Some say in ice.
"To nie jest koniec.. nie poddam się.."
Czy te słowa szumiące gdzieś w głębi jego umysłu zdołały powrócić teraz choćby na ułamek? Czy mogła coś powiedzieć marechi, co by ją wystraszyło? Zniechęciło do zabójcy wody? To przecież było prawdopodobne, biorąc pod uwagę jak bardzo wioskowej piękności zależało na Sosetsu i jak bardzo obecność Yukino jej przeszkadzała w zdobyciu go! Ale może to tylko zrządzenie losu że akurat wybierając się w towarzystwie zawziętej czarnowłosej, ta prosta czynność.. zbieranie ziół.. stała się tak czasochłonna.. Ludzie nie są przecież okrutni.. a przynajmniej w oczach niektórych.. nie są zdolni do okrutnych posunięć..
Ruszając ścieżką przez tą część wioski, nic nie zwracało jakiejś szczególnej uwagi błękitnowłosego. Parę osób mu pomachało, w tym stary rybak wracający z wózeczkiem ze swojego stoiska. Jakieś młodsze dziewczyny uważnie się mu przyglądały z lekkim rumieńcem na twarzy, szepcząc coś między sobą. Przechodząc obok jego czuły słuch wyłapał.
"O łał.. z bliska jest jeszcze przystojniejszy.."
"Noooo.. pewnie dobrze jest zbudowany.."
"Ciekawe czy każdy zabójca jest taki fajny?"
Nie dało się ukryć że młodzieniec przykuwał wzrok nie tylko swoim kolorem włosów ale i statusem. Co ciekawe każdy zdawał się wiedzieć kim był z profesji. Ale malutka wioska jak ta.. nie dało się w niej zbyt wiele ukryć o ile w ogóle coś. Kroki skierowane w kierunku studni, z której brał wodę sprawiły że ilość osób diametralnie zmalała. Dostrzegł jakieś młokosy wyciągające razem wiadro z wodą ze studni. Jeśli postanowił się doinformować o tym w którym kierunku Yukino chodziła po zioła, to jeden z młodzików wskazał dokładnie kierunek i nawet potwierdził że rano szła w tamtą stronę w towarzystwie Yashiko. I to tyle. Więc z tego można było wyciągnąć bardzo prostą informację. Jeszcze nie wróciły z lasu albo.. po prostu te dzieciaki ich nie widziały zwyczajnie w świecie.
Idąc wskazaną ścieżką, minął pierwszą linię drzew. Świergot ptaków, jakieś brzęczenie owadów. I.. cisza. Nie dało się słyszeć żadnego głosu! Rozglądając się, zabójca dostrzegł znajomo wyglądające kwiaty, niektóre z nich widział w domu Mitsushi. Wiszące na sznurze, zasuszone. Inne świeże przyniesione przez Yukino ostatnio. Wydreptana w wysokiej trawie ścieżka sama służyła chłopakowi jako wyznacznik.. którędy często się ktoś poruszał. Idąc tymi śladami z oddali dostrzegł w końcu coś. Fragment wiklinowego kosza o leżącą obok w wysokiej trawie drobną postać. Po ubraniu wiedział że nie była to Yukino, tylko dziewczyna, która jej towarzyszyła tego ranka. Czarne włosy rozsypane na wszystkie strony, leżała na brzuchu, z twarzą dociśniętą do ziemi. Żyła. Ale była zwyczajnie nieprzytomna..
Some say in ice.
"Yashiko… Yashiko… YASHIKO"
Mruknięcie wyrwało się spomiędzy ust czarnowłosej kobiety. Lekko rozcięta dolna warga przy kąciku i siniec na twarzy mógł sugerować że ktoś jej solidnie zdzielił. Czy byłoby to takie zaskoczenie? Powieki lekko się zacisnęły a po chwili lekko uniosły, ukazując jasny błękit jej tęczówek. - So.. sose..tsu..? - wymamrotała powoli odzyskując przytomność. Zauważając że trzymał ją w ramionach, sięgnęła dłonią do jego twarzy, czule dotykając jego policzka. Rozchyliła usta by coś powiedzieć i usłyszała to czego tak bardzo nie chciała żeby padło z jego ust.
"Gdzie jest Yukino? Gdzie… jest… YUKINO?"
Wpatrując się w jej twarz widział jak nagle zacisnęła usta w cienką linię z niezadowolenia.
"Gdzie…?"
Ten zmieniony głos, taki błagalny. W żołądku jej się przewracało na sam wydźwięk że mu tak zależało na białowłosej. Odwróciła wzrok. - Zabrał ją.. - syknęła nie patrząc mu w oczy. Dopiero teraz dostrzegł na rękawie i części materiału w okolicy jej brzucha czerwone plamy krwi. Ale materiał nie był rozcięty niczym. - Mówił że jest wyjątkowa.. że jest... ma.. mare.. chi? - spojrzała na twarz zabójcy próbując wyłapać czy dobrze powiedziała to słowo. - Nie wiem nawet co to znaczy ale jak to mówił.. to był taki.. podekscytowany.. mnie też chciał wziąć.. ale.. ale Yuki-chan powiedziała że pójdzie z nim po dobrowolnie jak mnie zostawi w spokoju.. Uderzył mnie.. nie wiem gdzie ją ten demon zabrał.. - kontynuowała z żalem i nutą złości w głosie. - Ale.. - złapała za jego yukatę pod szyją. - .. przecież demony jedzą ludzi! Pewnie już to zrobił! Prawda? - doszukiwała się potwierdzenia tych słów z jego ust. W końcu kto znał się lepiej na demonach? Wieśniaczka czy zabójca demonów.
Ślady krwi na ubraniu czarnowłosej sugerowały że do niej nie należała. Więc skoro była krew.. to musiał być i trop.. prawda?
Some say in ice.
Skinęła lekko głową dla potwierdzenia o to słowo. Obserwowała go jak miotały nim różne, głównie te mroczne emocje. I pomimo tego że jej twarz nie zdradzała nic, to cieszyła się! W głębi duszy cieszyła się że zabójca cierpiał! Głównie dlatego że ją odtrącił, gdy ona się przed nim sama rozkładała.. ale też z innego powodu. "Łatwiej zbudować coś własnego na zgliszczach posiadłości.. niż przejąć posiadłość.." pomyślała, widząc jak oczy zachodzą powoli łzami. Cierpiał i ona o tym wiedziała! Odgrywała ten scenariusz w głowie tak wiele razy! Ona wiedziała co dalej.. Zniszczyć jego nadzieję że ją jeszcze znajdzie! Żeby został w wiosce.. żeby pomogła mu dojść do siebie.. żeby zobaczył że była jedynym słusznym wyborem dla niego. A Marechi? Gdyby Sosetsu wybrał czarnowłosą, to pewnie białowłosej nic by się nie przytrafiło, a przynajmniej tak się usprawiedliwiała sama przed sobą czarnowłosa.
"Trzymaj się."
Wtuliła się w niego mocno. Rozchyliła lekko usta czując napływającą satysfakcję! Przekonana że Sosetsu zabierze ją w jakieś bezpieczne miejsce.. i .. zajmie się nią.. a potem ona upewni się żeby z nią został. Nic jednak bardziej mylnego! Gdy tylko znaleźli się w wiosce i błękitnowłosy wywołał na głos Hideo, nie trzeba było długo czekać. - Co się drzesz? - mruknął wychodząc z chatki, dostrzegając Sosetsu, trzymającego Yashiko w ramionach aż się skrzywił, wzdrygając zaskoczony i już otwierał buzię żeby zbesztać zabójcę wody, gdy czarnowłosa została siłą wepchnięta w jego ręce. Kilka słów o demonie i buzia młodzieńca sama się rozchyliła. Sosetsu nie marnował czasu ruszając po swój cały sprzęt. Niezdarnie się przebierając aby nie tracić czasu, łapiąc miecz w rękę, wystrzelił z chatki, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Mógł nie zwracać uwagi na nadal trzymającego Yashiko chłopaka, ale usłyszał jego zaskoczoną wypowiedź, gdy ruszał w kierunku miejsca gdzie znalazł wioskową pindę.
"..ale jak to demon? Przecież jest dzień.."
Czy ten komentarz trafi w jakikolwiek sposób do spanikowanego zabójcy? Co to wszystko mogło znaczyć?! Hideo może nie był wykwalifikowanym zabójcą demonów ale w jednym miał słuszność. Powszechna wiedza ludzi: demony atakują tylko nocą. Zwłaszcza że promienie słoneczne są dla nich śmiertelne!
Determinacja z jaką działał pozwoliła mu pokonać ten dystans w zastraszająco szybkim tempie. Czuł jak mocno serce mu biło, czuł rozgrzane od wysiłku mięsnie nóg, ale nie było to nic przytłaczającego! Gorsze rzeczy robił podczas szkolenia u Hashiry wody. To było nic! Co dostrzegł gdy był na miejscu?
Skupiając się na swoim słuchu: docierały do niego odgłosy natury. Stworzonka zamieszkujące to miejsce, poruszające się między gęstwiną leśną. Słyszał bardziej bicie swojego serca, nawet szum w skroniach. Ciężko było mu się trochę skupić chyba.. a może po prostu tu nic nadzwyczajnego nie było?
Błądząc wzrokiem po podłożu za śladami krwi, musiał się bardziej rozejrzeć, ale w końcu coś wyłapał. Dostrzegając nieopodal wiklinowego kosza, przy jednym z krzewów fragment materiału yukaty. Białego rękawa, ubrudzonego krwią. Po części materiału widać było że był siłą oderwany od reszty ubrania a bliższe oględziny ujawniły że od połowy został czysto rozcięty aż do krawędzi. W tym miejscu też było więcej krwi. To był zdecydowanie fragment należący do Marechi, rękaw jeszcze delikatnie pachniał nią.. nawet jeśli zapach krwi zdawał się być przewarzającym.
Gdy Sosetsu się podnosił, coś mignęło mu kątem oka z krzaków. O ile poświęcił swój cenny czas aby zajrzeć w to miejsce to znalazł zakrwawiony nożyk. Zwykły kuchenny przyrząd służący do krojenia warzyw. Krew na ostrej krawędzi noża była zaschnięta. Plamy na rękawie sugerowały że to co miało tu miejsce.. wydarzyło się jakiś czas temu.. sugerując że stracił kilka godzin..
Dalsze rozeznanie się po najbliższej okolicy zdradzało jeszcze jeden element. Wysoka trawa miejscami była pougniatana w dość charakterystyczny sposób. Pochylając się w dół i rzucając bardziej skupionym spojrzeniem mógł wywnioskować że w tym miejscu było więcej niż trzy osoby. Ale ile dokładnie? Ciężko było to określić.. Ślady nachodziły na siebie a Sosetsu nie dysponował ani wystarczająco dobrą wiedzą na temat tropienia ani nie miał tak zajebistego wzroku jak inni zabójcy, żeby wyróżnić z pozostawionych śladów więcej szczegółów. Ślady jednak prowadziły w głąb lasu. W towarzystwie śladów krwi, nikłych po nikłych ale jednak, dostrzegł krople krwi tu i ówdzie.
Pozostawało przemyśleć co dalej? Ruszyć w pogoń? A może spróbować dociec co się tu stało? A może miał już wszystkie brakujące puzzle tej układanki żeby doskonale a przynajmniej w przybliżeniu się dowiedzieć co się stało z białowłosą..
Some say in ice.
Prosta decyzja.. ruszył w pogoń.. powoli śledząc pozostawione na ziemi ślady pozostawione przez sprawców porwania. Drobinki krwi rozrzucone po gęstwinie, bez bardziej rozwiniętego skilla tropienia, było to dla niego cholernie wymagające! Momentami tracił trop, błądząc po lesie, odnajdując kolejne ślady. Nie miał pewności że szedł dobrze, ale nie wyglądało na to żeby miał tak po prostu się poddać.. nawet jeśli słowa Yashiko wracały co jakiś czas jak przeklęty bumerang.
".. przecież demony jedzą ludzi!"
Ciężko było zapomnieć, zwłaszcza dla kogoś z wyczulonym słuchem, słowa mogły być odbierane z większym bodźcem.. mogły być lepiej zapamiętywane.. a w takich chwilach potrafiły skutecznie przytłoczyć. Jak z rana czas ciągną się niemiłosiernie, ta teraz zdawał się uciekać przez palce, jakby chcąc nadrobić poranny poślizg.. A może tylko mu się wydawało. W momencie gdy czul że zderzył się ze ścianą, że trop się urwał, dostrzegł coś na gałęzi krzewu. Sięgając dłonią, palcami dotknął fragment jej yukaty. Czy podczas biegu, zahaczyła o ten krzew ubraniem? Czy może pozostawiła ten drobny fragment tylko dla niego wierząc że ją znajdzie? Skrawek był mały ale czysty, nie było na nim ani kropli krwi.
Nieco dalej las dobiegł końca i gdy Sosetsu wyszedł spomiędzy drzew dopiero dostrzegł jak niebo już pokrywał pomarańcz, zlewający się z czerwienią. Słońce powoli chowało się za horyzontem ale poza tym, jego uwadze nie umknęły ślady podków i głębokie wyrwy w ubitej ziemi prowadzące z tego miejsca w kierunku wąskiego, może mało uczęszczanego traktu. Śladu sugerowały nie za duży powóz z jednym koniem. Czy to znaczyło że był na dobrej drodze? Przecież skrawek jej ubrania musiał coś znaczyć! Musiał być jakąś poszlaką! Prawda? Za śladami wozu było mu się łatwiej poruszać nawet w powoli zapadającej ciemności..
Some say in ice.
- Uwaga: Treść posta może zawierać opisy nie przeznaczone dla czytelników o słabych żołądkach.:
Praktycznie cały dzień na tym jednym, większym posiłku, jaki mu przygotowała Yukino. Od tamtej pory nic nie miał w ustach, czuła jak warki lekko spierzchły sygnalizując zabójcy że jest nieco odwodniony. Ale pomimo tego stanu, nadal parł na przód! Nadal zdeterminowany, popychany do przodu emocjami.. uczuciami.. iskierką nadziei! Że jeśli to nie demon tylko jakieś zbiry, to mogła nadal być cała i zdrowa! A jeśli to nie była jej krew?! A może to faktycznie był jakiś sługa demona! Szukający dla swojego pana odpowiedniego posiłku! Ale ludzie nie czują przecież Marechi po zapachu jak demony. Sama Yukino nie miała na czole napisane czym była! Tyle nie jasności! Tyle sprzecznych informacji, wszystko to zaczynało przyprawiać biednego zabójcę o dodatkowy ból głowy!
Jedyny odgłos jaki słyszał odkąd wbił na trakt to jego własny, urywany ze zmęczenia momentami oddech i odgłos uderzania o ubitą ziemię butami. Ile tak biegł w miarę równym tempem? Czując jak żołądek momentami przyrasta mu do krzyża. Suchość w ustach, momentami wzrok się rozmazywał od łez. Ale biegł dalej. Po okruszkach do celu!
- Kurwa jebana.. to wszystko jej.. wina.. szmata.. jak .. ją.. ksss...- pierwsze warknięcie z dystansu w końcu dotarło do jego uszu! Męski, chrapliwy ton głosu. Słyszał nie tylko treść wypowiedzi ale i niebywałą złość w jego słowach.
Odgłos mocnego uderzana czymś metalowym o ubitą ziemię, sapanie konia? Jakieś jęki w tle im bliżej się znajdował Aż z oddali zza zakrętu dostrzegł coś co sprawiło że się zatrzymał w pierwszej chwili. Przewrócony mniejszy wóz, leżący na boku, popękany miejscami. Jakieś skrzynki porozrzucane nieopodal, jakby coś wywróciło wszystko co było w środku. Trzech mężczyzn. Jeden przygnieciony ciężko rannym zwierzęciem, które ciągnęło zniszczony już środek transportu. Zwierzę nadal się męczyło, wierzgając kopytami, uderzając metalowymi podkowami i ziemię. Krew była wszędzie. Rozdarty brzuch zwierzęcia z wypadającymi wnętrznościami.. Ludzie nie byli w lepszym stanie. Podchodząc bliżej zabójca widział jak jeden z mężczyzn nie miał ręki.. kończyna leżała metr od niego, place jeszcze zaciskały się na rękojeści sztyletu. Głębokie szramy na plecach, zakrwawiające cały materiał jego ubrania. Ten pod wierzgającym jeszcze koniem rozdarty na pół, zupełnie jakby ktoś złapał go za ramiona i brutalną siłą rozerwał biedaka na dwie części.
Ostatni z nich miał głębokie szramy na torsie, trzymał się dłonią za szyję gdzie brakowało fragmentu ciała, milimetry nad tętnicą szyjną. Strata tak sporej ilości krwi była śmiertelna dla każdego przecież.
- Zajebię.. zajebię tą zdzirę.. to jej wina.. pierdolona kurwa.. tak wszystko spierdolić.. niech ją.. dorwę.. kurwę wioskową! - warczał pod nosem, dając upust swojej frustracji w minimalnym stopniu.
- Uwaga: Treść posta może zawierać opisy nieprzeznaczone dla czytelników o słabych żołądkach.:
Zmęczenie, głód, pragnienie. Niechęć do tego, by odpuścić. Nie mógł. Co miał zrobić? Zatrzymać się? Po prostu zrezygnować? Niemożliwe! Po tym, gdy demon zabił jego rodziców szedł i śledził swojego wybawcę przez dobrych kilka dni i wcale nie jadł wtedy dużo! Zmęczenie? Głód? Sen? Pragnienie? To były potrzebne rzeczy, ale… potrafił być na tyle uparty i zdeterminowany by móc wytrzymać na ewentualnym minimum. Był człowiekiem i w końcu padnięcie ze zmęczenia by i również jego dopadło, ale… nie po zaledwie kilku godzinach wysiłku! Zjadł wcześniej, po drodze jeżeli był jakiś strumyk, to na pewno wypił kilka łyków wody. Był względnie wypoczęty, więc… miał zapas energii, który teraz wykorzystywał bez wahania. Zapadła noc, brnął jednak dalej naprzód, trochę wolniej, gdy już musiał skupiać się trochę bardziej na dostrzeżeniu czegokolwiek. Tylko światło odbijane od księżyca pozwalało mu dostrzegać ślady, za którymi podążał. Ostatecznie jednak to nie było takie proste, więc jego tempo trochę podupadło. Oczywiście najpierw usłyszał, ludzie, warczenie, głosy… cierpienie. Te konkretne słowa, które dotarły do jego uszu. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści swojej katany, by w końcu dostrzec… cóż, nieprzyjemną scenę. Zbliżał się, wzrokiem badając wszystko co widział. Przewrócony wóz, popękany i leżące na boku. Skrzynie rozrzucone wokół. To nie było zwykłe wypadnięcie z drogi. Człowiek rozerwany na dwie części, będący pod wierzchowcem, chociaż tego tak wyraźnie widzieć nie mógł, bo… ranne zwierzę go jednak zasłaniało w pewnym stopniu. Nie było co zbierać, znaczy było… ale tylko dosłownie, bo metaforycznie niekoniecznie. Drugi człowiek leżący gdzieś obok, z jedną urwaną kończyną. Jak zabawka… chociaż przy tak… mimo wszystko makabrycznym widoku ciężko było używać tak… niewinnego określenia. Kałuża krwi, która musiała być jeszcze ciepła, której niezwykle intensywna woń mieszała się z innymi, jeszcze bardziej nieprzyjemnymi zapachami. Skrzywił się, poruszając nosem. Aż unosząc dłoń i zasłaniając na chwilę tenże, by nie skupiać się za bardzo na tym zapachu. Dwóch martwych mężczyzn, wierzchowiec którego wnętrzości w pewnym stopniu już wypłynęły z jego rozdartego brzucha. Zwierzę, które jeszcze jakimś beznadziejnym cudem trzymało się życia, które przecież mogło uciec z niego niemalże w każdej chwili. Tragedia, która tutaj miała miejsce pewnie wielu by odrzuciła, spowodowało wymioty… być może, być może gdyby niebieskowłosy nie miał w zasadzie pustego żołądka, to i on odczułby odruch wymiotny. Kto wie, być może nie byłby w stanie zachować zawartości swojego żołądka wewnątrz swojego ciała i panujący wokół smród zostałby doprawiony jeszcze zapachem wymiocin? Widział różne rzeczy, ale… do makabrycznych widoków… nikt chyba nie mógł i nie powinien móc się przyzwyczaić. Miał jednak jasny cel. Tylko jedna z żywych istot tu się znajdujących mogła mu cokolwiek powiedzieć. Cóż… tym razem mógł być pewien jednego. Demon musiał być w to zamieszany. Ludzie… nie pozostawiliby tak charakterystycznych zniszczeń. Szybko znalazł się obok mężczyzny, który w każdej chwili mógł umrzeć. Przyklęknął obok niego, nasłuchując okolicy, ale skupiając swój zdeterminowany wzrok na oczach mężczyzny. Oczach, które jasno wyrażały irytację, i… uciekające energie życiowe. Nie mógł zwlekać. Słyszał jego wypowiedzi na temat wioskowej kurwy. Mógł się domyślać, pozwolić kropkom się połączyć... zrozumieć co tu się stało. To nie miało większego znaczenia. Nie wróci do wioski, musi pędzić naprzód, próbować ją znaleźć. Znaleźć tego demona, który ją porwał. Yashiko? Mogła być tylko szczęśliwa, że nie miał tam zamiaru wracać. Chociaż... nie potrafił nawet się domyślić, jak by na to wszystko zareagował i co by zrobił, gdyby ją znowu spotkał. — Dziewczyna w białych włosach… gdzie? Gdzie jest? Gdzie ją zabrał. — Sięgnął, odkładając swoją katanę na bok i sięgając dłońmi do materiału ubrania mężczyzny, łapiąc go za połać jego stroju. Wbił zdeterminowane, ale równocześnie błagalne spojrzenie w jego twarz. — Powiedz mi wszystko, proszę. — Powiedział stanowczym głosem, w którym była taka głębsza nuta… błagalna. — Możesz jeszcze pomóc… błagam. — Powiedział odrobinę ciszej, jego głos był teraz już bardziej błagalny, choć ta nuta stanowczości… dobra, już nie wybrzmiała. Jeżeli umierający mężczyzna jeszcze miał siły, by to dostrzec, zauważyłby na twarzy i usłyszał w głosie Sosetsu tę prośbę. Wypowiedzianą i niewypowiedzianą równocześnie. Nadzieję.
Some say in ice.
"Dziewczyna w białych włosach… gdzie? Gdzie jest? Gdzie ją zabrał"
- Co? - mruknął otwierając nagle powieli i przyciskając w odruchu plecy do pnia drzewa o które się opierał. Dla niego Sosetsu praktycznie wypełzł spod ziemi żeby pochwycić go za fragmenty jego ubrania. - Ta.. mała marechi z kolorowymi oczami? - wycharczał spoglądając w oczy zabójcy. Zmrużył lekko powieki. - Ty byłeś przy straganach z rana.. - odezwał się kaszląc po chwili, czując jak metaliczny posmak rozchodzi się po jego ustach, skrzywił się i splunął w bok krwią. \
"Powiedz mi wszystko, proszę."
"Możesz jeszcze pomóc… błagam."
Ciężko było nie dostrzec tego błagalnego tonu, tego zdeterminowanego spojrzenia. Zaczerwienione oczy, załzawione. Odkaszlnął raz jeszcze. - Yashiko nam zapłaciła za porwanie tej młodej.. mieliśmy ją wywieźć stąd.. sprzedać.. podobno marechi są chodliwym towarem.. - wycharczał, mówiąc powoli. - Pojawiliśmy się jak było umówione.. na skraju lasu z rana.. - kontynuowała. - Ale tej głupiej kurwie coś odbiło rzuciła się na młodą z kozikiem. Yuke ledwo ją odciągnął.. nie kaleczy się drogiego towaru do kurwy nędzy! - warknął w kierunku zabójcy jakby ten miał doskonale wiedzieć o co chodzi i się jeszcze z nim zgodzić. - Jak bym wiedział że to tak się potoczy.. że jej krew ściągnie na nas to skurwysyństwo.. to bym tą kurwę wziął ze sobą, po tym jak jej odwinąłem.. głupia szmata.. moi ludzie.. nie żyją.. ja.. spójrz na mnie.. powinienem tą czarnowłosą zdzirę rzucić na pożarcie tej bestii.. - warknął. Widoczni nie oszukiwał się, doskonale rozumiejąc że to raczej będzie jego koniec. - Ta mała.. białowłosa.. mówiła żebyśmy uciekli.. że przez nią zaatakują nas demony.. błagała żebyśmy ją zostawili.. trzeba było jej kurwa posłuchać.. te marechi.. to prawdziwa klątwa bogów.. - dodał. Kiwnął głową w bok w kierunku lasu. - Nie zagryzł jej.. pierdolił że żywą dłużej się zadowoli i zabrał ją ze sobą.. w tamtą stronę.. - dodał ciężej oddychając, krztusząc się bardziej własną krwią, odchylając głowę w bok i plując na ziemię karmazynową cieczą. Ciało stało się cięższe, dłoń uciskająca szyję, opadła w dół a mężczyzna oddał ostatnie tchnienie zanim osunął się martwy w dół, prosto w kałużę własnej krwi.
KONIEC
Some say in ice.
Nie możesz odpowiadać w tematach