TACHIBANA SHŌTARŌ
Zabójcy Demonówoddech pioruna168 cmWAGA
Data urodzenia 13/04/1629
Miejsce pochodzenia Edo
Miejsce zamieszkania Osaka
Klasa społeczna samurajska
Zawód -
- doskonale obeznany z etykietą,
- bardzo dobrze wykształcony z uwagi na życie, które miał prowadzić,
- jest bardzo uprzejmy w stosunku do kobiet i dzieci, jednak nie przeszkadza mu przed ścinaniem ich demonicznych odpowiedników,
- poznał różne sposoby na to, aby odebrać komuś życie,
- czasami popada w melancholię związaną ze smutkiem, gdyż zawsze stara się uratować jak najwięcej osób, a nie zawsze jest tak kolorowo,
- jego ostrze ma kolor przytłumionego złota,
- rytuał parzenia herbaty go uspokaja i pozwala ukoić myśli,
- podczas walki jest skupiony, precyzyjny i bezlitosny,
- chce wyplenić demony z tego świata, a przez to musi stać się silniejszy,
- uwielbia kwitnące kwiaty wiśni, gdyż przypominają mu rodzinie,
- nosi czerwone haori z białą wstawką,
- jego katana jest bogato zdobiona, jedyna pozostałość po jego wcześniejszym życiu,
- uwielbia smażone mięso,
- jest bardzo dobrze zbudowany,
- po wstąpieniu do korpusu ściął swoje włosy, na znak rozpoczęcia nowego życia,
- w lewym uchu ma dwa kolczyki, pamiątki z jego pierwszej misji,
- jest prawiczkiem.
- Źle, źle i jeszcze raz źle – krzyczał jego mistrz, kiedy młody chłopak po raz kolejny wylądował na ziemi. Płuca paliły go żywym płomieniem, tak samo jak mięśnie. Śnieg w dalszym ciągu nie przestawał padać, więc kilka chwil takiego leżenia będzie miało koszmarne skutki. Chcąc nie chcąc Shōtarō podniósł się powoli i ponownie ujął katanę. Spojrzał na swojego sensei, który pomimo uszkodzonej lewej ręki oraz trzymania drewnianego miecza spuszczał mu brutalne manto.
- Ile razy ci powtarzałem? Cięcia muszą być płynne. Musisz wiedzieć, gdzie chcesz uderzyć nim wykonasz uderzenie. Poza tym ciągle gubisz postawę i zapominasz o oddychaniu – mówił mężczyzna i równocześnie gładził swoją rzadką brodę. Ćwiczyli już razem prawie rok, a młodzieniec ciągle popełniał proste błędy. Owszem uczył się dość szybko, ale dla jego mistrza nie dość szybko.
- Mistrzu Tenjei. Może na dziś wystarczy? Zaczyna sypać, a oboje jesteście już pewnie zmęczeni. Możecie kontynuować jutro – powiedziała Ai Tachibana. Matka, która cierpiała widząc jak ciężko pracuje każdego dnia jej syn, aby przygotować się do najbardziej niesprawiedliwej roli na świecie. Jako kobieta z rodu Tachibana doskonale to rozumiała. Jako matka cierpiała wraz ze swoim dzieckiem.
- Może i wystarczy, ale czy zawsze będzie mógł liczyć na przerwę? Kiedy wróg nas otacza, to nigdy nie pozwala odpocząć tylko wykorzystuje nasze zmęczenie. A ty co powiesz paniczu? Wystarczy?
- Nie – powiedział cicho Shōtarō i ponownie ruszył na swojego senseia. Ten z uśmiechem na twarzy zaczął blokować uderzenia swojego młodego ucznia, Musiał mu przyznać, że pomimo wcześniej wskazanych błędów, to nie mógł mu odmówić zaangażowania oraz woli. Dzięki temu może osiągnąć naprawdę wiele.
- Jeszcze raz braciszku. Jeszcze raz – krzyczała mała Tayuya, która uwielbiała patrzyć jak jej brat robi sztuczki z piłką. Może to nie przystawało im jako członkom wybitnego klanu, ale w powozie mało kto mógłby im zwrócić uwagę. Osiemnastoletni młodzian uśmiechnął się ciepło do swojej siostry. Zostały jej jeszcze dwa lata nim zacznie się mówić o jej ślubie z jakimś chłopcem z innego rodu. Jego druga siostra Kei rok temu została wydana za mąż, a on sam niedługo będzie musiał opuścić ich rodzinny dom, aby udać się do Kioto. To miała być ich ostatnia wspólna zima pod jednym dachem.
- Wystarczy ci. Poczekaj jak znajdziemy się w domu. Wtedy zobaczysz coś naprawdę wspaniałego – powiedział Shōtarō z uśmiechem na twarzy, a następnie wychylił się, by zobaczyć jak daleko mają do domu. Według jego wyliczeń powinni się zbliżać. Shōtarō zmrużył oczy, gdyż zobaczył coś dziwnego.
- Zatrzymaj powóz! – krzyknął do woźnicy, a następnie szybko z niego wyskoczył.
- Tayuya zostań w środku. Nie wychodź z powozu – powiedział do siostry, a następnie zwrócił się do woźnicy. – Jeśli za kwadrans się nie pojawię to natychmiast jedź do mojej siostry. Jeśli pojawi się ktoś inny również jedź. Zrozumiałeś?
- Tak mój panie – odparł woźnica, zszokowany zachowaniem swojego pana, ale nie w jego kwestii było dyskutowanie z przełożonymi. Shōtarō kiwnął głową, a następnie ruszył w stronę wejścia do rezydencji. Jego obawy zostały potwierdzone. To co widział z daleka, tak jak uważał okazały się ciałami strażników, a drzwi były wyważone. Zupełnie jakby jakieś dzikie zwierzę się wdarło. Patrząc jednak na rany oraz rozprysk krwi, a także brak śladów konsumpcji trudno było wysnuć taką teorię. Żadne znane mu zwierzę nie potrafiło dokonać takiej masakry.
Wyciągnął ostrze z pochwy i ruszył przed siebie, bojąc się tego co zastanie. Z każdym kolejnym krokiem cieszył się, że nie pozwolił woźnicy podjechać tak blisko. To co się tutaj wydarzyło bardziej przypominało pole bitwy. Strażnicy, służba. Wszyscy leżeli martwi i gdyby nie to, że Tachibana znał ich od młodego, to nie dałby rady rozpoznać kim są poszczególne osoby. Nie widział jednak zwłok napastników czy też jakichś ich śladów. To wszystko nie trzymało się kupy. W całej rezydencji było cicho jak na cmentarzu. Jednak kiedy zbliżał się do głównej sali to usłyszał coś co wprawiło go w osłupienie. Odgłosy picia oraz śmiechu. Najwyraźniej znalazł winowajcę. Shōtarō otworzył wejście i o mało co nie zwrócił śniadania. Smród śmierci oraz zmasakrowane ciała opanowały to pomieszczenie. Na samym zaś środku dostrzegł swojego ojca i matkę. Martwych. Przy nich znajdował się jakiś stwór. Nie przypominał zwierzęcia, ani też człowieka. Ze swoim napuchniętym ciałem oraz rogami, przypominał potwora. Ale przecież one istniały tylko w bajkach oraz legendach, czyż nie?
- Proszę, proszę, proszę. Kolejny robaczek zjawił się na kolacji. Dobrze. Mam nadzieję, że będziesz równie smaczny co reszta, a może i bardziej ruchliwy. Jedzenie lepiej smakuje mi po małym wysiłku – powiedział stwór, a następnie rzucił się na Shōtarō. Poruszał się na czterech kończynach i był cholernie szybki. Jednak nie dość szybki. Tachibana uniknął jego pierwszego ataku, a następnie ciął go z nad głowy. To uderzenie powinno skutecznie pozbawić go głowy. Jakież było więc zdziwienie młodego samuraja, kiedy klinga jego ostrza pękła przy zderzeniu się z szyją potwora. Ciemnowłosy patrzył ze zdumieniem jak jego miecz się rozpada, zaś stwór rechotał w najlepsze.
- To najbardziej w was ludziach uwielbiam. Ta wasza pewność siebie, która obraca się w przerażenie. Smakujecie wtedy najlepiej – powiedział stwór, a następnie rzucił się na Shōtarō . Chłopak zamknął oczy, ciesząc się, że jego siostra będzie bezpieczna. Może kiedyś ktoś ich pomści. Może w przyszłym życiu. Jednak śmierć nie nadchodziła. Zamiast tego Tachibana poczuł na twarzy krople krwi, a do jego oczu doszedł przeraźliwy krzyk i przekleństwa. Shōtarō otworzył oczy, a widok był niecodzienny. Stwór leżał na podłodze, pozbawiony głowy. Głowa, która w dalszym ciągu gadała i rzucała przekleństwa w stronę mężczyzny z niebieskim ostrzem i rzadką brodą.
- Sensei?
- Wybacz Shōtarō. Wybacz, że przybyłem tak późno i nie zdołałem ich ocalić. Całe szczęście, że udało mi się uratować ciebie przed tym demonem.
- Demonem? Takim jak z bajek?
- Jak z bajek, tylko o wiele gorszym.
Tego właśnie dnia życie Shōtarō Tachibany zmieniło się na zawsze.
Opowieść jego mistrza, a właściwie odkrycie prawdy tego świata sprawiły, że świat Shōtarō runął i już nigdy nie miał być taki sam. Tyle informacji. Tyle rzeczy, które miały wyjaśniać inne. Demony i ich zabójcy. Odwieczna walka dobra i zła. To było naprawdę wiele, ale ciemnowłosy stanął przed wyborem. Żyć dalej z tą wiedzą i udawać, że tego nie ma, albo podążyć ścieżką, na którą pchnął go los. Wiedział już, że nic nigdy nie będzie takie samo, a on sam nie dałby rady żyć i nic nie robić z tym, że po świecie chodzą takie potwory. Jego honor na to by nie pozwolił, a także dług jaki zaciągnął tego dnia. Shōtarō Tachibana zginął wraz z rodzicami. On miał zostać zabójcą demonów. Przysiągł sobie, że położy kres temu szaleństwu. Najbardziej bolało go jednak przecięcie ostatniej więzi. Kochał obie siostry, ale wiedział, że jedyną szansą aby zapewnić im bezpieczeństwo i szczęśliwą przyszłość, będzie ich opuszczenie. Wydał Kei ostatnie rozkazy i nakazał opiekę nad Tayuyą oraz sprawienie, by była szczęśliwa. Mąż jego siostry był dobrym człowiekiem i wiedział, że będą one bezpieczne i w pewnym stopniu szczęśliwe. Tayuya nie rozumiała tego wszystkiego, ale musiała się w końcu pogodzić z tym, że jej braciszek odchodzi, aby ukarać złe osoby, które skrzywdziły ich rodzinę. Shōtarō odchodził z pewną otuchą w sercu, ale wiedział, że wiele się od tego momentu musi zmienić.
Miał rację. Trening pod okiem Daisuke Asano był cholernie ciężki, wymagający i co najważniejsze długi. Codziennie jego mięśnie błagały o zmiłowanie, a każda kolejna ściana którą pokonał odsłaniała inną tylko jeszcze bardziej stromą. Shōtarō jednak nie narzekał. Ćwiczył i ćwiczył. Pokonywał kolejne bariery i starał się robić wszystko lepiej niż inni. Chciał być najlepszym użytkownikiem oddechu Pioruna jaki stąpał po świecie, aby to z jego ręki zginęły te gnidy. Piorun uderza i nie pozostawia po sobie nic. Ćwiczenia z młodości pomagały, ale w dalszym ciągu musiał ciężko pracować. Płuca codziennie mu płonęły, ale wiedział, że ten ból przekuje się w siłę. Siłę, której potrzebował.
Egzamin był ostatnim sprawdzianem ich umiejętności, przed puszczeniem ich w świat. Siedem dni. Banda dzieciaków z mieczami oraz góra pełna demonów, które czekają aż do stołu zostanie podane. Shōtarō zaciskał dłoń, którą ciągnęło do miecza. Wiedział, że w ciągu tych dni będzie wielokrotnie sięgał po katanę. Tak też było. Musiał walczyć cały czas o swoje życie i w pewnym momencie stracił rachubę demonów, które zostały ścięte jego ostrzem. Tak samo jak przestał liczyć towarzyszy, którzy tracili życie, często w dość bestialski sposób. Podczas walk współpracował z inną uczenicą swojego mistrza. Połączenie sił było najlepszym, możliwym pomysłem. Oboje chronili swoje plecy, a równocześnie szybciej i efektywniej mogli pokonywać napotkane demony. Sam test był bardzo brutalny, ale tylko w taki sposób mistrzowie mogli sprawdzić kto z nich nadaje się do walki. Na koniec została ich siódemka. Niby dużo, ale na start było ich pięć razy tyle. Shōtarō był pokryty brudem, krwią, a jego oczy były puste. Na tej górze zniknęła jakaś jego cząstka, ale to nie miało znaczenia. Przeżył. Udało mu się. Teraz może ocalić ludzi przed tą plagą.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty właśnie wstąpiłeś w szeregi Zabójców Demonów.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach