powinnam zabierać ci więcej cennego czasu, panie - rzekła, powolutku szykując się do pójścia w swoją stronę. choć robiła to niezwykle mozolnie. Jej oczęta nadal rejestrowały reakcję na wszystko to co powiedziała, doszukując się jakiejś skazy na cudzej sztuce manipulacji faktami.
A o czym tak właściwie sama pieprzyła? To bardzo proste i gdyby streścić to w jednym zdaniu, brzmiałoby ono mniej więcej tak: upierdoliłeś głowę tamtej abominacji, przy pomocy tego dziwnego ostrza... i co to do diaska było?
Tylko opakowała to w zgrabne, nawet jeśli w stopniu niezwykle minimalistycznym, wypowiedzi.
- Aż dziw, że ktokolwiek tego dokonał, nie przyznał się do swojego zwycięstwa. Może któryś ze strażników jest zwyczajnie zbyt skromny? A może nieszczęśnik też skonał podczas ataku, niedługo po tym, jak zadał ostateczny cios? - jego słowa były spokojne, a głos płynął po tej samej linii, nie poddając się emocjom. Początkowo cała ta sytuacja wydawała mu się zwyczajnie kuriozalna. Zaskoczenie jednak zaczęło ustępować miejsca rozbawieniu. To natomiast zostawało skrzętnie ukryte za maską wyuczonego, grzecznego uśmiechu i oparami ciepłej herbaty - Ważne, że zabójca nie żyje i nikt więcej nie podzieli takiego losu.
Na całe nieszczęście jednak, na świecie było wiele identycznych istot, które posiadały takie same zdolności i były w stanie tworzyć podobne masakry. Sprawy te często i gęsto, podobnie jak i w tej, były nieco wyciszane, by zwyczajnie nie siać wszechobecnej paniki, ale jeśli ktoś chciał, nie trudno było mu dostać się do informacji. Ci, którzy wiedzieli, lubili mówić, o ile w ogóle byli zdolni wydobyć z siebie jakiekolwiek złożone zdanie nie będące bełkotem. Jeśli bowiem ktoś przeżył atak, ten często mącił mu umysł.
- Wygląda pani, jakby tych właśnie historii musiała słuchać zbyt często - odpowiedział, posyłając jej lekki, pokrzepiający uśmiech, tym razem pozbawiony zwyczajowej grzeczności. Prawdę powiedziawszy, był pod wrażeniem, że tak dobrze się trzymała. Może cios, który wtedy posłał ją na ścianę, skutecznie zapobiegł pomieszania zmysłów, albo uniemożliwił jej podziwianie masakry w całej swojej okazałości? Przyglądał się jej ze zdawkowym zainteresowaniem, widząc jak kręci się niezdecydowana dookoła tematu. Pamiętała go, oh to było aż nazbyt oczywiste, jednak nie był w stanie jej jakkolwiek z tym pomóc. Jej sugestywne słowa i badawcze spojrzenie przelatywały obok, nie otrzymując żadnego potwierdzenia.
- Nie szkodzi. Żywię też nadzieję, że znajdziesz tego, kogo szukasz, pani.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Tylko nieliczni szaleńcy szkolili się w walce, w innych celach.
Ludzie byli bufetem dla demonów, biedni dla bogatych, a bogaci dla tych znających ich sekrety. Prawdziwa rzeczywistość, z nadprzyrodzoną nutą, w gruncie rzeczy nie zmieniała niczego i jedynie ubogacała końcówkę łańcucha pokarmowego. Niby zostanie rozszarpanym i pożartym przez potwora to straszny los, lecz nie raz człowiek kończył już w brzuchu zwierzęcia. O tym, że najwymyślniejsze formy tortur pochodzą z ludzkich głów, chyba nie trzeba wspominać. Jeśli zastanowić się dłużej, rozszarpane gardło wcale nie było takim strasznym końcem...
- Bardziej skłaniałabym się do tego drugiego wariantu, widok nie był śliczny - odparła spokojnym tonem. Aż dziw, że sama to przeżyła, choć tutaj miała więcej szczęścia niż... nawet gdyby nie rzuciła się pierwsza na demona, czy rezultat były inny? Gdyby postronni przybyli godzinę później, zapewne ubytek krwi byłby już śmiertelny. A może ktoś połatał ją i tylko dlatego jeszcze chodzi po tym świecie? W tym wypadku dziury w pamięci są nie do przeskoczenia; uroki utraty przytomności. - Oby nie miał naśladowcy. - Lub naśladowców.
Dlaczego przekąska miała wrażenie, że to nie był jedyny incydent, którego mogła być świadkiem?
- Taka praca, szczególnie gdy dochodzi do wypełniania formalności. Ludzką manierą jest wypełniać luki w wydarzeniach własnymi teoriami - rzekła, z przepraszającym uśmiechem, choć ten niekoniecznie równał się szczeremu. Opowieści przekazywane ustnie zawsze miały jakiś wkład od mówcy; mniejszy lub większy.
A jej kompletna historyjka jeszcze nigdy nie ujrzała światła dziennego.
W przeciwieństwie do innych samurajów-biurokratów, jej nauczono ginąć bez cienia strachu. Czy bestia sama w sobie przerażała? Owszem i to bardzo, ze trzy do czterech lat temu być może narobiłaby pod siebie, po czym i tak zaatakowałaby naginatą. Jeśli komuś pisanym jest zginąć w walce, to dlaczego wcześniej nie dać z siebie wszystkiego? Zbyt wielu zapominało jednak o tym, że w fundamencie ich filozofii chodziło o przeciwstawienie się własnym lękom, a nie ich redukcję do absolutnego zera. To akurat było niewykonalne i każdy kto twierdził inaczej widocznie nie spotkał własnego nemezis.
A może nie mogła utracić zmysłów, gdyż szaloną była od dawna i jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy?
Nie odezwała się już ani słowem i jedynie skinęła głową na słowa nieznajomego, po czym wstała i udała się do wyjścia. W duchu przyznała mu rację, z tym że już znalazła i kwestią było tylko to, jak usłyszeć to czego chciała.
Tylko czy aby na pewno...?
z/t x2
Bynajmniej nie tym razem. Wilczy głód czający się na dnie żołądka dzisiaj nie istniał, zwinięty w kłębek niczym kociak gdzieś przy kręgosłupie. Choć łaknienie milczało, to inna - niemniej kluczowa - zachcianka ocierała jej się gdzieś o dno miednicy, promieniując aż do podstawy czaszki. Nieznośnie wibrowała, wprawiając jej drobne ciało w niecierpliwie drżenie. Trącała struny shamisen długimi, smukłymi palcami z pewną nerwowością - choć dźwięki ulatujące jej spod opuszków były czyste, wibrujące przejmującą melodią w nocnym, rześkim powietrzu. Wyrażającą wyczekiwanie.
Tsubasa pragnęła perfekcji. I już niedługo miała ją ujrzeć.
Zaszeleścił papier shōji, gdy ruchoma ścianka została uchylona, na krótką chwilę łącząc herbaciany salonik z korytarzem. Kobieta natychmiast zaprzestała gry na instrumencie, unosząc jarzące się głębokim burgundem oczy na nowoprzybyłego. Syknęła cichutko, ze świstem wciągając powietrze do płuc, aż ogień rozszedł się po jej piersiach. Odłożyła shamisen na bok, szybkim, pełnym gracji ruchem unosząc się do pionu. Mimowolnie poprawiła poły czarnego kimona ściągniętego przez fantazyjnie zaplecione czerwone obi. Opuściła z szacunkiem oczy, skrywając ich czerwień za wachlarzem ciemnych rzęs.
— Saidai-sama — niemal wymruczała, niskim, aksamitnym głosem - wykonując płytki, choć pełen adoracji ukłon. Delikatny - i absolutnie pozbawiony kpiny, a pełen zadowolenia - uśmiech wypłynął na jej wargi, gdy ponownie unosiła spojrzenie na Imagawę. Prosto w jego ciemne, chłodne oczy.
— Doskonały wieczór, by choć raz nie dzielić oddechu z ludzkim ścierwem — oznajmiła radośnie, błyskając kłami spomiędzy karminowych warg. Z gracją i nienaturalnym wdziękiem zakrzątnęła się wokół stolika, robiąc miejsce dla mężczyzny. Nienachalnie, wyuczonym przez lata schematem, przysiadła na miękkiej poduszce, podsuwając Saidaiowi wypełnioną gęstym płynem porcelanową czarkę.
Kiedy dotarł do przybytku jego oczom od razu ukazała się najlojalniejsza z poddanych. Ubrana jak zwykle w strój, który nie pozostawiał wiele do życzenia, przywitała go dokładnie tak jak na to zasługiwał - tak jak powinno witać się samego Boga. Ściągając szatę odłożył ją w kąt, odsłaniając tym samym czarne kimono wykonane z najwyższej jakości materiałów, które dostępne były jedynie dla cesarza i jego świty. Nie czekając zbyt długo powolnym krokiem udał się do stolika, przy którym po chwili usiadł. - Jak zwykle wyglądasz idealnie Tsubasa. - rzekł biorąc w dłonie porcelanową czarkę. Gęsty płyn, który się w niej znajdował zdawał się być jeszcze ciepły, a jego barwa sugerowała na bardzo dobrą jakość przechowywującego ją pojemnika. Zanurzył swoje usta w szkarłatnej cieczy i upił łyk - Kobieta? Smakuje dosyć młodo. - jego karmazynowe oczy zdawały się przeszywać kobietę na wylot. - Czyżbyś poświęciła jedną ze swoich podopiecznych, aby mnie zadowolić? - Na jego twarzy wymalował się delikatny, ledwie zauważalny uśmiech. Czekając na to co kobieta ma mu do powiedzenia powrócił do powolnego sączenia płynu.
Umościła się wygodnie (w niewiarygodnie niewygodnej z punktu widzenia śmiertelnika pozycji) na poduszce tuż obok mężczyzny. Wpatrywała się w niego intensywnie, gdy ten unosił czarkę do ust - być może nawet przestała przez ten moment oddychać. Wyczekiwała jego reakcji - zupełnie jak kot łaknący momentu uwagi i pieszczoty po podarowaniu zdobyczy.
— Kobieta — przytaknęła, niemal mrucząc i przekrzywiając głowę niczym zaintrygowana ptaszyna. Chłonęła każdą, najmniejszą nawet impresję Imagawy - widocznie usatysfakcjonowana, uśmiechnęła się rozkosznie, i całkiem jawnie z resztą.
— Jedna z moich dziewczyn...? Absolutnie Saidai-sama... — pokręciła w zaprzeczeniu głową, rozsypując po ramionach czarne jak atrament pukle. — Nie śmiałabym częstować Cię czymś używanym.
I choć dbała o swoje podopieczne w Yoshiwarze (w końcu tego wymagała jej rola, którą grała za dnia), tak nie uważała ich za nic więcej jak laleczki. Pionki bez żadnego znaczenia. Część wyposażenia, które miała do wykorzystania wedle własnego uznania. A prawdziwego uznania w jej oczach nie miały. W przeciwieństwie do Imagawy.
— Nie jest to co prawda marechi, ale pracuję nad tym. — Niejako obiecała, z żywym błyskiem w oku wyłapując lekki półuśmiech na męskich wargach. Obecność Saidaia zdawała się wpływać na nią lepiej aniżeli obfity posiłek - choć i tego jej nie brakowało. Syciła swój głód, wpatrzona w tęczówki mężczyzny, nie tracąc przy tym ni momentu - nawet nie mrugając. W końcu to była tylko ludzka potrzeba.
— Do Edo napływa coraz więcej nowej krwi... — zagaiła, sięgając również po swoją czarkę, której wcześniej nie tknęła. — Póki co, w większości... — zerknęła wymownie na ich szkarłatny napój - dając do zrozumienia, że akurat jego źródło należało do mniejszości. — ... bezwartościowej. W mojej Yoshiwarze na pewno.
Kiedy już skończyła, Saidai podniósł się bez słowa i zaczął powoli zmierzać do miejsca, które usłane było licznymi poduszkami, sugerując, że jest to ten element wystroju, który umożliwiał chwilę relaksu. Rozkładając nieznacznie dłonie rzekł w eter. - Mam ochotę się położyć. W końcu skoro już tu jestem to mogę skorzystać z Twoich uciech. Nieprawdaż Tsubasa? - Jego na pozór chłodny ton głosu mógł się zdawać dla Tsubasy istnym śpiewem ptaków. Stojąc cały czas we wcześniej przyjętej pozycji, czekał aż kobieta zajmie się zdejmowaniem z niego odzienia.
No, chyba, że Imagawa Saidai tak nonszalancko zdrabniał jej imię.
Westchnęła krótko, błogo, ukrywając jarzące się czerwienią oczy za wachlarzem rzęs - w głowie odtworzyła sobie to słodkie zdrobnienie, pozwalając by wybrzmiało echem. Jednocześnie przyjęła pozycję odpowiednią do milczącego przytaknięcia na wystosowane upomnienie. Zbyt zajęta była jednak smakowaniem swojego przywileju, żeby z całą mocą zdać sobie sprawę z tego co zostało do niej wypowiedziane.
— Oczywiście, masz słuszność — przytaknęła jeszcze na słowa mężczyzny, choć z niejakim opóźnieniem wobec swoich wcześniejszych, aktywnych odpowiedzi. Uniosła opanowane już spojrzenie akurat w moment, by napotkać wzrok Imagawy - i poczuć jak po ramionach puszcza jej się fala grozy. Rozgrzewającej i żywej - Tsubasa nie zwykła odczuwać strachu w żadnej postaci, zwłaszcza takiej, która przyspieszała dech.
Skwapliwie sięgnęła po czarkę odłożoną przez demona, układając miękko karminowe wargi na jej krawędzi - zupełnie jakby kosztować mogła płynnego złota. Nie było w tym jednak nawet krzty łapczywości - nie w jej przypadku.
— Jestem tu dla Ciebie — odparła lekko, nawet z delikatną nutą łagodności, nie spuszczając wzroku z Saidaia. Zdawała się każdy ruch mężczyzny ciosać w membranie swojej pamięci z pietyzmem natchnionej artystki. Widząc nieme życzenie wysokiego demona i słysząc melodyjny trel jego głosu, bez zwłoki uniosła się z poduszek, bezszelestnie niczym kot pojawiając się u jego boku. Upajała się jego aurą, tym, że czuła się maleńka w porównaniu do niego. Z namaszczeniem sięgnęła do męskich ramion, zsuwając z nich jedwabne haori gestem lekkim jak muśnięcie. Zaraz potem stanęła tuż przed Saidaiem, sięgając do jego obi - i odnajdując przy tym nieśmiało jego spojrzenie. Uśmiechnęła się uroczo.
⊃ Jakimi uciechami mam Cię zadowolić? — pytała, choć jej usta nie ułożyły się w żadne z tych słów.
Kiedy złapała jego obi i uniosła głowę do góry, spojrzał swoimi czerwonymi ślepiami w jej oczy. Mimowolnie jego lewa dłoń uniosła się i delikatnie położyła na prawym poliku Tsubasy gładząc go lekko. - Tyle wystarczy. Powiedz mi Tsu, ile to już czasu mi służysz? Wydaje mi się, że minęły już wieki, a Twoje oczy cały czas patrzą na mnie z tą samą fascynacją jak podczas naszego pierwszego spotkania. - Zsunął dłoń z twarzy kobiety i ruszył do miejsca usłanego wszelkiej maści poduszkami. Rozsiadając się wygodnie spojrzał na swoją podwładną. - Chciałbym żebyś coś dla mnie zagrała. Wcześniej jednak - Jego chłodny wzrok zlustrował kobietę od góry do dołu. - Pozbądź się tych ludzkich szmat. Chcę popatrzyć na idealne ciało swojej Tsu.
Czy żywił do kobiety jakieś większe uczucia? Jako demony pozbawieni byli uczucia miłości. Byli jednak w stanie wyrobić sobie w pewnym sensie stado, które imitowało ludzki schemat rodziny. Wataha, której Saidai czuł się Alfą była dla niego najważniejsza. Miał zamiar dbać o jej członków, gotów rozszarpać każdego zabójcę chcącego położyć na nich łapy. Tsubasę zaś uważał za swoją najbliższą, najdoskonalszą podwładną, z którą łączyły go zdecydowanie bliższe relacje. Obserwując jak kobieta wykonuje jego polecenie wypowiedział: - Mam nadzieję, że przygotowałaś nam jakąś kolację.. Świeżą kolację. - Nie spuszczał z demonicy wzroku nawet na sekundę, napawając się doskonałością jej ciała.
— Mówi się, że szczęśliwi czasu nie liczą, Saidai-sama — wymruczała niebezpiecznie nisko, przymrużywszy karmazynowe oczy zaszyte delikatną mgiełką. Z niewyobrażalną ufnością wtuliła policzek w dłoń demona. Rozkoszowała się dotykiem, jednak w zupełnie innym wymiarze niż fizycznym. Głębszym, sięgającym samego rdzenia jej jestestwa. Nikt inny nie dotykał jej w taki sposób. — Za każdym razem spoglądam na Ciebie na nowo. Objawienia nigdy nie powszednieją — dodała jeszcze, całkiem szczerze, bez nawet nutki przymilności - znów uśmiechając się słodko.
Musiała zagryźć jęk zawodu, gdy mężczyzna się od niej odsunął, usadawiając się wśród poduszek. Szybko jednak odegnał jej rozczarowanie - najpierw pierwszym poleceniem, a zaraz potem drugim, kiedy to po raz kolejny musiała stłumić jęk (bynajmniej, nie zawodu), gdy lustrował ją spojrzeniem.
— Z największą przyjemnością — zachichotała miękko, niczym rozradowana trzpiotka, sięgając do własnego obi.
Również nikt inny nie spoglądał na nią w taki sposób. Wiedziała, że dla Imagawy nie jest jedynie pięknym, ludzkim opakowaniem. Czuła się jak swego rodzaju symbol doskonałości, zupełnie jak nefrytowa rzeźba, wyciosana ręką arcymistrza ku chwale Boga. Pyszniła się tym bez absolutnie żadnego skrępowania - pozwalając opaść kolejnym warstwom kimona ze swoich bujnych bioder. Idealnie smukła, pysznie jędrna - i opalizująca niczym perła w subtelnym blasku lamp. Prezentowała się w całej swojej okazałości, przeciągając teatralnie niczym kotka - drżąc delikatnie, choć absolutnie nie z zimna.
Posłuszność, pietyzm i troska z jaką podchodziła do demona były czymś znacznie więcej niż przereklamowanym uczuciem miłości. Miłość była w końcu zarezerwowana dla śmiertelnych; płytka, ulotna, choć intensywna. Jej uczucie było zupełnie inne, nienazwane: wielowymiarowe, głębokie, nie do opisania przez istniejące słowa - zawsze pozostawiające niedopowiedzenie i niedosyt. To nie był płomień ani iskra gorejąca w piersiach.
— Znasz mnie, Kami... — zwróciła się do niego pieszczotliwie, obracając się z nienachalną gracją po pozostawiony na stoliczku shamisen. — Wszystko dopięte na ostatni guzik. Nasza kolacja jest za shōji. Słodko śniąca. Wczoraj świętowała swoją szesnastą wiosnę. — Błysnęła białymi kłami, powolnym krokiem zmierzając ku Imagawie, by zająć miejsce u jego boku. — Nie zapraszałabym Cię na darmo. Będziesz zadowolony. — Trąciła delikatnie struny instrumentu, z wprawą go nastrajając. Zerknęła spod rzęs na Saidaia, układając shamisen na jasnym udzie. — Legenda o Izanagi i Izanami? — zaproponowała, wygrywając pierwsze nuty pieśni o parze bogów.
Teraz jednak plany dotyczące złożenia ofiary dla swojego stwórcy musiały odejść w dal, gdyż Tsubasa postanowiła bez zająknięcie wykonać polecenie Imagawy. Mężczyzna korzystał z każdej sekundy i zapamiętywał w swojej głowie obraz każdego cala ciała swojej Tsubasy. Nie była tylko piękna - każdy na spokojnie mógł uznać, że przedstawiała prawdziwy ideał, perfekcję... była istotą doskonałą, a u jego boku stać mogła się jeszcze bardziej nieskazitelna.
Nie odzywał się tak długo aż kobieta usiadła obok niego. Wtedy to, kładąc delikatnie dłoń na jej kolanie, zaczął skrobać je swoimi pazurami. - Uwielbiam kiedy o mnie dbasz Tsu.. Czy dziewczyna jest świadoma co ją czeka? - Uśmiechnął się, pokazując swojej demonicy długie, ostre kły. - Czy wkracza do jaskini potwora myśląc, że chcesz przyjąć ją jako jedną ze swoich podopiecznych? - Jego dłoń przesunęła się wyżej, po boku ciała, aż w końcu znalazła się przy szyi, którą zaczęła gładzić - Ta legenda będzie idealna Tsu.. - Zamykając oczy dalej gładził kobietę po szyi, dając sobie jednocześnie możliwość na wsłuchanie się w jej piękny głos.
Właśnie dlatego Tsubasa - choć na co dzień żywe indywiduum i niezależny drapieżnik - bez choćby słowa sprzeciwu, nie dając się ponieść swemu poczuciu wyższości; układała się miękko pod dłoniami Imagawy. Przy nim nie musiała niczego udowadniać, bo uznawał ją za perfekcyjną - właśnie tak jak być powinno. Czerpała z tego, drżąc od dreszczy przeszywających jej kręgi.
— Jestem w końcu kobietą interesu. — Uśmiechnęła się z satysfakcją, słysząc uznanie z ust demona. Zdawała się lśnić pod jego dotykiem, jakby sama, tuż pod porcelanową skórą miała pełzający ogień świecy. Westchnęła frenetycznie, cichutko, gdy dłoń Imagawy rozpoczęła swą wędrówkę - a oczy rozbłysły jej głęboką czerwienią, kiedy ten się uśmiechnął.
— Absolutnie nieświadoma... Właściwie to wręcz podekscytowana, że Cię zobaczy — zachichotała frywolnie, wyraźnie ubawiona - właściwie to ani razu nie skłamała dziewczynie prosto w oczy, kiedy przedstawiała jej rolę na dzisiejszy wieczór. Miała im służyć i posłuży, w najlepszy możliwy dla człowieka sposób. — Nie dziwię jej się. Mnie również rozpierała niecierpliwość — przyznała, a jej głos zniżył się do tych niskich, aksamitnych nut - przechodząc w pełen aprobaty pomruk, kiedy dłoń demona ułożyła się na krzywiźnie jej szyi. Miał ją na wyciągnięcie ręki, nagą i praktycznie bezbronną - czy mogła podarować mu większy dowód uznania?
Jeśli tylko by mogła - zrobiłaby to.
Trąciła pewnie struny, z wprawą wypuszczając w eter legendarną melodię - do której zaraz dołączyła swój wysoki, czysty głos; podejmując się opowieści. Pieściła dźwiękiem, z wyczuciem oddając żywot dwóch prabogów - brak w tym jednak było melancholii, bo w tonie jej głosu rozbrzmiewała cicha, słodka obietnica. Zupełnie jakby śpiewała o żyjących tu i teraz demiurgach... O boskiej parze, stworzycielach świata niematerialnego - przesłanie było proste i kuszące. Skoro ich Stwórca był Chaosem.
— Tsubasa-sama...? — cichy głosik zaburzył plecioną w eterze legendę i demonica zaniechała dalszej gry, kierując ostre niczym brzytwa, karcące spojrzenie na drobniutką dziewczynę, która właśnie wychylała się zza shōji. Ta skurczyła się w sobie, z widocznym lękiem spoglądając na swą Panią - choć jednocześnie nie potrafiąc oderwać od niej ciemnozielonych, szeroko otwartych oczu.
— Dobrze, że wstałaś, Aoki. Wróć do pokoju i rozbierz się — poleciła zwięźle, odprawiając młódkę machnięciem dłoni. Gdy ta po chwili wahania - i przeciągłym spojrzeniu rzuconym Saidaiowi - zniknęła za ścianką; Tsubasa zacisnęła zęby, mrużąc niebezpiecznie oczy. — Powinnam zawczasu ją oślepić — wysyczała, wyraźnie dotknięta bezczelnością podopiecznej.
Legenda o Izanagi i Izanami była jedną z jego ulubionych. Najwięksi bogowie w japońskiej mitologii, których jestestwa były ponad każdym innym. Saidai od samego początku swojego istnienia wierzył, że na ziemi znajdują się istoty, które spłodzone zostały nie przez ludzi, ale właśnie prabogów. Tym kimś w jego mniemaniu był sam Muzan, a oni jako jego twory przedstawiać się mogli nie jako potwory, lecz anioły zesłane przez niego w celu zbawienia świata.
Błogi stan został jednak dosyć brutalnie zakończony poprzez głos ich nadchodzącego posiłku. Szybka reakcja Tsubasy bardzo spodobała się Saidaiowi. Demonica była dla niego niczym żona, partnerka w zbrodni i najcudowniejsza kochanka. W mniemaniu Imagawy on i Tsubasa tworzyli jedność. Żadne z nich nie mogło żyć bez drugiego, a ich osobowości stworzyły w pewien sposób jedną, wspólną jaźń, w której rozumieli się bez użycia słów. Dłoń, która wcześniej znajdowała się na szyi Tsubasy powoli przesunęła się na plecy. Druga, dotychczas wolna dłoń, ujęła trzymany przez kobietę instrument i odłożyła ją za mężczyznę. - Niech patrzy. Ma czego Ci zazdrościć moja idealna Tsu. - Jego pazury przejechały wzdłuż pleców kobiety tworząc delikatne, krwiste pręgi - A teraz moja droga idź i przyprowadź nam naszą kolację... I nie odurzaj jej. Chcę żeby była świadoma wszystkiego co będzie się z nią dziać. - Po tych słowach Imagawa ucałował polika Tsubasy. - Jestem z Ciebie dumny Tsu. - Następnie ułożył się wygodnie na poduszkach wyczekując zbliżającego się pokazu... i kolacji.
Sesja wciąż może być kontynuowana w dziale z retrospekcjami, który znaleźć można tutaj.
- Nichirin:
- Shirayuki
Katana o niespotykanej białej rękojeści z doczepioną białą, długą wstążką. Tsuba również w odcieniu śniegu, w puste w środku ozdobne wzory. Ostrze Nichirin zabarwione na kolor biały wpadający w jasnoniebieski.- Spoiler:
#C0C8CF
Zamiar miał zrobić sobie krótką wycieczkę w powozie ciągnący przez konie. Ułożył się wygodnie z tyłu między beczkami i zakrył sobie twarz własnym kapeluszem, a potem... zasnął. I to grubo. Jego przystanku na horyzoncie nawet nie było widać. Westchnął zrezygnowany, zapłacił rolnikowi za odwózkę, a sam wysiadł, rozprostował kości i zaczął się rozglądać. Sam nie do końca wiedział, gdzie jest i co tu robi. Ahoj przygodo! Czy coś. Przeczesał palcami swoją fryzurę, na głowie zawitał stary przyjaciel zwany kapeluszem, a kiseru wsadził do ust i odpalił i zaciągnął się kilka razy, by zebrać myśli w jedno. W trakcie swoich przemyśleń zaczął iść przed siebie, zdążył zgłodnieć w międzyczasie. No pięknie, pomyślał marszcząc brwi.
Jego stopy zaprowadziły go do restauracji, zajrzał przez okienko, patrząc na to, że miał dobre dwa metry wzrostu, to nie był dla niego żaden większy wyczyn. W środku nie było za wiele osób, ale może to nawet dobrze. Dopalił swoje kiseru, popiół zaś wysypał na ziemię i schował je do kieszeni. Gdy wszedł do środka, usłyszał jak dzwoneczki rozeszły się echem po pomieszczeniu, informując resztę klientów o nowym przybyszu. Wchodząc tutaj, musiał się pochylić co by czołem nie przypierdolić w próg, jeszcze tylko guza mu na czole brakowało, serio.
Wolnym krokiem zaczął iść przed siebie, a po chwili dostrzegł młodą damę, która zaczęła popijać herbatkę. Widząc dwa napitki postawione na stole, postanowił tam podejść. Ściągnął kapelusz z głowy i ułożył go na wysokości swojego serca.**
- Witam piękną damę czy można dołączyć? Chyba że to miejsce zarezerwowane dla kogoś innego? - zapytał grzecznościowo jak to miał w zwyczaju. Być może panienka pragnie spotkać się z kimś innym i nie powinien przeszkadzać? Sam do końca nie wiedział, ale spytać nie zaszkodzi. Stał z kapeluszem przy sercu i lekko się skłonił w geście powitalnym. Miał co prawda przy sobie broń jako zabójcy demonów tak na wszelki wypadek, jednak nie planował za bardzo bić się z demonami, no, chyba że chodziło o te w jego wnętrzu czy coś.
*Coś identycznego co jest na avatarze tylko w innym kolorze.
** tak jak na avku
- Spoiler:
- Wysoki, postawny facet mierzący sobie 195 cm wzrostu, dokładając do tego kapelusz, ma ponad dwa metry wzrostu, w ustach najczęściej widnieje u niego fajka typu kiseru.
Nichirin: łańuchy -> ich wygląd https://i.imgur.com/xXP8Sau.jpeg
- Kod:
[color=#996600] tekst [/color]
- Zapraszam. Teraz już będzie zajęte - odpowiedziała machinalnie wskazując mu miejsce na przeciwko siebie. Nalała gorącego naparu do jego czarki, potem do swojej. Ciekawe czy lubił jaśminową herbatę? Założyła kruczoczarne włosy za uszy, żeby jej nie przeszkadzały. Uniosła swoją czarkę do ust napadając się parą ogrzewające jej zaróżowione policzki. - Asano Rin - przedstawiła się robiąc delikatny ukłon głową, tak jak wypadało.
- Co Pana tutaj sprowadza, Panie …? - Pozwoliła sobie zapytać. Nie znała jego imienia, więc bez większych problemów zdecydowała się zapytać. Chciała wiedzieć kto zaszczycił ją swoim towarzystwem.
*Av.
- Kazuma moja droga. I tak się składa, że jechałem wozem i zasnąłem, omijając jednocześnie własny przystanek. - Podrapał się z tyłu głowy nieco zdenerwowany, ale i zmieszany. Jakoś tak głupio wyszło. - A to miejsce było jednym z bliższych w okolicy, a więc jestem. Ot, zwykła wycieczka zapoznawcza - odrzekł z lekkim uśmiechem, chcąc ująć ten niefortunny zbieg okoliczności w zwykły żart. Płakać przecież nie będzie, bo i po co?
- Jestem skromnym człowiekiem - odrzekł ciszej jakby sam do siebie. Słysząc jej imię i nazwisko, domyślał się, że ma do czynienia ze szlachcianką, on zaś był jej przeciwieństwem. Zwykłym plebsem chodzącym po tej ziemi, jedyne co mogło go wyróżniać z tłumu to broń i całkiem pokaźna postura ciała mówiąca, że praca w polu nie poszła na marne.
- Czyżbym przeszkodził w jakimś delektowaniu się herbatą? - zapytał, choć nie wiedział, czy nakrycie było przygotowane dla niego, czy też innego jegomościa, który miał się tutaj zjawić lada moment. Ujął czarkę w dwa palce, wskazujący oraz kciukiem i upił mały łyczek, starając się przy okazji nie oparzyć języka, jak ostatni idiota na tej ziemi, bo i z tego mógłby jakoś wyjść z twarzą. Zarośniętą twarzą, ale jednak.
Odstawił czarkę na swoje miejsce, a następnie swój wzrok skierował ku nowej, aczkolwiek nieznanej rozmówczyni zaciekawiony tym co może jej odpowiedzieć.
- Spoiler:
- Wysoki, postawny facet mierzący sobie 195 cm wzrostu, dokładając do tego kapelusz, ma ponad dwa metry wzrostu, w ustach najczęściej widnieje u niego fajka typu kiseru.
Nichirin: łańuchy -> ich wygląd https://i.imgur.com/xXP8Sau.jpeg
- Kod:
[color=#996600] tekst [/color]
- Miło mi Cię poznać, Kazuma-san - odparła odwzajemniając jego lekki, ciepły uśmiech. Wyglądał młodziej, kiedy się uśmiechał, ciekawe czy o tym wiedział? Cóż nie zamierzała mu tego uświadamiać.
- Herbata smakuje podobno lepiej, kiedy pije się ją w miłym towarzystwie - odparła na jego pytanie unosząc czarkę w jego stronę na „toast”. Zaśmiała się pod nosem. Spoufalała się za bardzo? Nie było to sake, jedynie zwykła jaśminowa herbata, ale cóż. Zawsze mogli zamówić butelkę.
- Nichirin:
- Shirayuki
Katana o niespotykanej białej rękojeści z doczepioną białą, długą wstążką. Tsuba również w odcieniu śniegu, w puste w środku ozdobne wzory. Ostrze Nichirin zabarwione na kolor biały wpadający w jasnoniebieski.- Spoiler:
#C0C8CF
- Wzajemnie Rin-san - odrzekł ze skinieniem głowy. Jakoś tak za bardzo nie był rozmowny, choć zależało to również od towarzystwa, jakim się otaczał, a tejże nieznajomej nie znał, co powodowało, że czuł się swobodnie, a jednocześnie zmieszany. Dziwne uczucie. Na jej pytanie uniósł brew ku górze ze zdziwienia, ale i niezrozumienia. Dotknął swojego policzka, jako odruch nieświadomy myśląc, że ma worki pod oczami albo inny kij. Choć po chwili uświadomił sobie, że miał przy sobie broń, więc czy o też to mogło chodzić? Przejechał palcami po policzku i zatrzymał się na swoim zaroście, przeczesując go palcem wskazującym i kciukiem.
- Powiedzmy, bywało lepiej i bywało gorzej - odrzekł neutralnie, a przynajmniej sądził, że tak to zabrzmiało z jego ust. - Czyżbym miał worki pod oczami? Choć zasłoniłem się kapelutkiem* co by się nie sparzyć - dodał nieco zamyślony, ale i rozbawiony jednocześnie własnymi słowami. Gdy Rin uniosła czarkę w geście toastu, Kazuma zrobił to samo, uśmiechając się szerzej.
- Prawda to, więc może i moja skromna osóbka jakoś umili ten czas przy tejże eee smacznej herbacie, której nazwy nie znam - dodał na sam koniec, uśmiechając się urzekająco co by zakryć swój brak wiedzy na temat tego, jaką herbatę właśnie spożywa. A więc jak mawiałem wcześniej, jakoś z tego trzeba wyjść. Z zarośniętą twarzą albo i ogoloną na gładko niczym pupcia niemowlęcia. Każda opcja jest dobra, o ile jakoś się z tego wykaraska.
*taki skrót myślowy od kapelusza
- Spoiler:
- Wysoki, postawny facet mierzący sobie 195 cm wzrostu, dokładając do tego kapelusz, ma ponad dwa metry wzrostu, w ustach najczęściej widnieje u niego fajka typu kiseru.
Nichirin: łańuchy -> ich wygląd https://i.imgur.com/xXP8Sau.jpeg
- Kod:
[color=#996600] tekst [/color]
Nie możesz odpowiadać w tematach