Był ranek, a świeże powietrze wdzierało się przyjemnym chłodem do płuc, kiedy na dworze panowała jeszcze szarówka. Samotna sylwetka opuściła domostwo zabójców demonów oddechu pioruna i udała się wzdłuż budynków, w kierunku pola treningowego znajdującego się przy dojo.
Zimne powietrze orzeźwiało i działało jak kubeł zimnej wody, mimo że ciało wciąż było nieco ospałe, a myśli uciekały w kierunku ciepła panującego w kwaterze i miękkości pościeli. Wyrobił jednak w sobie nawyk, chociaż nie był pewien, czy mógł to w ten sposób nazwać, kiedy każdy fragment jego ciała sprzeciwiał się temu i ciągnął w zupełnie innym kierunku. Zawsze jednak, kiedy stacjonował w Yonezawie, każdego ranka wstawał by udać się na plac treningowy i tam rozruszać ciało. Rozgrzać zastane mięśnie, a tym samym pomóc nieco przyszłemu sobie. Jakkolwiek nudne treningi mu się nie podobały, to doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet takie małe, ale jakże regularne kroczki, przyczyniały się do zwiększenia jego potencjału.
A zwiększać było co.
Chociażby fakt, że jego celność wyraźnie kulała, a przynajmniej w jego mniemaniu. Odniesione około czterech lat temu rany przyczyniły się do drastycznego jej spadku, pozostawiając go w tyle za wieloma kolegami po fachu.
Trening zaczynał jak zwykle od rozgrzewki. Delikatne rozruszanie mięśni i rozciągnięcie ścięgien, które miało uchronić go przed ewentualną kontuzją, której absolutnie nie chciał się nabawić.
Swoją treningową przygodę potem przerzucał na taniec z kukłą; słomiane, ustawione koślawo, w niczym nie przypominały demonów, które potem spotykali w podróży, jednak wydawały się lepsze jak machanie kijem do niewidzialnego przeciwnika. Ayumu o wiele bardziej wolał trening z żywym przeciwnikiem, więc kiedy tylko miał możliwość, sparingował się z innymi zabójcami, którzy akurat przebywali w wiosce. Jego zdaniem, przynosiło to o wiele lepsze efekty. Tym razem jednak, nie miał takiej możliwości.
Słomiany przeciwnik był poważnym wrogiem, który pozwalał doprecyzowywać postawę i wykonanie poszczególnych form. Początki treningu były więc powolne. Ruchy wykonywane mieczem koncentrowały się na poprawnym ich zrealizowaniu, a z każdym kolejnym machnięciem miał wrażenie, ze słyszy w głowie słowa wuja, który z uporem maniaka powtarzał, że tego typu precyzja przełoży się na inne aspekty jego walki. Nie miał zamiaru się z nim sprzeczać, bo jakby nie patrzeć, sam był zabójcą i jeszcze nie stracił głowy.
Kukła więc obrywała na początku lekko. Słomiany straszak, owinięty szmatą szeleścił, z czasem jednak coraz bardziej intensywniej, kiedy ruchy zyskiwały na szybkości i sile, którą Ayumu powoli zwiększał. W końcu też zaczął wyznaczać w swojej głowie poszczególne punkty na przeciwniku, w które chciał konkretnie uderzyć. Lewa nerka, trzecie żebro od dołu po prawej stronie czy pacha. Pomagało mu to nieco, zmuszało do zachowania wyuczonej pozycji, a jednocześnie przystosowaniu jej do nieco inaczej prowadzonego cięcia. Powtarzał sekwencje z uporem i koncentracją, nie chcąc niepotrzebnie rozpraszać się, a przez to i popełniać błędów. Tańczył po placu, zmuszając ciało do wysiłku i koncentrowania się na trafianiu w coraz to nowe punkty, które obierał od nowa przy każdej kolejnej sekwencji.
W końcu jednak skończył, schował broń i udał się jeszcze na krótką przebieżkę dookoła wioski, a potem wreszcie na śniadanie.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 25 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry.
Jak co rano, Ayumu podniósł się na nogi. Czasem zastanawiał się, skąd w ogóle w nim aż takie pokłady samozaparcia, ale również regularnie, za każdym jednym razem, uznawał że absolutnie nie ma bladego pojęcia. Może była to zasługa rutyny, a może jakieś absolutne resztki zdrowego rozsądku, które czaiły się w jego głowie.
Niemniej jednak, skierował swoje kroki w oczywiste miejsce, którym był plac treningowy, znajdujący się przed budynkiem dojo. Z czasem nauczył się lubić to miejsce. Znajdowało się nieco z boku, żeby ćwiczący tutaj zabójcy, nie ingerowali swoimi treningami aż tak bardzo w rytm życia wioski. Były też całkiem przyjemne widoki na okolice.
Nie widoki jednak przyszedł tego dnia podziwiać. Niestety. Jak zwykle zaczął swoje przygody od krótkiej rozgrzewki, żeby rozruszać wciąż zaspane i zastane mięśnie i ścięgna. Biorąc pod uwagę, jak często wszyscy spodziewali się, że bywał u medyka, tak bardzo nie chciał tam witać z tak głupią bzdurą jak kontuzja.
Jakby nie patrzeć, a przynajmniej on sam wychodził z takiego przekonania, drugim najlepszym sposobem, żeby się ich uchronić, oczywiście zaraz po rozgrzewkach, była odpowiednia wytrzymałość ciała. Przydawała się, szczególnie kiedy zdarzały się sytuacje, kiedy robiło się za worek treningowy dla demonów, jeśli można to ująć w ten sposób. Kiedy więc tylko już się rozgrzał, wszedł do dojo w poszukiwaniu sakwy, a także wszelkiego odpowiednio ciężkiego tałatajstwa, którym mógłby ją wypełnić. Tobołek, który miał zamiar sobie potem zarzucić na plecy, miał zwiększyć wysiłek, jaki będą poddawane jego mięśnie. Wykorzystywał więc pojemność sakwy w najmniejszym calu; starannie układał umieszczane w niej przedmioty, by zmieściło się ich jak najwięcej, a przez to - by waga sakwy była jak najbardziej wyzywająca dla jego organizmu. Oczywiście, starał się w tym wszystkim nie przesadzić, by nie musieć w połowie drogi zacząć się czołgać, by dotrzeć do celu podróży. Kiedy już udało mu się zapełnić worek, zarzucił go sobie na plecy, starannie mocując, by ten nie zsunął się potem i zmusił do zrobienia nadprogramowego przystanku, albo gorzej - paru przystanków. Stęknął, kiedy ciężar w całości rozłożył mu się na plecach i nawet jeśli nie zrobił jeszcze ani jednego kroku, miał wrażenie, że mięśnie już wołają o pomstę do nieba. Potem jednak wreszcie ruszył. Krok za krokiem, ruszając w kierunku bramy wioski i zmuszając się do truchtu. Raz obrana szybkość ciągnęła go do przodu, krok za krokiem parł do przodu, próbując zachować oddech i nie stracić go gdzieś po drodze. Sakwa telepała się, a trzymające ją paski uciskały skórę, jednak mimo niewygody, truchtał dalej. Miał wrażenie, że w aktualnej sytuacji ciężej byłoby mu się całkowicie zatrzymać, niż biec dalej, i w takim wypadku po prostu wyłożyłby się jak długi, na ten głupi ryj. Cały plan wycieczki był całkiem prosty; prowadził on jedną ze ścieżek, która biegła z wioski i wiła się po górzystym terenie, który ją otaczał. Szlak biegł pod górę i za finalny jej punkt, albo raczej punkt zwrotny, Ayumu obrał sobie za cel położoną w leśnej gęstwinie sadzawkę, która była przystankiem dla górskiego strumienia.
Bił się z własnymi myślami przez całą drogę, która wiodła pod górę. Część niego, z uporem maniaka, chciała się poddać już w pierwszej trzeciej, połowie czy nawet i pod koniec biegu do sadzawki. Łatwiej byłoby zatrzymać się i zrzucić sakwę z pleców, a potem pociągnąć ją za sobą w kierunku wioski. W dół, to nawet ułatwiałoby cały proces. Albo może lepiej - zrzucić ją z pleców gdzieś w krzaki, a następnego dnia wrócić po nią i dokończyć cały proces, już wypoczętym i z nowymi siłami. Wszystko to wydawało się bardzo obiecujące, jednak przy każdym potknięciu czy zwątpieniu, stawiał kolejny krok, powtarzając sobie w myślach, że jeszcze nie teraz. Gdyby spróbowałby zrobić to na głos, to pewnie straciłby oddech i ciężar słów wycisnąłby całe powietrze z płuc, a tego przecież nie chciał. Zaparł się, jak to często miał w zwyczaju, tym razem na złość samemu sobie i każdemu podstępnemu kamykowy czy ustępowi w leśnej ścieżce, które sprawiały że się potykał. Które sprawiały, że gubił rytm, czasem zataczając się nieco.
Kiedy wreszcie dotarł do sadzawki, rzucił wór na ziemię i dokładnie tak jak się spodziewał - kiedy tylko spróbował się zatrzymać, nogi się pod nim ugięły i sam wylądował na glebie. Nie przeszkadzało mu to jednak zbytnio, bo oto miał przed sobą krystalicznie czystą wodę, którą łapczywie i z ulgą zaczął pić. Ta chwila przerwy, była wręcz zbawienna. Do tej pory, mimo niewygody, zmęczenia i coraz płytszego oddechu, nie zdawał sobie w pełni sprawy, jak mocno nadwyrężał ciało i do jak dużego wysiłku je zmuszał.
Chciał, żeby ta chwila odpoczynku trwała jak najdłużej. Leżał na ziemi, ostatecznie przewracając się na plecy i patrząc na niebo, które teraz wyzbyło się szarości poranka i błyszczało błękitem i ciepłymi promieniami słońca, które ostro błyszczało. Mimo wszystko, po paru długich momentach, wreszcie usiadł. Był cały zlany potem i chłodny wiatr poranka przyjemnie schładzał rozgrzane ciało, jednak nie było co dłużej delektować się tą chwilą. Czekała go jeszcze droga w dół zbocza, ta sama co przed chwilą, ale na szczęście tym razem miał po swojej stronie grawitację. Na nowo więc zarzucił na plecy sakwę, jakby z większą trudnością rozpoczynając całą drogę powrotną. Rozpoczęcie truchtu przyszło mu ciężej, ale na szczęście, teraz musiał być nieco bardziej ostrożny, a przez to - poruszać się nieco wolniej. Źle postawiony krok mógł się skończyć stoczeniem ze zbocza i nie tylko drobną kontuzją, a poważnym uszkodzeniem. Dreptał więc w dół powolnym truchtem, z coraz większym zadowoleniem obserwując zbliżające się sylwetki budynków, które składały się na wioskę. Każdy kolejny krok wymagał od niego więcej siły, ale z drugiej strony, grawitacja ułatwiała mu nieco sprawę i ciągnęła w dół. Kiedy wreszcie dotarł do dojo, padł na placu, łapiąc łapczywie kolejne hausty powietrza, absolutnie wyczerpany. Spędził tak dłuższą chwilę, czekając aż jego ciało zbierze się w sobie, odrobinę odsapnie i pozwoli mu podnieść się na nogi. Musiał jeszcze rozpakować sakwę i dopiero wtedy mógł udać się na śniadanie, a potem pewnie na drzemkę.
Najgorsze było w tym wszystkim jednak to, że taki sam wysiłek czekał go następnego dnia. I kolejnego. Nie miał zamiaru odpuszczać, nawet jeśli całego jego ciało sprzeciwiało się tej idei. I tak też faktycznie było; podniósł się o świcie następnego dnia. Wbiegł na górę i zbiegł z niej. A potem zrobił to znowu i znowu. Do skutku.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 50 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry.
Wstawanie z samego rana definitywnie nie należało do jego top dziesięciu ulubionych zajęć. Niechęć i marazm potęgowała pogoda; mróz gryzł w policzki, zachęcając do pospiesznego odwrócenia się i wrócenia do pierwszego lepszego budynku. Niemal automatycznie rozmarzył się o ponownym owinięciu w koc i ogrzaniu się przy umieszczonym w pokoju piecyku. Jego ciało jednak, wprawione już w ruch, zdawało się samo poruszać przez zimowy krajobraz wioski, która wciąż częściowo pochłonięta była we śnie. Co prawda dało się usłyszeć odgłosy pierwszych osób budzących się i rozpoczynających poranna rutynę, podobnie jak on, jednak wciąż były one nad wyraz nieliczne i niemrawe.
Śnieg chrupał pod jego stopami, kiedy powoli zmierzał w stronę pola treningowego. Można by pomyśleć że ciemność poranka utrudniłaby mu ten proces, jednak zalegający śnieg w połączeniu z blaskiem księżyca i ledwo szarzejąca niebem dawał wystarczająco dużo światła, by nie dać mu się potknąć o własne nogi.
Był pierwszą osoba na placu treningowym tego dnia. Pusta przestrzeń odstraszała niemal i zniechęcała, więc postanowił skierować swoje kroki do dojo, gdzie przynajmniej można było zaznać nieco ciepła, które dawała zamknięta przestrzeń. Ayumu, mimo samotności, wszedł do środka uwzględniając wszelkie drobne gesty i ukłony, które zwykle temu towarzyszyły i dopiero po nich skierował się w stronę stojącego pod jedną ze ścian stojaka z bronią. Stamtąd podjął bambusowy miecz, który tymczasowo miał mu posłużyć za narzędzie treningowe, a następnie stanął na matach i przyjął pierwszą pozycję.
Zaczął powoli, koncentrując się bardziej na samej technice, niż szybkości z jaką poruszało się ostrze. Prowadzone przez niego cięcia powtarzane tez były wielokrotnie i często przerywane zanim zakończył daną formę, głównie przez złapanie się na nawet najdrobniejszym błędzie. W takich chwilach, mimo ze w dojo otaczała go cisza, przetykaną jedynie uderzeniami wiatru o drewniane ściany, w jego głowie było nad wyraz głośno. Słyszał głos swojego ojca. Wuja. Starszego brata. W końcu tez głos mistrza, który ze zniecierpliwieniem wytykał mu każdy, nawet najdrobniejszy błąd. Kiedyś tego typu uwagi szybko doprowadzały go do irytacji. Kiedyś jednak, daleko było mu do formy, jaką posiadał aktualnie. Tak samo jak daleko było mu do pokładów cierpliwości i zaciętości, które były wynikiem licznych przegranych starć, po których za każdym razem zmuszał się do ponownego stanięcia na nogi i po których musiał ćwiczyć dwa razy ciężej niż poprzednio, żeby nadrobić stracony czas i spadek formy wynikający z odniesionych ran.
Iaido nie należało nigdy do jego ulubionych sposobów posługiwania się mieczem, ale zawsze było tym, od czego zaczynał cały trening. To na nim opierały się formy oddechu pioruna, który starał się doskonalić w pierwszej kolejności. Przynajmniej w jego głowie, zapewniało to lepszą skuteczność podczas walki. Odpowiednio wykonany ruch, który miał tchnąć w życie przypisany mu żywioł, powinien chyba zapewniać lepsze szanse przeżycia. Kiedy jednak nie musiał się uciekać do tajemnych sztuk, posługiwał się kataną o wiele bardziej swobodnie i kreatywnie, nie bojąc się podstępnych czy głupich sztuczek, a także sięgania po drugie ostrze, które przecież do czegoś też miało służyć. Kiedy więc spędził już dłuższą chwilę na wcielaniu w życie kolejnych ruchów, które odpowiadały w całości lub częściowo formom jego oddechu, pozwolił sobie na nieco więcej nonszalancji. Miecz przestał wracać po każdym ruchu do pozycji startowej znajdującej się w umownej sayi przy boku. Ruchy stały się bardziej kreatywne, czasem wyraźnie czerpiące z form iaido, jednak tylko częściowo.
Po pewnym czasie, czując już że jego mięśnie rozgrzały się odpowiednio, odłożył wreszcie drewniany miecz i zszedł z mat wyścielających dojo. Opuścił cały budynek, kierując się w stronę placu treningowego, gdzie znaleźć można było kukły treningowe, na których w sumie tak mu teraz zależało. Machanie mieczem dla samego machania to jedno, ale możliwość trafienia w odpowiedni sposób w przeciwnika, nawet tego mało ruchomego, zawsze było o wiele lepszym treningiem.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, okazało się, że nie tylko on wpadł na pomysł porannego treningu. Na placu był już też inny zabójca, a krótka rozmowa zaowocowała obopólną zgodą, by połączyć wspólne zmagania i stanąć na przeciwko siebie.
Ayumu i Jun zaczęli stojąc na przeciwko siebie, mierząc się nawzajem uważnymi spojrzeniami i szukając luk i słabości w przeciwniku. Jak można się było spodziewać, to Jun zaatakował pierwszy, chcąc wykorzystać ślepy punkt Ayumu, co w pewien sposób było do przewidzenia. Ludzie nad wyraz często i chętnie wykorzystywali ten jego mankament, przez co Nishiōji był gotowy kiedy przyszedł cios, blokując szerokie cięcie przeciwnika szerokim ruchem. Instynkt nakazywał odskoczyć, jednak Ayumu szybko puścił rękojeść jedną dłonią i sięgnął nią do znajdującego się wciąż w pochwie wakizashi. Wyciągnął ostrze sprawnie, chcąc ranić kolegę w bok prostym pchnięciem, które miało na celu tylko przeciąć skórę. Jun jednak, widząc że przeciwnik sięga do pasa, odskoczył w porę, zwiększając tym samym dystans.
Ayumu nie chciał dawać mu zbyt dużo czasu na zastanowienie, więc kiedy przeciwnik znowu ruszył do przodu, rzucił krótszym ostrzem w jego stronę, nieco wybijając go tym z rytmu. Jun nie musiał robić dużego uniku, zaledwie lekką korekcję kursu, jednak było to wystarczające, by stracił nieco na sile uderzenia. W tym samym czasie i Ayumu ruszył do przodu, ponownie chcąc zablokować nadchodzące cięcie, co z resztą mu się udało. Stal zazgrzytała, obydwoje znowu znaleźli się blisko i wtedy Nishiōji użył prawej nogi, by kopnąć towarzysza w kolano, tym samym zaburzając jego równowagę i sprawiając, że ten opadł częściowo na ziemię.
Chciał pociągnąć swoją katanę w dół, rękojeścią uderzając w głowę Juna co równie dobrze oznaczałoby umownie pierwszą krew, ale przeciwnik poddał się konceptowi przytulenia ziemi całkowicie, uciekając przed ciosem poprzez przewrót w bok. Ayumu jeszcze próbował z rozpędu zamachnąć się w jego stronę, jednak zrobił to niecelnie, przecinając tylko powietrze. W czasie kiedy Nishiōji poprawiał swoją pozycję, odwracając się do przeciwnika przodem, Jun zdążył pozbierać się z ziemi i ponownie skoczyć w stronę swojego jednookiego kolegi.
Stal zazgrzytała o siebie z jękiem i pewnie byłby to kolejny impas, gdyby Ayumu nie poczuł chłodu stali na swoim policzku. Znieruchomiał.
Nie ukrywał, że niezbyt zwrócił uwagę na to, gdzie poleciało jego wakizashi. Po przewrocie Jun musiał podnieść je z ziemi, a teraz krótka broń zabójcy pioruna została wycelowana prosto w niego.
Ayumu w pierwszym odruchu westchnął, a potem zaśmiał się krótko, w końcu gratulując koledze podstępu. Następnym razem będzie musiał o wiele lepiej uważać na to, gdzie właściwie rzuca swoje rzeczy. Tym samym też przegrał, w ramach wygranej oferując Junowi rundkę sake w pokoju wspólnym, na co ten zgodził się z chęcią.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
124/300
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 49 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
174/300
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 50 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
Nie możesz odpowiadać w tematach