Aose
Demony30 lat176 cm50 kg
Data urodzenia 01/01/1604
Miejsce pochodzenia Yamashiro (Kioto)
Miejsce zamieszkania -
Klasa społeczna Szlachta
Zawód -
- Jest chłodna i szorstka w obyciu, właściwie wydaje się patrzeć na wszystkich jeśli nie z odrazą, to przynajmniej poczuciem wyższości
- Okoliczności przemiany w demona zachowała dla siebie, niewiele z nich pamięta
- Ludzi traktuje jak zabawki. Kiedy się znudzą: cóż.
- Nie ma miejsca, które określałaby jako swój dom. Jest w ciągłym ruchu.
- Podróżuje od portu do portu wraz z najbliższą sobie osobą; Sumi. Dziewczę to traktuje niemalże jak własne dziecko, choć nie ma w tej relacji miejsca na ckliwości, to z pewnością rudowłosa jako jedyna na świecie ma dostęp do nieco milszej wersji Aose.
- Aose pochodzi z rodu dyplomatów i mecenasów sztuki. Miłość do wszelkiego 'piękna' pozostała w Aose nawet po przemianie.
Była pierwszym, jak i również jedynym dzieckiem. Niemożliwe było nazwanie tego małżeństwa utkanym z miłości, w tamtych czasach była to raczej rzadkość, ale z pewnością nie można odmówić rodzicom Aose zgodności. Dopasowani do siebie i spleceni dzięki starszyźnie, która od początku dynastii uzurpowała sobie prawo do stanowienia o tym, kogo winien kochać mężczyzna, a kogo winna kochać kobieta. Ojciec Aose nie miał tej możliwości. Jako człowiek mający lada moment zarządzać całym rodem, a także rodzinnym biznesem, został zmuszony (choć to złe słowo biorąc pod uwagę, że nie podjął żadnego buntu) do poślubienia dalekiej kuzynki: pięknej, oczytanej kobiety, która spędzała cały wolny czas przy tworzeniu fantazyjnych, abstrakcyjnych rzeźb. Zgodnie z założeniami szybko zaczęli stanowić jeden, spójny organizm. Rozumieli znaczenie swoich ról i wypełniali je w niemalże perfekcyjny sposób. Chwilę po ślubie ogłosili starszyźnie, iż spodziewają się potomka. Oczekiwano, iż zrodzone dziecko będzie synem. Będący w głównej linii rodu mężczyzna czuł chłód presji, jaką na niego nakładano; miał bowiem świadomość, że od chwili przejęcia władzy ciąży na nim ogromna odpowiedzialność. Jeżeli dziecię okaże się dziewczynką, a on sam polegnie w wyniku choroby czy walki, następny w kolejce będzie jego brat. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż nie podoła on normom wyznaczonym przez starszyznę, a w najgorszym przypadku doprowadzi również do upadku rodu. Wynik? Katastrofa, do której nie mógł przecież dopuścić.
Mijały miesiące, a przyszła głowa rodu wciąż, niemal każdej nocy, udawał się do jednej ze świątyń, modląc się i błagając bóstwa o syna. W jego świadomości nie istniał nawet cień szansy, by jakakolwiek kobieta dorównywała mężczyźnie w dyplomacji, już o innych umiejętnościach już nie wspominając. Nie był mizoginem; szanował i doceniał płeć piękną, niemniej system, w jakim dorastał, mocno ograniczył jego światopogląd. Poród, który rozpoczął się rankiem, pierwszego dnia stycznia, zapowiadał się na taki, który doświadczone akuszerki mogłyby odbierać z zamkniętymi oczyma. Wszystko w normie, wręcz podręcznikowo. Kropka w kropkę tak, jak należy. Ból, który odczuwała matka, był jednak inny, niż opowiadały jej starsze siostry. Czuła, jak coś rozdziera jej wnętrze, a ona sama płonie niczym oblana ogniem piekielnym. Zaczęła się pocić, kropla za kroplą spływała od czoła, poprzez policzek, kończąc na brodzie. Nerwowo powtarzała, że „coś jest nie tak”. I było, choć akuszerki początkowo uznały te słowa za typowe oznaki zmęczenia. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy mimo dwóch godzin nieprzerwanej akcji porodowej, dziecko wciąż nie znajdowało się w ich rękach. Dowodząca całą akcją kobieta natychmiast przeszła do stosowania innych, choć wciąż prymitywnych, metod wydostania potomka na świat. Śmierć berbecia nie wchodziła w grę. Konsekwencje byłby ogromne. I… Udało się. Światło wdzierające się przez okno przywitało, a jakże, dziewczynkę. Z jej małych, dziecięcych ust wydobył się krzyk. Zdrowa, tak powiedziano, gdy układano ją tuż obok matki.
Dzieciństwo Aose określa jako „sielskie”. Nie brakowało jej niczego; miała dwie pary rąk, nóg, dostęp do dóbr, najlepszych nauczycieli i ciepłego posłania. Mimo początkowych obaw, że ojciec będzie się od niej dystansował, tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, obdarowywał ją uwagą i troską, choć o miłości ciężko było mówić. Nie rozumiał jej. Tak samo, jak Aose w tamtym momencie ani nigdy później nie zrozumie. Nie cierpiała z tego powodu. Nie wiedziała, że powinna. Nie czuła potrzeby, by ją mieć. Nie pragnęła. Albo pragnąć nie chciała. Naturalnie wychowywano ją twardą ręką, tak zresztą, jak każde inne dziecko w okolicy. Zasady były jednak jasne i klarowne, podobnie jak ewentualne kary za nieposłuszeństwo. Te jednak nigdy jej nie groziły, bowiem była niesamowicie spokojnym i grzecznym dzieckiem. Bywało, że była nazywana „zbyt dojrzałą jak na swój wiek”; nie interesowały ją zabawy, rzucanie piaskiem i kąpanie się w rzece. Od maleńkości wpojono jej istotę pracy nad sobą i swoimi słabościami, tego, jak ważna jest nieustanna nauka i poszerzanie swojej wiedzy. Kiedy porównywała się do rówieśników, nie zauważała przesadnych różnic między tym, jak są traktowani przez swoich rodziców, a jak ona czuła się traktowana przez własnych. Poza jednym, małym szczegółem; miała znacznie więcej zajęć, a jej plan dnia był z góry określony. Była szczęśliwa (albo przynajmniej na taką wyglądała) i wdzięczna za to, co ma, choć zdarzały się momenty, w których chciała się bawić; olać zajęcia z dyplomacji, historii sztuki i gry na instrumentach. „Najpierw obowiązki, potem przyjemności” — mówili, a Aose posłusznie spełniała wolę w nadziei, że uda jej się zakończyć to, o co prosili, nim zajdzie słońce.
Od początku było wiadome, że dziewczę odziedziczyło po rodzicach to, co mieli w sobie najlepsze. Po ojcu — nieustępliwość, opanowanie i sztukę handlu. Po matce zaś — miłość do sztuki, pasję do kolekcjonowania biżuterii i wyczucie rytmu. Oczywiście odkryto również wiele innych zalet czy wad. A wraz z ukończeniem piątego roku życia, a więc granicznego do „poważnej nauki”, przydzielono ją do odpowiednich zajęć. Ojciec zdawał się coraz bardziej angażować w życie córki; dostrzegać jej sukcesy i niewątpliwe umiejętności. Niekiedy spędzał z nią więcej czasu niż z własną żoną, która na dobre oddała się rzeźbiarstwu. Nigdy zresztą nie widziała się w roli idealnej matki. Otaczała Aose opieką, ale nie rozdrabniała się nad nią w obawie, że ją straci. Sam poród wywołał w jej organizmie tyle zniszczeń, iż uważała, że swoją rolę wykonała w pełni.
Kolejne lata upływały jej w nastroju nieustannej nauki, czyli w sumie tak, jak wcześniej. Dorastając, charakterem coraz bardziej przypominała ojca, wyglądem zaś matkę, choć zdecydowanie była od niej piękniejsza, to ze swojej nie uczyniła jedynej zalety. Zamiast tego stała się bezpośrednim partnerem ojca; zabierał ją w każdą wojaż, na każdy targ, ażeby chłonęła rodzinny fach. Nie zmienił jednak swojego podejścia. Wciąż uważał, że kobieta nie dorówna mężczyźnie w wielu aspektach. Zapewne, gdyby nie fakt, iż jego żona o mało nie przedostała się na „drugi” świat, po domostwie biegałby kolejny potomek, ale mimo wielu prób, nie stała się brzemienna. Nacisk ze strony starszyzny rósł, co jednak wydawało się nie wpływać na samopoczucie przywódcy rodu.
Lecz póki nie stoisz po kolana we krwi, nie giną twoje dzieci i twoja rodzina, a twój dom nie płonie – to nie twój problem. Teraz pewnie ojciec Asoe powiedziałby inaczej. Nie czekałby na ruch wroga. Nie czekałby na moment, w którym dosięgnie go kara za ignorancję. A przecież przyszła; najgorsza z najgorszych, a imię jej śmierć. Niewiele wiadomo o samych okolicznościach i motywach zabójcy, choć sądząc po stanie zwłok: nie był to przypadek. Dekapitacja, rozszarpane narządy, a jelita wywleczone na wierzch. Potraktowany jak zwierzę, zwykła owca, do której dobrał się, najprawdziwszy z prawdziwych, wilk. Zbagatelizował ich. I zapłacił za to. Ciało udało się zidentyfikować, głównie za sprawą miejsca, w jakim się znajdowało. List z informacją o śmierci głowy rodu dotarł szybciej niźli jego truchło.
Wśród starszyzny zapanował niepokój — następcy nie było, kobieta nigdy nie obejmie tego urzędu, a wiedza o tym, że brat niedoszłej głowy jest, kolokwialnie mówiąc, półgłówkiem była powszechna. Zmieniono dotychczas wyznawane zasady; głowa stała się jedynie reprezentacją rodziny, zaś starsi odpowiadali za sprawowanie bezpośredniej władzy. Jeśli chodzi o Aose, informację o śmierci ojca przyjęła, pozornie, ze spokojem. Wydawało się, że całkowicie ją to obeszło. Właśnie, pozornie, bo w środku cierpiała, a jej serce rozrywało się na malutkie kawałeczki. Płonęła złością. Nie potrafiła określić tego słowem, a więc, według przyjętych przez nią zasad, to uczucie nie miało prawa istnieć. A przecież istniało. Było w niej, czuła je. Jak mogła udawać, że nie? Na swój pokręcony sposób kochała ojca. Być może stawiała znak równości między szacunkiem a miłością, ciężko powiedzieć.
Żałobę zniosła z klasą tak, jak oczekiwano. Wiele rzeczy robiła po prostu „tak, jak oczekiwano”. Nie znała innego życia, a przecież był to zaledwie jego początek. Jednak w spektrum jej odczuć pojawiło się coś nowego, coś, czego dotąd nie znała, a było silniejsze, niż wszystko inne. Zemsta. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego tak bardzo pragnie śmierci tego, który odebrał jej ojca. Wiedziała, że ze swoimi umiejętnościami bojowymi niewiele zdziała, ale cichy głos w głowie wciąż powtarzał, że to jedyna rzecz, która wypełni wyrwę po ojcu. Osobie, która jako jedyna rozumiała ją bez słów. Osobie, która jako jedyna została wpuszczona do jej umysłu. Zapamiętała wtedy, że relacje bolą. A to nieznośne, niemal niemożliwe do ukrycia cierpienie, to coś, czego nigdy nie nauczy się trawić.
W późniejszym czasie kontynuowała to, co rozpoczęła wraz z ojcem, handlowała między portami, choć bez zwierzchnika było to znacznie trudniejsze – kobieta jako partner w interesach nie była traktowana z taką samą powagą. Przede wszystkim chwytała się każdej informacji mogącej nakierować na zabójcę jej ojca, choćby była to najdrobniejsza plotka, a nie było ku temu lepszej sposobności niż rozmawiając z ludźmi, którzy z racji pełnionego zawodu słyszeli wiele. I stało się, pojedynczo zdobywane puzzle pozwalały przybliżyć się do upragnionej zemsty.
Spotkała mężczyznę, który zdawał się być tym, o którym słyszała, przesiadującego samotnie na piętrze jednego z ryokanów nieopodal portu. W segmencie, gdzie się znajdowali nie było nikogo, co mogło być zaskakujące, acz nie alarmowało jej zmysłów. Morderca był zwrócony w kierunku okna, obserwował nadciągający sztorm. Sam na sam. Nie wynajęła żadnych zbirów. Zemsta miała należeć do niej. Ze swoich włosów wyciągnęła spinającą je igłę i wzięła zamach na szyję, jak się okaże niedoszłej, ofiary.
Obudziła się poza osadą, nad brzegiem rzeki znajdującej się może godzinę drogi od wspomnianej gospody. Nie pamiętała nawet swojego imienia, a los chciał, że ktoś napatoczył się w jej okolicę. Przejmujący głód zniknął, chociaż na moment. Rozejrzała się dookoła, chciała być “kimś”.
Aose.
Strumień.
Tak, to było idealne imię.
Z czasem, choć wyjątkowo długim, wróciła na morze, ciągnęło ją tam od zawsze – do niego, piękna oraz handlu, gdyż zwłaszcza na tym ostatnim zdawała się znać wyjątkowo dobrze.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty tym samym wstąpiłeś w szeregi Demonów.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach