Miał dobrą passę. Na tyle dobrą, że naturalnie pojawiła się obawa przekroczenia pewnej granicy rozsądku, za którą nie chciał wkraczać, choć trzeba było zaznaczyć, że była to i tak mocno naciągnięta granica. Któż rozsądny w końcu wchodził w interesy z demonami? A jednak, Akizu był niczym hazardzista, który balansował na cienkiej linii, a jego niesłabnąca pomyślność mogła stać się tym, co kapryśnie zdolne będzie przekuć sukces w gromką porażkę. Podekscytowanie trzymane było więc w ryzach profesjonalnej postawy człowieka, który pozostawał na tyle ostrożny, na ile można było być ostrożnym pływając w morzu pełnym krwiożerczych bestii. Udowadniał sobie tym samym raz za razem, że zapewne te elementy w jego umyśle, które odpowiadały za strach, nie były wykształcone prawidłowo i zrzucając to na karb konsekwencji ojcowskiej musztry, przekuwał swoją śmiałość w sukcesy. I choć faktycznie nie było w tym zbyt wiele zdrowego rozsądku, wszystko pozostawało skrupulatnie przemyślane i dopracowane do ostatniego, najdrobniejszego szczegółu. A przynajmniej w tych kwestiach, na które miał wpływ.
Ten wieczór miał spędzić w Edo, aranżując spotkanie z jednym ze swoich informatorów - demonem, a jakże. I choć w świecie nocnych stworzeń, ten konkretny miał ledwie średni stopień w ichniejszej hierarchii, to jednak wciąż zdolny był ukręcić głowę przeciętnego człowieka z łatwością, z którą zdmuchuje się płomień świecy. Jakimś sposobem był to jeden z tych elementów pracy, który nadawał jej ekscytującego wydźwięku i nie, nie było to do końca normalne.
Lokal był pełen ludzi korzystających z ostatków późnego już wieczoru, pochłoniętych głośnymi, pijackimi rozmowami i grą w kości. Miejsce nie grzeszyło elegancją, zapewniało jednak swego rodzaju prywatność, choć bez wątpienia trzeba było z niej dość umiejętnie korzystać. Akizou z czasem wydłużającego się oczekiwania na spotkanie, dostrzegł jednak, że w głównej mierze otoczenie powodowało ból głowy i rosnącą irytację, gdy mijały minuty a on, choć nauczył się pokornie tolerować pewne spóźnienia, tej nocy powoli tracił cierpliwość. Drugie opróżnione niespiesznie naczynie sake (niezdolne do wywołania stanu nietrzeźwości, a jedynie wprowadzające w drobne rozluźnienie, tak istotne do delikatnych interesów), uświadomiło go, że margines prawdopodobieństwa poślizgu czasowego zdążył się już przerodzić w groźbę niepowodzenia.
Został oszukany? Naturalnie należało to wziąć pod uwagę, podobnie jak możliwość, że zwyczajnie coś zatrzymało demona w połowie drogi.
W pewnym momencie, gdzieś pomiędzy kolejnym głośnym wybuchem śmiechu obok, a kroplami trunku (bądź śliny) które skapnęły na drewno tuż przed nim, Kuran podjął decyzję, że właśnie dotarł do skraju własnej tolerancji. Wstał od stołu i ruszył w stronę schodów prowadzących na piętro. Złość pojawiła się naturalnie - czy nie został potraktowany poważnie? Być może stawka, którą zaproponował była mało atrakcyjna? Sprawdzano go? To przecież już zdarzało się wcześniej, demony miały irytującą tendencję do wystawiania ludzkiej cierpliwości na próbę, w myśl idei, że były gatunkiem wyższym…
W połowie drogi do swojej izby zatrzymał się, zdając sprawę z tego, że nie miał ze sobą żadnego trunku. Na co mu trzeźwość, skoro najwyraźniej miał nie ubić tej nocy żadnego jebanego interesu? Odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w kierunku schodów, aby raz jeszcze zahaczyć o bar na dole.
Akizou dobierał wspólników dość rozważnie i unikał tych przedstawicieli gatunku dzieci Muzana, którzy przejawiali silne potrzeby tłumienia ludzkich ambicji pod podeszwą ideologicznych przekonań o wyższości łańcucha pokarmowego nad inteligencją. Ten konkretny nie uniósłby się dumą, nie bawiłby się też w bezsensowny pokaz siły. Obojgu zależało na tym spotkaniu. To musiało być coś innego…
- Co do…- wyrwało mu się, gdy tuż przed schodami wpadła na niego męska postać, wytracając go z zamyślenia i równowagi. Impet sprawił, że Aki zrobił dwa kroki w tył, gotów opierdolić nieuważnego intruza jeszcze sekundę przed tym, zanim nie podniósł na niego swojego spojrzenia. Wtedy zamarł, pozwalając aby zdezorientowany umysł zmroził mięśnie w jego ciele, co o dziwo nie miało nic wspólnego z faktem, że mężczyzna naprzeciwko niemalże sięgnął po broń u pasa.
I tak, jak wyglądający niczym sama śmierć Hikaru rozejrzał się czujnie naokoło, wypatrując Stwórca raczy wiedzieć jakiej dodatkowej niespodzianki, tak Akizou po prostu stał jak wryty, przyglądając się znajomemu obliczu człowieka, którego miał już przecież nigdy nie zobaczyć. Dopiero głos zjawy sprawił, że serce szlachcica zaczęło bić na nowo, jakby przypomniało sobie, że to przecież nie on powinien leżeć głęboko pod ziemią.
Jesteś sam…
Cóż za dziwne stwierdzenie, jednak jego sens przepłynął gdzieś obok świadomości Akiego, który miał ochotę trącić pierś mężczyzny naprzeciwko, żeby sprawdzić czy poczuje opór istniejącej w rzeczywistości postaci, czy może jednak uzyska ostateczne potwierdzenie na własne szaleństwo.
Dopiero komentarz o trzeźwości wyrwał z jego klatki drobne zduszone parsknięcie.
Tak po prostu stał tu i…
- A ty jesteś... - ochrypnięty głos zawisł na moment, gdy umysł Akizou w końcu przebudził się z szoku i poskładał kilka faktów do kupy.
…Przeklętym zabójcą.
- ...żywy - wypuścił to słowo, niczym ciężar z piersi, którego istnienia nie był świadomy, choć prześwitywać mógł przez to również pewien wyraz nieufności.
Był tu. Jebany Hikaru. Żywy.
Jak to możliwe?
Akizou
Imię trąciło świadomością szlachcica, który obdarzył zabójcę przeciągłym spojrzeniem, jakby wahał się, czy może mu uwierzyć na słowo, że jest tym, za kogo mógłby się podawać. A potem, prostując się lekko zmusił wargi do drobnego, niewesołego uśmiechu.
- Wyglądasz jakbyś własnymi rękoma musiał wykopać się z grobu, a gdzieś po drodze stawić czoła samej śmierci…
…Albo mojemu informatorowi - dotarło do niego, ten problem jednak, w obliczu niespodziewanego spotkania utracił wszelkie swoje znaczenie.
Zdawało się że obydwoje musieli tego wieczoru podjąć wyzwanie, na które żaden z nich nie mógł być przygotowany. Wspomnienia z przeszłości ożyły, jak z dawna zapomniany obraz o zakurzonym płótnie, który nagle zaczął się poruszać.
Postać była tak podobna, a jednocześnie tak odległa…
Umysł Akiego był nieco otępiały, choć z wolna zaczynał rozmiękać pod wpływem sytuacji. Należało się dostosować.
Należało odnaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie… albo drogę ucieczki.
- To wymaga opatrzenia - zauważył głosem zaskakująco spokojnym, wskazując na jego rozcięty policzek, jeszcze zanim zdał sobie sprawę z tego, że w sytuacji zaskoczenia kontrolę nad podejmowanymi decyzjami przejęły jego wyuczone odruchy. Oczywiście domyślał się, że nie był to jedyny uszczerbek na zdrowiu mężczyzny, którego sama postawa zdradzała ból z co najmniej kilku źródeł.
Aki rozejrzał się, jakby tym razem to on sprawdzał, czy zabójca był sam.
- Sam tego nie zrobisz, Hikaru.
Proste stwierdzenie miało zostać rzucone lekkim tonem, sugerującym wyciągniętą pomocną dłoń, którą mężczyzna mógł przyjąć, bądź odrzucić. Imię wypowiedziane na wydechu zyskało jednak dziwnego wydźwięku. Przywoływało wspomnienia, które dotykały szlachcica bardziej, niżby sobie tego życzył. Czy raniły, czy może jednak spływały przyjemnym dreszczem wzdłuż pleców?
Nie był w stanie powiedzieć.
Bo w końcu spytany o to młody Kuran z pewnością szybko odpowiedziałby, że wcale nie czuł potrzeby powracać do okresu treningów, wojskowej rutyny i upokorzenia z wykonywania cudzych rozkazów, przyzwyczajony do kontroli nad własnym życiem, którą tak skrupulatnie pielęgnował w swojej dorosłości. Cudownej. Słodkiej. Jakże satysfakcjonującej. Teraźniejszość opływała w wygody, o których niegdyś mógł jedynie pomarzyć, o ile w ogóle był zdolny sobie je wyobrazić.
A jednak jakimś cudem czas spędzony w koszarach wciąż wspominany był z pewną dozą przyjemności, choć Akizou ani nie miał zamiaru przyznawać tego na głos, ani nazywać po imieniu osobę, która w dużej mierze za to odpowiadała. Szczególnie gdy w tej konkretnej chwili spoglądała ona nań z tą nieufnością, której nigdy wcześniej nie przyszło mu z jej strony doświadczyć. Przedziwne uczucie, które powinno być przecież bolesne, a i jakże odświeżające, bo jak nic innego ukazywało w pełnym świetle bieg czasu, tego, który swoim upływem pozostawiał wyraźne blizny na ciałach i umysłach, niegdyś tak beztroskich młodzieńców.
Akizou nie czuł wcale bólu, gdy tak przyglądał się wrzosowemu odbiciu przeszłości, pozwalając by w jego klatce rosła fascynacja dla tego nieprawdopodobnego zrządzenia losu. Pozwolił, aby szok owładnął jego umysłem, wprowadzając chaos w kiełkujących z wolna jedna za drugą emocjach. Myśli, pojawiały się niczym lista niewiarygodnych wniosków, gdzie punkt pierwszy został w końcu na głos potwierdzony przez zjawę we własnej osobie.
Żywy…
Przyglądając się, jak Hikaru wspiera przygarbione ze zmęczenia ciało na drewnianej barierce, Akizou naturalnym odruchem uznał, że określenie pozbawione było autentyczności i nie do końca pasowało do obrazka, który miał przed oczyma, co oczywiście musiał wypowiedzieć na głos, wraz z ostatnim słowem skazując ich na przeciągającą się ciszę.
Pierwszy szok opadł, a zaraz spod niego wyłoniła się niczym ciemny dym atmosfera tak gęsta, że niemalże drżąca lekko pod wpływem wypuszczanego z każdym oddechem powietrza sprawiając że sam automatyczny proces stawał się nienaturalnie trudny.
Cisza natomiast pozwalała na pewne obserwacje.
Hikaru może i próbował stwarzać pozory pewnej ponurej nonszalancji, jego ciało wciąż jednak zdradzało swój prawdziwy stan w ten konkretny sposób, który tylko medyk był w stanie wyłapać w mgnieniu oka. Nierówna postawa, lekkie przygarbienie, zazwyczaj sięgające bliżej tego z boków, który oberwał mocniej. Skupiał się na oddychaniu, gdy klatka piersiowa poruszała się płycej, urywając każde rozpięcie żeber w momencie, w którym wywoływało ono ukłucie przenikliwego bólu. Akizou był w stanie dostrzec wiele z urazów skrywanych przez zabójcę, nawet bez większego wysiłku, umysł wyciągał bowiem wnioski w swój wyuczony, nieco już zautomatyzowany sposób.
- Ustalmy więc, że słowo „nieciekawy” w tym wypadku obejmuje naprawdę szeroki zakres nieciekawości. Zdaje się, że jeszcze nie zdążyłeś spojrzeć w lustro.
Odpowiedź rzucona została niby żart w sam środek gęstwiny powietrza, choć rozbawienie w głosie pozostawało w charakterystyczny dla jego właściciela sposób zabarwione mrukliwą ponurością, łudząco podobną do zarzucanej mu wielokrotnie w przeszłości, wrodzonej złośliwości. Przełamane zostało na koniec przez pojedyncze krótkie szarpnięcie kącika ust, który powracając na swoje pierwotne miejsce pozostawił po sobie cień gestu, jakby ślad na tkance udowadniający jego obecność choć na tę jedną sekundę.
I być może gdyby tak na moment zapomnieli, że dzieliła ich szeroka wyrwa czasu (i nie tylko, choć dla Akizou był to faktycznie głównie czas), powracając umysłami do okresu wspólnych sparingów i małych problemów, Kuran zdołałby sięgnąć do ręki zabójcy, powstrzymując kciuk przed dotknięciem rany na policzku, która i tak była daleka czystości. Reakcja nie zawierająca w sobie oczywistej opiekuńczości, wymusiłaby na ustach kolejny, wyraźniej złośliwy uśmiech i wyrwała z gardła twardą reprymendę, dotyczącą jakiegoś naukowego bełkotu i utrudniania pracy medykowi. A jednak, choć umysł wypuścił odpowiedni impuls do mięśni, niezdolny do porzucenia odruchu sprzed lat, żadne z włókien nawet nie drgnęło, a wiązka elektryczna rozlała się na wysokim murze odgradzającym skrupulatnie przeszłość od teraźniejszości. Jałowa. Niezdolna do wywołania czegokolwiek.
Nie udawali przed sobą niczego i nagle, wraz z subtelnym skinięciem głowy przez Hikaru, które wyrażało przystanie na rzucone bez namysłu warunki, stało się to brutalnie oczywiste. Bo choć nie mogli bazować na swojej relacji z przeszłości, nie mogli również jej całkowicie odrzucić, jakby była nic nieznaczącym szczegółem, który w żaden sposób nie posiadał siły sprawczej.
Zjawa poruszyła się i zaczęła zmniejszać dystans, a Akizou złapał się na tym, że w całkowicie irracjonalnym odruchu przygotowany był na powiew chłodu towarzyszący zgarbionej sylwetce, który oczywiście w rzeczywistości nigdy nie nadszedł.
- Tak myślisz? - rzucił, nie mogąc powstrzymać subtelnego uniesienia lewej brwi, zabarwiającego retoryczne pytanie dozą niegroźnej ironii, która była jedynym co pozwoliło mu bezpiecznie utrzymać zblokowane z wrzosowymi tęczówkami spojrzenie.
Oczywiście że, kurwa, miał pytania. Całą jebaną masę pytań, a połowa z nich i tak z pewnością jeszcze nie zdążyła przyjść mu do głowy.
Chodź.
Jeden szept, wypowiedziany zbyt cicho, zbyt blisko, był jednocześnie poleceniem, którego nie potrafiłby odmówić, choćby chciał. Sekundę później ruszył więc za swoim duchem z przeszłości, aż ten nie zaprowadził go do zamkniętego, oferującego tak niebezpieczną prywatność pomieszczenia.
Akizou wszedł do środka, rozglądając się niezobowiązująco po wnętrzu, aż jego orzechowe spojrzenie nie natrafiło z powrotem na Zabójcę. Ciemną postać w ciemnym pomieszczeniu, jakimś cudem rzucającą kolejny długi cień na podłogę. Drzwi zamknęły się, pozostawiając ich w przestrzeni, która nagle stała się klaustrofobicznie mała, całkowicie nieprzystosowana do utrzymania w swoich ryzach dystansu, który wydawał się tak potrzebny. Kuran adaptował się jednak szybko, przyjmując bez zająknięcia to nieznośne uczucie dyskomfortu i zmuszając umysł do pracy pod presją.
- Skłamałbym mówiąc, że wiem od jakiego pytania zacząć - zauważył z pewną dozą ostrożności, marszcząc subtelnie brwi i blokując z Hikaru swoje spokojne i dość zuchwałe w obliczu jego kolejnych słów spojrzenie. - A ponieważ ledwo stoisz na nogach, nie sądzę że byłbyś w stanie odpowiedzieć na nie choćby w połowie tak wyczerpująco, jakbym sobie tego życzył.
Rozejrzał się w poszukiwaniu świeżej misy z wodą, którą służba pracująca w tym przybytku zawsze pozostawiała w pokojach. Gdy już ją zlokalizował wraz z naręczem czystych ręczników ułożonych tuż obok, spojrzał z powrotem na Hikaru.
- Dasz sobie więc najpierw pomóc? - spytał, unosząc lekko lewą z brwi, jak gdyby rzucał pewne wyzwanie, dając Zjawie do zrozumienia, że przyzwolenie będzie oznaczało oddanie się w ręce medyka z wszelkimi tego konsekwencjami.
Ruszył po misę i materiały tylko i wyłącznie po wyraźnie twierdzącej odpowiedzi.
Pochował Hikaru dawno temu i nie polegało to na rzekomym zakopaniu jego ciała głęboko w chłodnej, mokrej ziemi. Nie miało również wiele wspólnego z wyprawieniem wszelkich obrządków mających pomóc jego duszy przejść na drugą stronę, czy w jakiś inny, podniosły i mocno wątpliwy sposób odnaleźć spokój, którego mogła nie zaznać za życia.
Akizou pochował Hikaru we własnym umyśle na długie lata pozbywając się wspomnień z nim związanych, jakby mężczyzna nigdy nie istniał, pozostawiając czarne plamy w tych miejscach w umyśle, w których mogła znajdować się jego twarz.
Nie wracał do nich, nie sprawdzał czy czerń przykrywała szczelnie każdy szczegół tej przedziwnej relacji, odnajdując tym samym własny spokój we własnej żałobie, na którą w gruncie rzeczy przecież nigdy sobie w pełni nie pozwolił. Tak było łatwiej, a upływający czas tylko sprawiał, że cały zabieg udawania, że przeszłość nie miała miejsca stawał się coraz łatwiejszy.
Kłamstwo powtarzane wystarczająco wiele razy w końcu stawało się prawdą, czyż nie?
A jednak, dzisiejsze spotkanie odsłaniało fałsz, zrywało czerń, niczym gruby strup ze zbyt długo przykrywanej zgorzeli trawiącej martwą już tkankę pod spodem. Bolesny efekt zaskoczenia wytrącający umysł z rzeczowej, skrupulatnie pielęgnowanej i niewątpliwie złudnej równowagi.
Spoglądając na Hikaru dzierżącego miecz Nichrin stawało się jasne, że w tym nowym życiu, niegdyś jego rywal i towarzysz, teraz obudował się gliną niemożliwą do pokonania przez zwykłego śmiertelnika. Pieprzony Zabójca, z którym fizycznie Akizou nie mógłby już w żaden sposób konkurować, nie dość, że powstał z martwych, to jeszcze przybrał szlachetną postać człowieka walczącego ze złem. Tym samym złem, które tak się składało Kuran karmił każdego jednego dnia.
Cóż za ironia.
A jednak szlachcic nie był w stanie spojrzeć na zjawę przez pryzmat swojej niechęci do zawodu, jakim przyszło jej się parać. Jeszcze nie, zbyt wiele bowiem czuł spoglądając na obraz z przeszłości, aby mogło znaleźć się w jego ciele czy umyśle miejsce na tę jedną, dodatkową emocję. Niechęć więc, jak prosta i intuicyjna by nie była, nie pojawiła się choćby na ułamek sekundy. Tym bardziej, gdy sylwetka zabójcy ugięła się pod ciężarem obrażeń, oddając swoją druzgocącą przewagę i przystając na z pewnością dość dlań niewygodną propozycję pomocy, gdy ruszyli w stronę jego pokoju, odrobiny prywatności i wszelkich gróźb, które ze sobą niosła.
Akizou, choć wdzięczny, że jedyne okno w pomieszczeniu zostało szybko otwarte wpuszczając nieco świeżego nocnego powietrza, szczerze wątpił aby zabieg ten pomógł w rozrzedzeniu gęstej od pytań i wątpliwości atmosfery. Musiał jednak podjąć swoją grę, dlatego też Hikaru nie był w stanie dostrzec w jego spojrzeniu zwierzęcia zamkniętego w klatce, z którym poniekąd nieco się teraz utożsamiał, nawet jeżeli sam pchał się do środka przywiedziony znajomym zapachem.
Dlaczego tu jesteś?
Pytanie niemalże zdołało wyrwać krótki śmiech z piersi szlachcica, który uniósł subtelnie kąciki ust, bliski wyrażenia na głos swojego spostrzeżenia, że sam zainteresowany byłby znacznie lepszym jego adresatem, kolejne słowa zabójcy przykuły jednak jego uwagę na tyle, aby przejść dalej bez tego całkowicie zbędnego komentarza.
- Wystarczy jedno spojrzenie na ciebie, by dojść do wniosku, że wymagają uwagi - skwitował tylko, zuchwale biorąc skinienie mężczyzny za ostateczne przyznanie pozwolenia na działania, w efekcie nie będąc przygotowanym na jego kolejne słowa.
Oddaję się w twoje ręce
Przystanął w połowie drogi do misy z wodą, zerkając na sylwetkę zabójcy, który odkładał właśnie miecz na bok, jakby tym samym ostatecznie skazywał się na los medyka.
- Łatwo poszło - odparł tylko, pozwalając po raz kolejny aby brak powagi przysłonił wszystko inne, co wywoływała w nim obecna sytuacja.
W końcu wziął misę wraz z całym naręczem czystych ręczników i postawił je przy krześle. Znalazł też puste, mniejsze naczynie, do którego przelał niewielką część wody, a zaraz potem dolał sporą ilość mydła. Podwinął rękawy swojego kimono aż do łokci, w taki sposób, by materiał nie przeszkadzał mu w pracy po czym z chirurgiczną dokładnością umył dłonie i przedramiona, skupiając na tej czynności całą swoją uwagę, która tylko kilka razy została zwrócona w stronę Hikaru pozbywającego się z wolna kolejnych warstw ubrania. Jeżeli cokolwiek w postaci zabójcy mogłoby wzbudzić w nim odblask wspomnień z przeszłości, Akizou nie dał tego po sobie poznać.
Misa została w końcu odstawiona na bok, a szlachcic sięgnął po czysty kawałek materiału i wsadził go do wody, pozwalając by nasiąkł nią w pełni.
- Myślę, że śmiało mógłbyś zgadnąć co najmniej kilka pierwszych, tych najbardziej oczywistych - zaczął, lecz wtedy podniósł wzrok na Hikaru, który ostatecznie ukazał w pełni swoją umęczoną walką sylwetkę.
Zamilkł na moment.
Orzech bez cienia zawahania przesunął po nierównej powierzchni, w tak wielu miejscach przyozdobionej zarówno tymi świeżymi, podbiegniętymi krwią śladami, jak i tymi, które zdążyły zasklepić się nierówną tkanką tak charakterystyczną dla blizn.
Jako medyk przyzwyczajony był do widoku ludzkiego ciała w każdym jego stanie - zarówno najlepszym, jak i najgorszym. I choć nie wykonywał swojego zawodu powszechnie, pozostawiając swoje umiejętności tylko wybranym i wystarczająco istotnym jednostkom, wciąż posiadał dość spore doświadczenie i jeszcze większą wiedzę. A jednak mimo tego, co rozbierający się Hikaru jednoznacznie mu udowadniał z każdym odsłanianym fragmentem ciała, w żadnym wypadku nie zobojętniał na urodę, z jaką mięśnie potrafiły oplatać kości swoimi smukłymi włóknami, jak tworzyły istną sztukę, cud twórczy, projekt końcowy czegoś tak przemyślanego, jak ludzki organizm.
I szczerze mówiąc naprawdę nie robiło mu różnicy, czy był to organizm kobiety czy mężczyzny, dopóki wyrażał sobą dzieło cielesnego ideału. Na szczęście w żadnym wypadku nie ujmowało to jego sztuce medycznej.
Nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie
- A więc pytanie za pytanie? - podchwycił z nieskrywanym rozbawieniem, które, jak to zwykle u niego bywało, nie posiadało w sobie ani krzty prawdziwej wesołości. Zaraz wzruszył ramionami, jakby to faktycznie zabójca zaproponował takie rozwiązanie, jednocześnie sięgając po ręcznik zatopiony w misie i wykręcając go z nadmiaru wody. - Niech będzie, choć śmiem twierdzić, że moich będzie znacznie więcej. - Urwał wstając w końcu, gdy ręcznik przestał ociekać wodą, dając sobie tym samym nieco czasu do namysłu. Stanął naprzeciwko Hikaru, krytycznie i bez krzty oporu czy pruderii oceniając stan jego ciała. Na koniec spojrzał na jego oblicze, z początku idąc jedynie przebiegiem rozcięcia na skroni, lecz ostatecznie kończąc na trąconym wrzosem spojrzeniu. - Do karczmy przybyłem w interesach - odpowiedział lakonicznie, dobierając sobie, a jakże, najprostszą z opcji czego niejasno zadane pytanie mogło dotyczyć.
W końcu, uznając, że najłatwiej będzie zacząć pracę od góry, stanął z boku Hikaru i przyłożył mokry ręcznik do rozcięcia na jego skroni. Temperatura wilgotnego materiału była niemalże obojętna, ni to zimna, ni ciepła, a wyrżnięty był on na tyle skutecznie, że obyło się bez wody spływającej z jego powierzchni po skórze. Jednocześnie Akizou postanowił pociągnąć nieco dalej swoją odpowiedź. - Była to moja jedyna motywacja tej nocy, jak się później okazało niezbyt satysfakcjonująca. Miałem więc zamiar pozbyć się słusznie zauważonej przez ciebie i całkowicie już zbędnej trzeźwości. Resztę zdaje się znasz. - Mówił tonem lekkim jedynie z pozoru, perfidnie wymuszając na swoich strunach głosowych pomruk charakterystyczny dla luźnej pogawędki.
Gdy już wszystko pod materiałem ręcznika chwyciło nieco wilgoci, Akizou przesunął nim lekko po rozcięciu, pozbywając się sprawnie krwi i brudu z włosów oblepiających ranę, aby gdzieś w międzyczasie poodgarniać pojedyncze mokre i czyste już kosmki do tyłu i uwidocznić całe rozcięcie. Jego ruchy były sumienne, wyuczone, jakby działał w sposób niemalże automatyczny, a jednak jednocześnie niebywale uważny, pilnując nawet tego, aby nie przejeżdżać dwa razy tym samym skrawkiem materiału po oczyszczonych już miejscach.
- Co się wydarzyło, Hikaru? - spytał w końcu, głosem zdawałoby się pustym, jednak otwierającym w końcu rozdział przeszłości, gotowym uzupełnić go o brakujące fragmenty, gdy ręka z ręcznikiem opadła, a wzrok sięgnął znów oczu zabójcy. Rudowłosy zmarszczył lekko czoło. - Co się stało, że wszyscy musieli uwierzyć w twoją śmierć?
Musieliśmy...
Pytanie zawisło między nimi, a szlachcic spuścił wzrok odnajdując kolejną ranę na piersi Hikaru - duży krwiak z pękniętą na środku skórą, zapewne efekt silnego, tępego uderzenia. Do tego przydałby się porządny zimny okład - pomyślał tylko, zdając sobie sprawę, że takich rarytasów mógł oczekiwać tylko po własnej posiadłości. Oczyścił więc najpierw pęknięcie z resztek skrzepniętej krwi, po czym odłożył ręcznik i przykładając palce obu dłoni do dużego, obrzękniętego mięśnia, najpierw sprawdził czy jego włókna nie są pozrywane, aby następnie, używając większej siły, prześledzić przebieg biegnących pod spodem żeber.
Działał, bez względu na to czy Hikaru sumiennie odpowiadał na jego pytanie, czy też nie. Jego dłonie były w transie badania i zdawało się, że mało co potrafiło zaburzyć ten proces.
W końcu, na razie ignorując mniejsze rozcięcia skóry, których ilość była bliżej niezliczona, Aki płynnie przeszedł do sprawdzania reszty żeber, w pewnym momencie przy lewym boku, na którym mieścił się kolejny duży siniak wywołując efekt duszącego ostrego bólu jednym uciskiem. Wyprostował się, dając Hikaru nabrać spokojnie powietrza po tym z pewnością dość niemiłym doświadczeniu.
- Patrząc na to, że wyglądasz jakby staranował cie nosorożec, dwa złamane żebra to zaskakująco niewielkie obrażenia - uznał, stając za nim. - Pochyl się, muszę obejrzeć twoje plecy. - Jego dłonie dotknęły ramion zabójcy, subtelnie nadając im pożądanego kierunku i, jeżeli zgodnie z wcześniejszą obietnicą ten poddał się ich woli, zatrzymując sylwetkę w najbardziej optymalnej do badania, lekko pochylonej pozycji, która jednocześnie nie nadwyrężała obolałych żeber.
Nie możesz odpowiadać w tematach