Trzy dni po weselu.
Ostatnie kilka dni przeleciało jej praktycznie przez palce. Nic dziwnego, w końcu praktycznie nie opuszczała swojego łóżka. Pewnie gdyby mogła zostałaby w nim jeszcze dłużej (najlepiej na zawsze), ale dzisiaj z samego rana oznajmiono jej, że mąż oczekiwał wspólnej kolacji. O c z e k i w a ł.
- Gburowaty, niewychowany, arogancki - burczała pod nosem wstając z posłania otoczonego miękkością jedwabnych poduszek.
- Coś mówiłaś, Pani? - Zapytała jedną ze służących przygotowująca kąpiel.
- Małpiszon. Nie, nic - odparła opryskliwie, gdy pomagano jej ściągnąć nocne szaty. Nie rozumiała dlaczego nie pozwolił jej zatrzymać własnej służby. Dlaczego wszystkie zostały wymienione na nowe. Na jego służbę. A jej własna została odprawiona wraz z rodziną z powrotem w okolice Kioto. Nie, żeby za nimi tęskniła. Wcale. Nie miała nawet okazji się pożegnać i tak było pewnie lepiej. Gdy w końcu obudziła się po tej nocy, którą usilnie próbowała wyrzucić ze swojego umysłu, rodziców już nie było. Już wyjechali. Zostawili ją. Porzucili. Dramatyzowała oczywiście. Taki był jej los. Należał do kogoś innego.
Długo dochodziła do siebie. Obolałe kończyny, wyczerpane mięśnie. Od zawsze była słaba i chorowita. Biedny Kuran ożenił się z kotem w worku. Dobrze mu tak. Na pewno nie wiedział, że każdy Katar zamieniał się u niej w zapalenie płuc.
Przygotowywanie do kolacji zajęło większą część poranka i południa, co było nieznośne. Chociaż lubiła ładne rzeczy i trzeba było przyznać, że suknia, którą podobno wybrał sam Akizou, wyglądało przepięknie. Musiała też być niebotycznie droga. W każdych innych okolicznościach skakałaby ze szczęścia, ale fakt, że wybierał nawet co miała na siebie zakładać, napawał ją złością. Niczym laleczkę w nowe sukienki. Była pewna, że robił to specjalnie. Oczami wyobraźni już widziała ten jego paskudny, arogancki uśmieszek, za który dałaby się pokroić.
Wchodząc do jadalni spotkał ją ogromny, zastawiony już pachnącym jedzeniem, stół. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo głodna tak naprawdę była. Oczywiście gospodarz musiał się spóźnić.. Pewnie był zajęty czymkolwiek może być zajęty bezrobotny szlachcic. Służba stanęła po bokach pomieszczenia praktycznie wtapiając się w ozdobione ściany.
Czekała więc coraz bardziej się irytując. W końcu istniało tysiące innych miejsc, w których wolałaby się teraz znajdować. Przejechała dłonią po drewnianym oparciu krzesła obiecując sobie, że nie będzie wspominała tamtej nocy. Żadnego szczegółu, żadnego słowa. Więc gdy tylko Akizou przekroczył próg drzwi zblokowała z nim spojrzenie - próbując zachować jak najbardziej obojętną i chłodną postawę - chociaż oczami wyobraźni wciąż widziała go wiszącego nad jej nagim ciałem, kiedy pocałunkami naznaczał….
- Dłużej się nie dało, Panie Kuran? - Sapnęła przerywając cokolwiek działo się teraz w jej głowie.
Na pierwszy plan wysunęło się oczywiście doprowadzenie posiadłości do stanu sprzed ceremonii zaślubin - wszystko miało wrócić na swoje miejsce, wyglądać tak, jakby nic się nie zmieniło, a Akizou gdyby mógł, poleciłby służbie odstawienie zalegającego w pewnych miejscach kurzu na swoje prawowite miejsce.
Nigdy nie podejrzewałby siebie o posiadanie tak silnej potrzeby udowodnienia własnej jaźni, że jego życie wcale nie uległo zmianie. A jednak usilnie starał się, by każda komórka w jego ciele nie potrafiła znaleźć choćby jednego dowodu, że było inaczej.
Wszelkie ozdoby weselne ściągnięto już następnego dnia, a kwiaty i podarunki (po wcześniejszym ich dokładnym przejrzeniu), kazano wynieść do pokoi Retsu. Te oczywiście sam Akizou omijał szerokim łukiem, jedynie przez swoich zaufanych ludzi uzyskując irytująco lakoniczne informacje na temat jej osoby.
W międzyczasie nie mogło zabraknąć zajmowania się typowymi rodowymi interesami - ruszenie samurajskiej szkoły, która podupadła na duchu po śmierci jego ojca, stało się jednym z priorytetów. Poza tym pozostawała też sprzedaż pewnego zbioru biżuterii i drogocennych ozdób, którego dorobił się dzięki układowi z pewnym demonem, a którą upchnąć musiał w sam najczarniejszy rynek, gdyż pośród szlachty zbiór ów mógłby dla niektórych wyglądać na podejrzanie znajomy.
Pochłonięty tymi mniej bądź bardziej subtelnymi kwestiami, dopiero po dwóch dniach od wesela dostrzegł, że w jego osobistych pokojach uszkodzony został jeden z drewnianych mebli - pewien ozdobny kredens - i choć bardzo chciał zająć się tą sprawą, nikt z służby nie miał pojęcia, cóż mogło dokonać takich uszkodzeń. Kuran nie znosił, gdy ktoś niszczył jego własność, aczkolwiek sama irytacja tym faktem nie przybliżała go ani trochę do znalezienia odpowiedzi, a też na nic więcej w jego zajętym doczesnymi sprawami umyśle nie było zwyczajnie miejsca. Porzucił więc tymczasowo temat kredensu, przełykając gniew i poczucie, że mogło to mieć coś wspólnego z jego weselnymi gośćmi, notując tylko z tyłu głowy, aby wytknąć ten fakt Ryōyū, którego oczywiście najłatwiej było o to posądzić.
Siedział w swoich pokojach nad stertą papierów, obracając w palcach fajkę do opium, która, o dziwo, była pusta, w przeciwieństwie do talerza z jedzeniem, który służba postawiła przed nim… jakiś czas temu. Była to godzina? Dwie? Spojrzał na posiłek, a po jego wyglądzie szybko oszacował, że wciąż miał przed sobą swoje śniadanie. Stracił poczucie czasu, czytając długie, żołnierskie opisy tego, jak w przeszłości wyglądała szkoleniowa musztra i szeroko pojęta organizacja, robiąc notatki, która miały udoskonalić przestarzały już system.
- Panie? Kolacja czeka. - Drobna służąca skłoniła się przed nim w drzwiach do gabinetu.
- Zjem tu - rzucił nawet nie podnosząc wzroku znad papierów i odprawiając ją niecierpliwym gestem. Kątem oka spostrzegł jednak, że dziewczyna zamiast odejść stała dalej, lekko skonsternowana.
- Pana droga małżonka czeka, tak jak sobie pan zażyczył.
Sylwetka szlachcica drgnęła lekko, a on przypomniał sobie o swoim, dość lekko rzuconym żądaniu z zeszłego wieczoru. Przeklął pod nosem, skinął głową i wstał od papierów, czując jak kręgosłup protestuje zmianie długo utrzymywanej pozycji.
- Zaraz będę
Kilka minut wystarczyło, aby w końcu pokazał się w jadalni, wyprostowany i przebrany w elegancki rodowy strój. Jedynie cienie pod oczami mogły zdradzać oznaki zmęczenia, które odczuwał.
Retsu siedziała przy suto zastawionym stole, ubrana w piękną suknię, za której wyborem stało w większej mierze opium, niż on sam. Nie dało się nie docenić tego, jak materiał zdobił jej osobę, podkreślając urodę mahoniowych oczu nawet wtedy, gdy ciskane były z nich gromy w jego kierunku.
Skłonił się lekko w odpowiedzi na jej suche powitanie, jakby nie spodziewał się niczego innego i zajął miejsce naprzeciwko niej. Jego wzrok wbił się w nią na kilka długich sekund.
- Ładnie wyglądasz - powitał ją w kontraście do jej własnych słów, przez krótki moment doszukując się w jej obliczu czegoś. Czegokolwiek co zdradziłoby cóż takiego wyłoni się spod gniewu i dumy, w które tradycyjnie się okuła.
Czy prześwitywać będzie strach, nienawiść czy może obrzydzenie?
Skinął w stronę służby, która podeszła do Retsu z dzbanuszkiem ciepłej herbaty. On sam otrzymał coś zgoła innego, coś co zamiast parującego aromatu kwiatów, roztaczało delikatnie alkoholowy zapach.
Jedzenie wyglądało bardzo zachęcająco, Akizou jednak nie czuł głodu, swoja uwagę skupiając na postaci naprzeciwko.
- Czy wszystko do tej pory spełniło twoje oczekiwania? - spytał boleśnie oficjalnie, unosząc lekko jedną z brwi. Coś w jego klatce poruszyło się na wspomnienie ich wspólnej nocy, jakby nie przejmowało się groźbą pogardzającej nienawiści, którą mogła względem niego odczuwać. Jakby nie było wzruszone na myśl o wyrzutach sumienia, które powinien czuć, a które jakimś sposobem nie były w stanie poruszyć jego kamiennym sercem. - Służba cię zadowala?
Wtedy odprawił ją komplementem. Zamrugała kilka razy kompletnie się tego nie spodziewając. Miała ochotę wygarnąć mu, że sobie z niej drwił, zamiast tego odwróciła spojrzenie wpatrując się uporczywie w obficie rozłożone jedzenie, czując jak policzki zaczęły się robić dziwnie ciepłe. Zrobiło jej się też dziwnie miło. Zassała dolną wargę chwytając w drążcą dłoń pałeczki. Miała nadzieję, że nie zauważył.
- A ty na zmęczonego. Nieprzespane noce? - Rzuciła niby od niechcenia, nieświadomie oceniając dlaczego jego noce mogłyby nieprzespane i nie wiedząc dlaczego miało dla niej tak wielkie znaczenie, żeby zaprzeczył. Chociaż głównie nie wychodziła z pokoju, słyszała jak służki ze sobą szeptały. Jak mówiły o jego zabawach, upodobaniach, przygodach. On był wolny. Tak przynajmniej go sobie wyobrażała. Starała się nie myśleć o jego dużych, ciepłych dłoniach na innym kobiecym ciele, więc wyobraziła je sobie na swoim. Prawie wypluwając przy tym kawałek mięsa, które z wielkim ociąganiem przeżuwała.
Zmiana tematu szybko przypadła jej do gustu. Oficjalny ton jedynie mocniej ją drażnił. Jak by po tym wszystkim nie zasługiwała na jego współczucie. Jak by na niczym mu nie zależało. Dostał to co chciał. Wybrał sobie małżonkę, zaliczył i odstawił? Tylko o to chodziło? Jasne ona także w c a l e nie chciała spędzać z nim czasu. Wcale nie potrzebowała jego uwagi i chorej akceptacji. Ani trochę. Był powodem jej zmartwień i problemów, nie rozwiązaniem. Czasami jednak o tym zapominała.
- Masz na myśli posiadłość, jedzenie czy małżeństwo? - Weszła mu w słowo krzyżując z nim ponownie niewzruszone spojrzenie wielkich tęczówek, które gościły w sobie więcej emocji niż chciałaby mu pokazać. Mogłaby zamilknąć i tylko skinąć głową. Ale gdy znajdował się tak daleko. Po drugiej, całkowicie przeciwnej, stronie długiego stołu. A odległość dodawała jej odwagi. Pozwalała popisać się niewyparzoną buzią dopieszczonej szlachcianki, która nigdy nie wiedziała kiedy po prostu się zamknąć.
- Bo jeśli chodzi o posiadłość to brakuje świeżych kwiatów - zaczęła spoglądając na niego znacząco, jak by był to problem największej wagi państwowej. Z nieukrywanym pobłażaniem, że on w ogóle nie zwrócił na to uwagi. - Jest tutaj jak na obrzędzie pogrzebowym, a nawet tam ozdabia się ołtarz kwiatami. Oprócz tego brakuje przyborów do malowania i czegoś znośnego do czytania - wyliczała niby od niechcenia grzebiąc pałeczkami w talerzu, który pomimo burczenia w brzuchu, pozostawiła nietknięty. Kiedy wczoraj poprosiła służbę o coś do czytania. Jakieś piękne opowieści, romanse, baśnie, okazało się, że Kuran miał jedynie dziwne zwoje na temat finansów i szkolenia z różnych sztuk walki, które w ogóle ją nie zainteresowały. Skoro nie mogła żyć własnym życiem, chciała chociaż zatopić się w tym fikcyjnym. Wymyślała wszystko na poczekaniu. Wylewając na niego swoje żale.
- Nie rozumiem dlaczego moja służba została zastąpiona nową? - Oburzyła się udając, że jego oficjalny ton wcale nie zrobił na niej większego wrażenia; wcale nie zabolał tak, jak się nie spodziewała. - A jeśli chodzi o małżeństwo, Panie - wzięła oddech - Dlaczego muszę tutaj dzisiaj siedzieć jak za karę? - Zasypywała go niezliczona ilością pytań świadoma tego, że przecież mężczyzna nie był w stanie odpowiedzieć jej na więcej pytań niż maksymalnie dwa pierwsze.
Komplement rzucony był lekko, wciąż jednak pozostawał szczery, choć być może jego prostota poniekąd dowodziła stępieniu zmysłów, którego Kuran starał się nie dać po sobie poznać. Dostrzegłszy, jak wprawia z jego pomocą swoją młodą małżonkę w lekkie zmieszanie, uśmiechnął się nikle, chłonąc ten widok przez krótki moment, zanim Retsu nie zdecydowała się odbić piłeczki w jego stronę.
Zdawało się, że niechęć do tego spotkania wypisana była na jej obliczu, jasno i wyraźnie.
Czy tak też miała wyglądać ta relacja? Na ciągłym zmuszaniu równie pięknej, co chłodnej niczym lodowa rzeźba żony, do przebywania w swoim towarzystwie?
Z drugiej strony, przecież nie mógł winić jej za czucie odrazy i być może właśnie z tego powodu nie potrafił też odczuwać żalu w stosunku do niej. Czyż nie był potwornym mężem, od którego chcieć można było jedynie świętego spokoju? Zdecydowanie łatwiej było myśleć o ich małżeństwie w ten właśnie sposób, niż rozpamiętywać chwile, w których wypowiadała jego imię z tą wyraźną, błagalną nutą, jakby był jedynym środkiem do upragnionego celu. Jakby przez moment stał się ulgą, a nie utrapieniem.
Niebezpieczne było to wspomnienie, budujące głód i ten pokrętny rodzaj satysfakcji, której nie dało się porównać do niczego innego. Takie samo, które nawiedzało go w tych nielicznych godzinach, gdy pogrążony we śnie wyciągał dłonie ku nierealnemu ciału, niezdolny do poczucia prawdziwej skóry pod palcami, gdyż ta rozpadała się za każdym razem, gdy był już wystarczająco blisko.
- Nie narzekam - odpowiedział w końcu, nie całkiem zgodnie z prawdą, co dość łatwo mogła wyczytać z subtelnego grymasu, który na ułamek sekundy przyozdobił jego usta, zanim nie zmył go łykiem sake z podstawionego przez służbę naczynia.
Po raz kolejny mógł przyglądać się temu, jak jakimś sposobem jego słowa znów zdołały wywołać złość eskalującą w parze mahoniowych tęczówek, w miarę jak rozwijała się ze swoją odpowiedzią na jego niewinne, oficjalne pytanie. Słuchał jej, dostrzegając lekkie zaróżowienie policzków i zjadliwość błyskającą z jej pozornie przecież odważnego spojrzenia. Przyjmował uwagi z nieprzeniknionym obliczem, a spokój malujący się w głębi orzechowych tęczówek zdawał się być niebezpiecznie bezdenną ciemnością.
Gdy skończyła, musiał przyznać, że i tak było lepiej, niż się spodziewał.
- To tyle? - spytał jeszcze, unosząc subtelnie brew, jakby faktycznie dawał jej przestrzeń do wymyślenia jeszcze jakiegoś żądania, choć jednocześnie przecież nie pozostawiał żadnych obietnic, na faktyczne ich spełnienie. Zmusił się do sięgnięcia pałeczkami po kawałek mięsa, ten jednak rzucony został na talerz przed nim i tam pozostawiony, bez ochoty na cokolwiek więcej.
Akizou w końcu oparł się łokciami o stół i pochylił lekko w stronę Retsu, choć w obliczu dzielącej ich przestrzeni był to jedynie gest dominacji, niż faktyczny sposób na zmniejszenie dystansu.
- Yuki? - odezwał się, a jedna z służek stojących pod ścianą skłoniła się.
-Tak, panie?
- Czy przekazaliście mojej drogiej małżonce wszelkie kwiaty z wesela, tak jak zażądałem?
-Tak, panie. - Odpowiedź była automatyczna, bez choćby cienia zawahania, ponieważ tego właśnie wymagano na terenie tej posiadłości.
Akizou uniósł subtelnie jedną z brwi.
- Pojedziesz jutro na targ i tam kupisz płótno, stelarz i pędzle każdego rozmiaru. Do tego dobierzesz farby w każdym jednym pieprzonym kolorze, jaki znajdziesz. - Mówiąc to, nie spuszczał swojego nieprzeniknionego wzroku z Retsu. - Potem wyślesz prośbę do szanownych Państwa Date, aby udostępnili nam ulubione księgi mojej żony, by następnie kupić po kilka tomów od każdego z autorów. Zrozumiano?
-Tak, panie.
Wyprostował się w oparciu, odsuwając od siebie talerz i znów sięgając po szklankę sake.
- Twoja służba nie będzie ci już potrzebna, kochanie - uznał tylko, jakby tym samym zakończył temat wszelkiego nieszczęścia Retsu, niczym ledwie kolejny załatwiony bez większego wysiłku interes.
Zabrałeś mi moje życie. Ja zrujnuje ci twoje - pomyślała.
Chwyciła w dłoń jeszcze ciepłą czarkę z parującą herbatą. Wzięła z niej łyczek, bo od długiego monologu zaschło jej w gardle. Oczywiście, że była to tylko herbata. Już zrozumiała dlaczego służba podawała im napój z dwóch różnych naczyń. Nie była już dzieckiem. A odkąd tutaj się znalazła podawano jej tylko jebaną herbatę. Nie, żeby w domu było inaczej.
- Bo co kobiecie nie wypada? Bo mnie nie wolno? - Rzuciła na koniec oskarżycielsko odkładając czarkę z rozmachem na stół. Dźwięk rozniósł się po pokoju tym samym kończąc jej listę żądań. Prawie jak podczas negocjacji. A negocjowali tutaj jej szczęście.
Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewałaś. Nieświadomie jej usteczka zaczęły się otwierać w narastającym zdumieniu. Z każdym kolejnym jego słowem zamrugała kilka razy, uniosła brwi ku górze, by w końcu domknąć buzię. Gdy on pochylił się do niej, ona opadł w tył na krzesło, założyła dłonie pod biustem i nadmuchała wciąż zaróżowione policzki niczym obrażona nastolatka.
- To. To tyle - westchnęła spoglądając to na Akizou to na Yuki i zastanawiając się czy to właśnie ta służąca przedtem zajmowała jej pokoje, kiedy Kuran nie posiadał jeszcze rozpieszczonej i specjalnie to pokazującej małżonki. A może któraś inna. Wszystko oczywiście, żeby utrudnić jego istnienie. Chciał spokoju? Jakieś żarty.
No i wtedy rozpoczął wyliczenie nowych opowieści. Całkiem nieświadomie zblokowała z nim spojrzenie. Dlaczego musiał wyglądać tak seksi, kiedy opierał się na blacie stołu pochylony tylko i wyłącznie w jej stronę? Zrobili jej cię cieplej. To przez herbatę na pewno. Z tej odległości nie mogła dostrzec tych kilku karmelowych kropek, które tak ładnie zakrapiał orzech jego oczu. Mogła je sobie za to wyobrazić.
Nieświadomie chwilowe szczęście wzięło górę, więc jej pełne usta wykrzywiły się w najbardziej dziewczęcym i zadowolonym uśmiechu na wieść o wszystkich tych opowieściach, które wkrótce przyjdzie jej czytać w ogrodzie. W tym krótkim momencie zapomniała, że przetrzymywano ją w posiadłości wbrew jej woli. Że wcale nie chciała siedzieć teraz przy kolacji. Że to małżeństwo miało być klatką, która odbierała jej wolność (a także chroniła przed niebezpieczeństwem świata, na które nie była gotowa). Chwyciła zgrabnie pałeczki zaczynając rzeczywiście pochłaniać to co znajdowało się na jej talerzu - nawet jeśli przez wcześniejszą znudzoną zabawę jedzeniem przypominało brązową papkę. Nagle wrócił jej apetyt. A wraz z nim nadzieja, że życie mogło być jeszcze piękne. Całkowicie zapomniała, że mąż wybrał ją wbrew jej woli, że był jedyną przeszkodą między nią a wolnością. Tak naprawdę powinna była być mu wdzięczna. Mogła trafić na jakiegoś starego obleśnego szlachcica. Dawał jej wygodę, bezpieczeństwo, dobrobyt. Był fundamentem jej istnienia. Ale wcielanie w niewdzięczną zołzę za bardzo jej się spodobało. A jednak zostało zapomniane na tę krótką chwilę. Pałaszując wspominała jeszcze:
- Chciałabym kontynuować naukę tańca i myślisz, że mogłabym nauczyć się jazdy konnej? - Mówiła z entuzjazmem chociaż nie miała tutaj za dużych oczekiwań. Ojciec zawsze mówił, że konie były dla niej zbyt niebezpieczne. Po prostu w tej krótkiej chwili zapomnienia mówiłabym niego naprawdę jak by był jej ukochanym mężem.
Wciskając sobie do buzi kolejny kawałek warzywa najadła się w trzy sekundy. Miała nadzieję, że przyniosą deser, bo słodkie zawsze stanowiło podstawę jej diety, kiedy tylko rodzice wyjeżdżali. Wzięła głębszy wdech wciąż lekko się uśmiechając i spojrzała na swojego męża.
- Mogłabym pójść z Yuki do miasta i sama wybrać kolory? - Zapytała z niewinnym uśmiechem. Oczywiście, że go testowała. Chciała zobaczyć na ile zamierzał jej pozwolić. Jak krótko trzymał smycz z diamentową obrożą, którą założył na łabędziej szyi podczas ślubu. Czy dostrzegał te iskierki nadziei w jej wielkich oczach? Wpatrywała się w niego jak by próbowała mu przekazać że mógł to jeszcze wszystko zmienić. Że mógł stać się księciem z bajki tej opowieści. Każdy posiłek mógł być tak miły jak właśnie ten jeden. Może z odrobiną szczęścia udałoby jej się przez przypadek zgubić w mieście. Zniknąć i nigdy nie wrócić. Nie, żeby miała dokąd pójść.
Z Retsu miało być podobnie, choć tutaj kwestia korzyści była mocno wątpliwa i zależna od bardzo wielu czynników, podejrzewał bowiem, że choćby rozwinął przed nią złoty dywan wygód i możliwości, wciąż nie byłby w stanie zrekompensować parszywości własnego charakteru, nad którą zwyczajnie w świecie nigdy miał nie zapanować.
Dziwna była to machina - ich małżeństwo - gdzie to ona mniej bądź bardziej świadomie tworzyła z niego potwora, a on rozmyślał nad tym, jak w najmniej bolesny sposób wynagrodzić jej związane z tym niedogodności.
Najmniej bolesny, wciąż bowiem w przypadku ewentualnego otwartego buntu z jej strony, pozostawała opcja zamknięcia dziewczęcia na stałe w jej pokojach i uczynienia z niej niewolnika w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
Nie chciałby tego, nie licząc tych krótkich momentów, w których wyobrażał sobie o ile prostsze byłoby to rozwiązanie. Perspektywa wejścia tam raz na jakiś czas i wymuszenia na Retsu spełnienia tych nielicznych obowiązków, których musiał od niej wymagać, wywoływała w nim mocno mieszane, bardzo niebezpieczne uczucia.
Nie chciał tego.
Poza krótkimi momentami, w których nie chciał niczego innego poza tym.
Czy wiedziała, że naprawdę zdolny był do takiego okrucieństwa?
Spojrzał na nią, rozbawiony oburzeniem, gdy otrzymała herbatę, a nie sake, na pytające spojrzenie służby odpowiadając lekkim skinieniem głowy. Zaraz Retsu otrzymała drugie naczynie, wypełnione do połowy nie tak słabym alkoholem.
- Nigdy nie powiedziałem, że nie wolno - mruknął z cwanym uśmiechem, na moment czując jak powrót do znajomych potyczek z Retsu paradoksalnie odpędza część zmęczenia. Jakby był to pewien rodzaj stymulatora, do którego nie mógłby się otwarcie przyznać.
Wyliczał polecenia dla Yuki, która przyjmowała je bez najmniejszego zająknięcia, przyzwyczajona do tego, że gdy Kuran o coś prosił, nie pozostawiał zbyt wiele miejsca na dyskusje. Jej mina była niewzruszona, były to bowiem bardzo proste żądania, z których wypełnieniem nie powinna mieć żadnego problemu.
Szklanka z sake w dłoni Akizou na moment zawisła, gdy przyglądał się, jak Retsu rozluźnia się i z uśmiechem kontynuuje wyliczanie, ewidentnie zachęcona jego pobłażliwym podejściem.
Czy sądziła, że przekroczy granice jego cierpliwości? Na razie nie była nawet blisko.
Przyglądał jej się przez krótki moment, zdawało się wcale nie zastanawiając się nad tym, jakiej odpowiedzi udzielić żonie, a jedynie po prostu się w nią wpatrując. Z zaciekawieniem.
- Na terenie szkoły jest stajnia, w której z pewnością znajdzie się odpowiednio wykwalifikowana osoba do prowadzenia twojej nauki - odparł, notując w głowie, że będzie musiał udać się tam i osobiście nakreślić człowiekowi odpowiedzialnemu za bezpieczeństwo jego żony, czym groziły wszelkie zaniedbania tego delikatnego tematu. Zaraz też skinął Yuki, która gotowa była na przyjęcie kolejnego punktu do listy zadań. - Zaaranżuj to. I taniec. - Machnął ręką, jakby sam zdecydował właśnie, że nadszedł koniec koncertu życzeń. Wtedy jednak, gdy Retsu wypaliła z możliwością wyjścia poza granice posiadłości zanim zdążył znów unieść sake do ust, rzucił w jej stronę swoim twardym spojrzeniem, przez dłuższą chwilę świdrując jej rozweseloną postać, jakby chłonął ten widok radosnej żony tylko po to, aby zaraz móc go zrujnować.
- Wykluczone - odpowiedział po prostu, jakby była to nie inna odpowiedź niż te, których udzielił wcześniej. - Możesz robić co ci się żywnie podoba, lecz w granicach tej posiadłości. - Uśmiechnął się nikle, upijając resztę sake jednym haustem. - Zanim zaczniesz z tego powodu ubolewać, pomyśl sobie, że to i tak największa z posiadłości w okolicy.
Służba bardzo szybko podeszła do niego by napełnić z powrotem szklankę, on natomiast sięgnął do kieszeni swojego kimono i wyciągnął z niego fajkę z opium. W międzyczasie, jak pan domu nabijał narkotyk w swój zdawałoby się ulubiony przedmiot, ze stołu zabrano część jedzenia, podając kilka słodkich przekąsek na koniec. Nie było tego wiele i raczej miało stanowić swego rodzaju ozdobę i oznakę przepychu, służba była bowiem przyzwyczajona do tego, że Kuran nigdy nie ruszał podstawianych mu deserów.
Fajka została w końcu odpalona, a Akizou otoczył się gryzącym dymem, znów unosząc spojrzenie na swoją żonę zasiadającą po drugiej stronie stołu.
- Zadowolona? - spytał, a opium, które rozlało się przyjemnym rozluźnieniem po jego umyśle, skłoniło go do zadania jeszcze jednego pytania, jakimś cudem zdolne do wprawienia jego głosu w spokojny, niemalże obojętny ton. - Wypoczęłaś już po ceremonii?
Oczywiście mógł pytać o ceremonię i stres z nią związany. Mógł też pytać o noc po ceremonii, gdy to pozostawił ją ledwie przytomną w jej pokojach. Orzechowe spojrzenie z tej odległości nie zdradzało niczego jednoznacznie.
Spojrzała na niego przelotnie widząc jak wprawnie odpalał fajkę ze znaną jej już zawartością. Czy tylko narkotyki sprawiały mu w życiu przyjemność? Czy one wchłaniały się pod maskę tej obojętności, którą usilnie próbowała rozbić?
I wtedy rzuciła kolejną beztroską prośbę rujnując tym cały wieczór.
Specjalnie?
Wydawało się, że wszystko szło z górki. Drugie danie zaliczone, przyszedł czas na deser. Rozmowa, chociaż bardziej przypominająca transakcję biznesową, szła stosunkowo gładko. Mogłaby pewnie zakończyć spotkanie miłym akcentem, po którym każda ze stron wróciłaby do siebie. Byłoby po prostu spokojnie i właściwie. Tak jak wyglądało typowe życie szlacheckich małżeństw, które zostały starannie zaaranżowane. W zamyśle spadku, nie uczuć. I pewnie tak byłoby prościej, gdyby nie fakt, że Retsu nie umiała sobie odpuścić. Nie umiała czegoś nie dodać; nie zepsuć. I rzeczywiście Kuran mógłby podarować jej gwiazdkę z nieba to i tak by jej nie wystarczyło. Nie było ceny pieniężnej jego bogactwa, które spełniłoby jej wymagania. Bo to co pragnęła nie mogły kupić żadne pieniądze. Chciała wolności, przynajmniej tak sobie mówiła. Podświadomie jednak pragnęła bardziej walki o wolność niż samej nagrody.
Wykluczone.
Jedno proste słowo, którego znaczenia nie dało się odebrać inaczej. Szybka odmowa, której tak naprawdę po prostu się spodziewała. Można było wręcz powiedzieć, że zadała pytanie specjalnie, aby jej odmówił. Ona chciała, żeby się nie zgodził. A jednak ukłucie zawodu zabolało naprawdę. Był to jedynie kolejny pretekst, żeby zakończyć sielankowe małżeńskie pogaduszki, a wkroczyć na wojenną ścieżkę. Przypominając jednej i drugiej stronie, że nie grali po tej samej stronie. Nie teraz, nie nigdy. Chociaż momentami się zapominała, musiała usilnie przypominać sobie, że mąż miał pozostawać tyranem, nie przyjacielem. Nie powiernikiem ani ukochanym. Zwłaszcza teraz, gdy tak łatwo mogłaby się w nim zakochać. Zapominając, że to z jego powodu kontynuowała izolację. W końcu nic jej już w życiu nie pozostało oprócz niego. Zniknęła rodzina, zniknęła przyjaciółka i nawet służba. Został tylko on. Z tym kpiącym uśmieszkiem, od którego miękły jej nogi. Zachrypniętym od palenia głosem. Tonem nie znającym sprzeciwu i tak okrutnie obojętnym spojrzeniem, jak by był ponad wszystko. Jak by nic go nie obchodziło. Jak by ona go nie obchodziła. Kurewsko jej się podobał. Tak samo mocno jak odtrącał. Bała się to. Bała się tego co mógł z nią zrobić. Jak bardzo zdana była na jego łaskę. Tym samym próbowała odszukać granicy jego cierpliwości i z premedytacją ją przekryvxyv. Poczuć na własnej skórze do czego był zdolny. I chyba ta myśl podniecała ją najbardziej. Jesteś taka popaprana, wiesz? - Pomyślała karcąc się w myślach za następny wybuch gniewu, którego mieli za chwilę doświadczyć. Bo skoro Akizou powiedział a, miała mu odpowiedzieć całą resztą alfabetu.
A swoje głupie wykluczone mógł wsadzić głęboko w
Milczała kilka chwil zbierając się w sobie. Ignorując jego kolejne pytanie, w którym pewnie udawał odrobinę troski.
- Chodzi ci o to drogo ozdobione więzienie? - Zadrwiła tym samym na jego własne życzenie niszcząc obraz szczęśliwej i wesołej żony. Przecież spodziewała się, że jej nie pozwoli a i tak się rozczarowała. Było to wypisane na jej zranionej twarzy, na smutnych oczach czy drżącej wardze. Patrząc w jego obojętne tęczówki zamglone opium, wspominała ostatnią wspólną noc. Miała dziwną ochotę podejść do niego, wspiąć się na jego uda i pozwolić mu zrobić ze sobą wszystko. Chciała patrzeć w jego oczy, jak doprowadzał jej ciało do tego błogiego stanu. Jak ostatnio. Zamiast tego jednak skrzyżowała nogi próbując uspokoić przyspieszony puls.
- Wszystko? - Podłapała unosząc brwi ku górze i od razu mógł zauważyć zmianę w jej postawie. Alkohol dodawał jej tylko odwagi, gdy niby przypadkiem zrzuciła ze stołu łyżeczkę. - Ups - szepnęła przygryzając dolną wargę. Wciąż się w niego wpatrując, niczym bawiący się kot, zaczęła przesuwać talerzyk z deserem na bok stoku. - Odważne słowa, kochanie. Co mi się żywnie podoba - dodała, kiedy talerzyk zakołysał się na krawędzi blatu i w końcu poszybował w dół, rozpadając się z trzaskiem o drewnianą podłogę na tysiące kawałków. - Ucieknę z twojego więzienia. Obojętnie jak piękne by nie było.
Prowokowała go specjalnie próbując wydobyć z niego tę paskudną część jego starannie ukrytego charakteru. Wydobyć z jaskini potwora, bo nie wierzyła, że te wszystkie polecenia i próby wypełnienia jej zachcianek, były zwykłą grą. Musiała bardzo szybko wrócić do bycia niezadowoloną i nieszczęśliwa, wykorzystywaną żoną, bo inaczej po prostu by się w nim zakochała. W tej jego wersji. Obłudnej i nieprawdziwej. Wystarczyła odrobina dobroci z jego strony, żeby widziała w nim bohatera swojej opowieści. Miała ochotę wpaść w jego ramiona ze szczęściem i podziękować za wszystkie udogodnienia, które zamierzał dla niej z taką łatwością spełnić. Zdeptałaby tym samym swoją godność i poczucie wartości, które i tak wisiało już na skrawku ozdobnego materiału sukienki, w którą ją ubrał. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne złamane serce, kiedy te wciąż nie doszło do siebie po ostatnim ciosie. Patrzyła na niego hardo z wysoko uniesionym podbródkiem. Wstała nagle z rozmachem odsuwając krzesło. Zawróciło jej się w głowie z gwałtownej zmiany pozycji, co bardzo próbowała zamaskować. Nie była pijana. Zaledwie idealnie odważniejsza.
- To tyle? - powtórzyła jego własne słowa opierając dłonie na blacie i pochylając się lekko w jego stronę. Odwzorowując ten gest dominacji, którym ją wcześniej uraczył. Wiedziała, że jej odwaga wisiała zaledwie na kilku łykach sake i długości dzielącego ich stołu. Szczerze się go bała. A Retsu uwielbiała się bać.
Nie mógł mieć pojęcia, jaką tolerancję do sake posiadała jego żona, łatwo jednak było się domyślić, biorąc pod uwagę jej bardzo marny staż. Wprowadzenie więc Retsu w stan upojenia i to prawdopodobnie w krótkim czasie, biorąc pod uwagę tempo, które przyjęła, było nie tyle do przewidzenia, co wręcz pewne. To konsekwencje tego stanu stanowić mogły zagadkę, której Kuran nie obawiał się rozwiązać nawet kosztem odczucia ich na własnej skórze.
Zmęczenie nie zniknęło, lecz zostało odsunięte na drugi plan, w związku z kiełkującą ciekawością, gdy jego żona zaczęła sięgać po desery, z iskrą przyjemności w oczach.
Gdyby tylko wprowadzanie jej w taki stan było dla niego bardziej atrakcyjne, niż wzbudzanie znacznie silniejszych emocji, ich małżeństwo mogłoby być naprawdę szczęśliwe.
Zaciągnął się fajką, obserwując jak jej twarz zmienia się pod wpływem ucięcia negocjacji i, kurwa, skłamałby, gdyby stwierdził, że nie była to przemiana przyciągająca uwagę.
Bo przecież nie grali w tej samej drużynie, a ich związek miał być starciem jeden na jednego, w którym nie było nawet zasad fair play.
Widział jak złość wzrasta w jej drobnej postaci, jakby faktycznie jakimś cudem miała cień nadziei, że mąż udzieli jej innej odpowiedzi.
Czyżby zapomniała, z kim miała do czynienia?
Czy może gdzieś podświadomie po prostu również chciała poczuć, jak ta fałszywa sielanka w końcu urywa się do tej uzależniającej, parszywej relacji, którą dobrze znali?
A może jednak nie, skoro patrząc w jej błyszczące pełnym niesprawiedliwości rozczarowaniem spojrzenie, Kuran prędzej uwierzyłby w to, że po prostu w głębi duszy, choć z premedytacją stworzyła potwora, wciąż chciała móc zobaczyć w nim księcia z jednej ze swoich ulubionych książek. To sprawiałoby, że jedynym parszywym charakterem tej smutnej historii wciąż był on sam. A skoro już przywykł do bycia demonem w ludzkiej skórze…
- Nazywaj to, jak chcesz - odpowiedział spokojem na jej frustrację, zbyt zmęczony by samemu dać się jej łatwo sprowokować. Nawet, gdy elementy zastawy zaczęły spadać na ziemię, a ona w końcu wstała, buzując złością.
Spojrzenie Akizou ani razu nie oderwało się od jej twarzy, nie mając nawet ochoty prześledzić deseru lądującego na podłodze jego jadalni. Dopiero do tego momentu, gdy Retsu w końcu wstała, nieświadomie ukazując mu się w wybranej przez niego sukni, w pełni okazałości. Orzechowe spojrzenie zsunęło się na dół, omiatając ze spokojnym podziwem, jak gorset opinał szybko unoszące się i opadające w oddechach piersi, jak podkreślał idealny kształt jej talii i bioder.
Opium zawsze miało dobry, choć nieco nieskromny gust i w tym wypadku ewidentnie postawiło na podkreślenie walorów, które umysł zapamiętał z ich wspólnej nocy. Ubranie, na które chciało się patrzeć, przez te kilka chwil, zanim nie zapragnęło się go zerwać z ciała.
To tyle?
- Nie.
Proste, twarde zaprzeczenie, nie dające wątpliwości, że wcale nie miał ochoty jej odprawiać. Brak przyzwolenia, który celował w jej emanującą fałszywą pewnością siebie postać, rzucony został od niechcenia i pozostawał nieustępliwy. Mogłaby oczywiście spróbować wyjść, nie miała jednak pewności, czy służba pod drzwiami ją wypuści, nikt tutaj bowiem nie posłuchałby jej polecenia, jeżeli nie zgadzałoby się z poleceniem pana domu.
Odłożył fajkę na bok i sam wstał, pozostawiając nienaruszone jedzenie na stole, po czym ruszył w jej kierunku, spokojnym choć szybkim krokiem. W miarę, jak się zbliżał, jej pewna siebie postawa bledła lekko w obliczu uwidaczniającej się różnicy wysokości, działającej na jego korzyść, aż w końcu, gdy zatrzymał się obok niej, Retsu musiała unieść spojrzenie ku górze, by utrzymać kontakt wzrokowy.
- Jesteś pewna, że już się najadłaś? - suche pytanie mogłoby uchodzić za niewinne i uprzejme, zwiastujące chęć odprawienia żony, gdyby nie jego bezczelne spojrzenie, które spłynęło po jej szyi i dekolcie, aby w końcu, nie bez lekkiego ociągania się, dotrzeć do dłoni Retsu, po którą zaraz sięgnął bez pytania i wyciągnął między nich, odwracając wnętrzem do góry. Rana po ugryzieniu pozostawała już bez opatrunku, dlatego Akizou mógł delikatnie przesunąć po niej kciukiem, nie wywołując choćby ukłucia bólu.
- Goi się powoli, ale bez zarzutu - zauważył, czując nagle przemożną chęć do inspekcji reszty powierzchni jej skóry, by sprawdzić, jak miały się siniaki, które na niej pozostawił trzy noce wcześniej. Dłoń była drobna w jego palcach, gdy odwrócił ją, by obejrzeć wszystkie pozostawione na niej ślady po zębach. - Obawiałem się, że służba mogłaby coś przeoczyć, w końcu rany po ugryzieniach nigdy nie goją się dobrze - mruknął, a coś na dnie jego głosu miało ostry wydźwięk.
Stała tak wsparta na chłodnym blacie stołu. Oddychała nerwowo czując jak złość rozpływa się czerwienią po policzkach. Chciała to zakończyć. Mieć ostatnie zdanie. Wyjść i nie odwracać się za siebie. Pokazać mu, że nie mógł sobie z nią pogrywać. Pewność siebie przebijała się przez jej idealnie wyćwiczoną postawę, którą szlifowała od trzech bitych nocy. Pełna dumy i chłodu. Wystarczyłoby, żeby dalej ją zignorował. Odwróciłaby się na pięcie. Jej tylko tyle miało być tą wisienką na torcie ich małej sprzeczki. Zakończyć na dobre rozmowę przy kolacji. Zamiast tego ponownie usłyszała nie. Zapowietrzyła się nagle milknąc. Wystarczyła ta jedna, trochę groźniejsza nuta w jego głosie, żeby od razu przestała mówić. Nie rozumiała dlaczego tak na niego reagowała. Wstał, a ona zadrżała. Z przerażeniem wpatrywała się w jego postać dosyć szybko zmniejszającą dzielący ich dystans. Im bliżej się znajdował tym mniej pewności siebie jej zostawało. Ale to ten stoicki spokój przerażał ją chyba najbardziej. Nie wiedząc czego powinna się spodziewać spróbowała zrobić kilka kroków w tył, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Stała niczym słup soli wpatrując się w jego postać. Nie potrafiła odwrócić od niego spojrzenia, z którego nagle uleciał cały gniew. Skuliła się lekko, gdy przysłonił jej swoją posturą resztę sali. Odruchowo, bo nie byłby to pierwszy raz, gdyby oberwała za swoją bezgraniczną głupotę i zbyt długi język. Brakowało jej filtra. Brakowało rozwagi. Zdrowy rozsądek i nadludzka inteligencja nigdy nie były jej największymi atutami, co nie miało większego znaczenia. W końcu urodziła się tylko po to, żeby cieszyć oko swojego męża. Jesteś zadowolony? - pomyślała i rzeczywiście pragnęła, żeby był.
Blokowała z nim spojrzenie miliona emocji, z którego zniknął wcześniejszy upór i złość. Wystarczyło, żeby podszedł do niej bliżej. Z takiej odległości omiótł ją znajomy zapach, którym przesiąkła cała jej pościel tamtej nocy. Kiedy rano obudziła się wymęczona i obolała tylko ten zapach towarzyszył jej przez wszystkie trudności kolejnych trzech dni. Nie zniknął, nawet kiedy służba wymieniła mokrą i przesiąkniętą zbliżeniem pościel. Miał już na zawsze przypominać jej o przypieczętowanym małżeństwie. Oparła się tyłkiem o blat stołu unosząc podbródek ku górze, żeby móc wciąż na niego patrzeć. Na tę przystojną, wciąż tak okrutnie obojętną i spokojną twarz. Odruchowo sięgnęła za plecy wolną dłonią starając się znaleźć jakieś narzędzie użyteczne do samoobrony. Chwyciła pierwszy lepszy przedmiot, który okazał się zapasową łyżeczką do deseru i wcisnęła ją między nich niczym ostrze gotowe do obrony. Czy właśnie z tego powodu nie podano jej żadnych ostrych narzędzi, a całe jedzenie zostało już wcześniej pokrojone? Z determinacją zaciskała palce na łyżeczce gotowa ugodzić nią twarde mięśnie brzucha swojego męża, gdyby próbował czegoś głupiego. Nie była a ż tak bezbronna. Zwłaszcza teraz, gdy jej serce galopowało ze wzmożoną szybkością ze strachu i oczekiwania. Obydwoje jednak wiedzieli, że nie odważyłaby się zrobić mu krzywdy. Nie było takiego scenariusza, w którym by z nim wygrała. Mogła obrzucać go podłymi słowami, ale kiedy tylko do niej podchodził jej ciało reagowało odruchowo podporządkowując się jego woli. Bo przecież nie należało do niej.
Widząc jak jego spojrzenie beztrosko wędrowało w dół oceniając odsłonięte skrawki jej ciała, zrobiło jej się gorąco. Teraz policzki nie rumieniły się od gniewu, a z powodu wspomnień wspólnej nocy, falami zalewających jej umysł. Puls od razu przyspieszył, gdy ledwie musnął skórę jej dłoni. Wzięła kilka uspokajających oddechów. Czuł drżenie dłoni ze strachu przed jego gniewem, z powodu ognia, który w niej wzniecał. A przecież Akizou nigdy jeszcze nie pokazał jej swojej złości. Milczenie było jednak tak samo mocną karą.
Ledwie zauważalnie zaprzeczyła głową, a kilka niesfornych pasm włosów wyswobodziło się z upiętego koka.
- A ty dalej jesteś głodny, Panie? - szepnęła zdając sobie sprawę jak słabo brzmiał jej głos. Nic w porównaniu z wcześniejszymi wysokimi tonami wypowiadanych pretensji. Zaraz potem ponownie umilkła zdając sobie sprawę z dwuznaczności własnych słów. Nie mogła się powstrzymywać. Jego bliskość i tak zamieniała jej umysł w dziwną breję. Skoro nie dało się go sprowokować gniewem, może subtelność była jego słabą stroną. W końcu nie znali się jeszcze za dobrze.
W końcu przerwała kontakt wzrokowy spoglądając na swoją małą dłoń umiejętnie obracaną przez jego smukłe palce. Rana goiła się pięknie. Pewnie dlatego, że on sam się nią zajął. Była ciekawa czy zadrapania po jej paznokciach wciąż zdobiły jego plecy, tak jak odciski jego palców na delikatnej skórze jej bioder. Nim się zastanowiła już otwierała buzię, żeby zadać mu pytanie:
- Blizna już zostanie na zawsze? - Spytała nie potrafiąc ukryć tej iskierki nadziei w głosie, że jej jedyna pamiątka po Koro na zawsze już będzie szpecić jej delikatną dłoń. Była tak pochłonięta czekając na odpowiedź, że nie zdała sobie nawet sprawy z ostrzejszej nuty, która powinna była ją przerazić. Chyba nie do końca świadomie spróbowała odwrócić dłoń i złączyć ich palce. Nie było w niej skruchy. Nie żałowała ugryzienia, chociażby dlatego, że denerwowało w jakiś sposób Akiego. Wciąż celowała w niego łyżeczką, której okrągła strona prawie dotykała materiału jego ubrania.
W końcu ponownie skrzyżowała z nim spojrzenie próbując znaleźć w jego obojętnych, tak ładnie orzechowych, tęczówkach jakichkolwiek odpowiedzi.
- Czemu nie pozwolisz mi odejść? Po co mnie tutaj trzymasz? Nie jestem ci już potrzebna. Nigdy nie będę. Zaliczyłeś mnie, nie wystarczy? Spełniłeś się w roli męża, świetnie. Przestańmy udawać, że chcesz domu i rodziny. Nie przydam ci się więcej. Możesz się mnie pozbyć. Mogę zniknąć. - Zasypywała go tysiącami gorączkowych pytań, gdy łyżeczka w końcu dotknęła jego postury, a jej palce zawinęły się w materiał jego ubrania. Z każdym kolejnym burzliwym oddechem czuła jak obcisły materiał gorsetu ocierał się o jej twardniejące sutki, co tylko jeszcze bardziej ją rozstrajało. Czy dlatego wybrał taką sukienkę?
- Ucieknę ci - zagroziła cicho.
Ale chyba żadne z nich jej nie uwierzyło.
Tego wieczoru naprawdę mało co mogłoby wywołać w nim reakcję silniejszą, niż stłumiony skrawek podstawowych emocji, w jego już i tak dość wąskim wachlarzu.
Badał lekko drżącą dłoń Retsu, czując jednocześnie, jak zmieniała się jej przepełniona furią i dumą postawa, gdy emocje bardzo powoli zaczęły opadać, niczym ten kurz ledwie wzbity w powietrze. Przyćmił jej pewność siebie i pozwolił sobie poczuć cień satysfakcji z tego powodu. Przynajmniej do momentu, w którym Retsu zadała swoje dość dwuznaczne pytanie.
Uniósł na nią wzrok znad dłoni na ledwie krótką chwilę, która jednak zdołała połączyć ich spojrzenia na jeden, ulotny moment wspomnienia wspólnej nocy.
- To zależy - odpowiedział zgodnie z prawdą, wcale nie kryjąc się z sugestią, która mogła stać, za tym niejednoznacznym stwierdzeniem. Gdy spuściła wzrok, kącik jego ust drgnął, a on niemalże uniósł dłoń do jej zaczerwienionego policzka, z bliżej nieokreślonego powodu powstrzymując ten ruch w ostatnim momencie i zamiast tego skupiając się na dłoni w swoich palcach.
Blizna już zostanie na zawsze?
Pytanie padło niemalże jako to zwykłe i całkowicie zrozumiałe. Niewinne, gdyby nie nuta nadziei, tak wyraźnie słyszalna w głosie Retsu. Mogła poczuć, jak palce Akizou zatrzymują się nagle w miejscu, drętwiejąc na krótki moment. Mięśnie pod jego policzkami spięły się nieprzyjemnie, a on z jakiegoś durnego powodu przypomniał sobie o kredensie, który został zniszczony w jego własnym pokoju i fakt ten tylko podsycił rosnącą w piersi złość.
Gdy spróbowała złączyć ich palce, jego własne były sztywne, odrętwiałe, biernie wypuszczając jej dłoń i nie odpowiadając na ten niebywale czuły, jak na ich standardy gest.
Nie odpowiedział jej, słusznie obawiając się, że gdy tylko otworzy usta, powie coś złego, coś niszczącego, coś, czego za jakiś czas by żałował. Zmęczony umysł zdawał się drżeć lekko, niczym mięśnie, które wyczerpane wysiłkiem, zmuszone zostały do pracy ponad swoje siły. Opium podsycało złość, dodając sił, choć jednocześnie dawało również przerażającą klarowność odnośnie jej źródła i charakteru. Parszywa emocja, której szanujący się, obojętny mąż nie powinien czuć.
Znów się odezwała, a jej pytania zdawały się odbijać od posągu, który starał się tym posągiem za wszelką cenę pozostać. Dopiero łyżeczka, która oparła się o mięśnie jego brzucha, stała się tym ostatnim, decydującym bodźcem, jakby zdołała zbić cienką szklaną otoczkę utrzymującą pozory w całości.
Dawno nie trenował, jego ruchy jednak wciąż pozostawały szybkie, gdy jedną dłonią chwycił łyżeczkę, szarpnięciem wyciągając ją z drobnych palców, drugą natomiast zamknął na jej nadgarstku, przyciągając ciało Retsu do siebie. Orzechowe spojrzenie wbiło się w jej oblicze, a blada, jakby zmęczona złość na ich dnie mieszała się z niebezpiecznym napięciem, po którym ciężko było wyrokować, czy miał ochotę ją uderzyć, czy może jednak pocałować.
- Naprawdę wierzysz, że to wystarczy? - spytał głosem tym razem już przesiąkniętym kpiną, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że obserwowało ich co najmniej kilkoro służących, teraz dyplomatycznie wpatrujących się przed siebie. Byli zaufani i wiedział, że ani jedno słowo, które zostanie przez nich usłyszane, nie opuści tego pomieszczenia.
Uniósł łyżeczkę do jej twarzy, opierając stal wąsko zakończonej rączki na jej policzku, jakby nagle narzędzie to w jego rękach stało się dużo bardziej niebezpieczne. Uśmiechnął się, lecz był to gest daleki wesołości, a zmęczenie na jego twarzy dodawało tylko chłodu do każdej jednej zdradzanej przez niego emocji.
- Nigdy nie chodziło o przelecenie cie, Retsu. Ani mi, ani najwyraźniej również demonowi, którego tak bardzo pragniesz sobie zostawić na pamiątkę.
Nie podnosił głosu choćby o ton, a jednak słowa zdawały się być boleśnie dobitne. Męskie palce zacisnęły się mocniej na jej nadgarstku, a łyżeczka przyłożona do jej pięknej twarzy uniemożliwiała ruch w żadną ze stron. Pochylił się nad nią, a złość w połączeniu ze spokojem, sprawiała przerażająco dogłębne wrażenie bezdennej pustki, w której zawieszono to pojedyncze uczucie.
- Nie pozbędę się ciebie, Retsu, bez względu na to, jak bardzo byś tego pragnęła, nie dam ci zniknąć. Nie uciekniesz stąd, a ja nie zapomnę o tobie nawet, gdy przestaniesz być najpiękniejszą z ozdób w tej pierdolonej posiadłości.
Łyżeczka wypadła z jego dłoni, uderzając z brzdękiem o ziemię, gdy on pochylił się nad nią niżej i chwytając za kark pocałował, praktycznie zmuszając do przyjęcia tej wątpliwej czułości w całej jej brutalności.
- Czyżby?
Pozwoliła własnej wyobraźni wymyślić wszelkie możliwe scenariusze, o jakie mogło mu chodzić. Zaschło jej w ustach na myśl o tych wszystkich możliwościach; o tym, że może miał na myśli nią, że może pragnął właśnie jej. Nie powinno być to niespodzianką, że mąż pożądał swojej nowo zdobytej małżonki, ale i tak przyjemnie łechtało jej ego. Była zabawką w jego dłoniach, tą nową i ulubioną. I chociaż powinno ją to przerazić, poczuła dziwną ekscytację. Jak by wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Tak jak wmawiano jej całe życie. Nie zauważyła tych drobnych gestów, nagłej przerwy jaką stworzyła swoim pytaniem. Dotykała opuszkami palców jego sztywnych dłoni myśląc po prostu, że tego nie chciał, ale dzielnie tolerował jej dotyk. Miło z jego strony. Nie widziała jeszcze gniewu. Nie widziała jego złości. Chował je za maską obojętności i chociaż czasami udawało jej się dostrzec jakiś niewielki przebłysk, tak zazwyczaj widziała tylko tyle ile jej pozwalał. Niewystarczająco. Nie potrafiła go rozgryźć. Przynajmniej jeszcze nie.
Zasypywała go pytaniami, po części próbując obarczyć go tym całym żalem niedopowiedzeń, którymi nieustannie ją karmiono. Nikt jej nigdy nic nie wytłumaczył, nic nie wyjaśnił. Trzymano ją w niewiedzy, bo tak było prościej. Kto zaprzątałby sobie wtajemniczaniem zwykłej kobiety. Nie powinna była się interesować. Miała jedynie ładnie wyglądać, przykładnie się zachowywać i dbać o potrzeby swojego małżonka. O to mu chodziło? Tego chciał? Miał tysiąc innych kobiet, którymi się otaczał. Nie potrafiła uwierzyć, że mógł dalej tego wymagać od niej. Była szczerze przekonana, że więcej miał na nią nie spojrzeć. Ta myśl była przede wszystkim pokrzepiająca i dawała jej wewnętrzny spokój. Była też okrutnie i bezkresnie smutna.
Wyrwał jej łyżeczkę jednym ruchem. Wzdrygnęła się jego gwałtownością, nie kryjąc przestrachu. Nie zdążyła nawet zamrugać, kiedy jego silne palce oplotły się wokół wątłego nadgarstka. Niespodziewanie wykonała niezdarny krok w przód opierając się o jego ciało. Serce podeszło jej do gardła ze strachu, skupiła się odruchowo mrużąc powieki i próbując odsunąć lekko twarz, jak by rzeczywiście mógł ją zaraz uderzyć. Matka by się nie zawahała, Tageri też nie. Był to zwykły odruch. Ojciec nigdy nie podniósłby na nią ręki. Uważał, że jej śliczna buzia była zbyt cenna. Oddychała płytko, jak by bała się zdenerwować go bardziej swoim ciepłym oddechem. Za każdym razem jednak jej nozdrza wypełniały się jego zapachem, wyciągając na nowo, wciąż tak żywe w jej pamięci, wspomnienia ich wspólnej nocy. Jej ciało reagowało w tylko sobie znany sposób na jego bliskość. Zrobiło jej się gorąco, nawet jeśli wolałaby, żeby się odsunął. Zimny metal łyżeczki piekł przy zetknięciu z rozgrzaną, zaróżowioną taflą gładkiego policzka. Pierś unosiła się i opadała w zawrotnym tempie i nagle gorset wydał jej się tak ciasny, ograniczający wentylację. Zrobiło jej się słabo za każdym razem, gdy miękkie piersi ocierały się o jego twardy tors. Wolna dłoń odruchowo powędrowała między ich ciała stanowiąc jakiś rodzaj dzielącej ich bariery. Nawet jeśli tak niepozorny. Uniosła na niego zlęknione spojrzenie widząc w jego oczach tylko chłód. Sapnęła cicho, gdy jego dłoń mocniej zacisnęła się na delikatnym nadgarstku. Słuchała jego słów w ciszy, bo zabrakło jej odwagi, żeby się odezwać. Przełnęła ślinę i wtedy wspomniał o Shichiro. Powinna była odpuścić. Dla jego świętego spokoju. Dla jego zszarganych nerwow i własnego bezpieczeństwa. Nim jednak zdążyła ugryżć się w język szarpnęła lekko nadgarstkiem i zaczęła mówić mu prosto w twarz. Stanęła na palcach, próbując zniwelować ból w drętwiejącej dłoni.
- Nic o nim nie wiesz! - wymsknęło jej się nagle przyznała się inteligentnie do jego domyśleń. Był to on. Był demonem. Był prawdziwy, ale kim tak naprawdę był? Skoro zabrnęła już tak daleko, nie mogła się teraz wycofać. Całe życie pragnęła, żeby Koro po nią wrócił, chociaż nigdy nie wybaczyła mu, że w pierwszej kolejności ją zostawił. On i tak uważał, że była to tylko i wyłącznie jej wina. Umysł podpowiadał jej, że sposób w jaki ją dusił na tym zasranym kredensie w gabinecie Kurana, miał być dla niej nauczką. Nie chciał jej, ale ona była zbyt głupia i uparta, żeby to zauważyć. - On po mnie wróci! Zobaczysz - zapewniła z desperacją bardziej siebie niż jego, ale słowa wypadły dziwnie blado. Brakowało w nich nadziei.
Gdyby nie powaga tej sytuacji pewnie uznałaby jego słowa za romantyczne. W jakiejś innej rzeczywistości, w swój pokręcony i chory sposób. Czy było to wyznanie miłości? Nie. Podświadomie wiedziała, że Kuran Akizou nie potrafił kochać niczego oprócz używek i świętego spokoju. Raczej nieopisana chęć posiadania drugiej osoby jako swojej własności. Słowa, które dobitnie przypieczętowały jej położenie; tym samym odbijając się zaciskającymi mięśniami na dole jej brzucha. Podnieciła ją jego bezgraniczna dominacja, której tak próbowała się przeciwstawić.
Odchyliła się w tył mocniej naciskając na blat tyłkiem. Jęknęła w jego usta odwzajemniając pocałunek z pełną zachłannością. Wciąż lekko drżała w męskich ramionach, kiedy zuchwale zassała jego dolną wargę. Czuła ogień rozchodzący się po całym ciele. Pragnienie mieszające się ze wspomnieniami tamtej nocy. Po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy mocząc przy tym i jego twarz. Spróbowała lekko się odsunąć, żeby móc coś powiedzieć.
- Czego ty ode mnie chcesz - wysapała w końcu łapiąc oddech. O to mu chodziło? Sięgnęła wolną dłonią do materiału jego ubrań ściskających jego biodra. Trzęsącą się ręką zaczęła rozplątywać jego spodnie próbując je ściągnąć. Zapomniała, że znajdowali się w pomieszczeniu pełnym ludzi. Nie obchodzili ją inni. Równie dobrze mogliby tu teraz być całkiem sami. Nie miało to żadnego znaczenia. - Tego chcesz tak? Czy to wystarczy? - Warknęła liżąc jego usta językiem na tyle na ile pozwolił jej uścisk na karku, wciąż próbując pozbawić go dolnej części garderoby. Jeden raz nie wystarczyło. Dwa wystarczy? Może trzy, lub cztery. Jego bliskość rozpalała te zakamarki jej ciała, o których nie miała nigdy pojęcia. Fizyczność była jedyną formą bliskości, na jaką jej pozwalał, więc brała co mogła. Dotknęła dłonią skóry na jego podbrzuszu. - Tego oczekujesz?
Przestraszyła się i była to najprawdopodobniej najrozsądniejsza z reakcji, jakie mogła okazać, jako jedna z niewielu bowiem nie nakręcała jego gniewu jeszcze bardziej, a stanowiła efekt, który niemalże działał kojąco na wściekłość, choć być może nieuchronnie pobudzał zupełnie inny ośrodek męskiego umysłu.
A jednak, słowa które zaraz potem, po raz kolejny padły bez namysłu z jej ust, stanowiły werbalny policzek wymierzony w Akizou. Chciał, aby znów to złość była jego pierwszą reakcją, nie mógł jednak nic poradzić na to, że ta dziecinna chęć obrony demona, tak żałośnie potwierdzająca wszelkie oskarżenia, które mógł wobec niej mieć, zmroziła go, odbijając się odrazą na szlacheckim obliczu.
Odsunął się na moment i choć nie wypuścił jej nadgarstka z dłoni, zdawało się, że musiał spojrzeć na własną żonę z dystansu, jednocześnie szukając w samym sobie czegoś, co mogłoby zastąpić lód wzbierający w klatce piersiowej. Znienawidzone ukłucie zazdrości, które, gdyby tylko mógł, wyszarpnąłby z własnej piersi, niczym sztylet wbity głęboko między mięśnie. Nie chciał tego czuć, nie mógł tego czuć, Retsu była bowiem jedynie ozdobą, jedną z wielu w jego posiadaniu, obecnie może po prostu kosztującą go najwięcej uwagi. Miała dać mu dziedzica, a wszelkie przywiązanie do jego własnej osoby, które umysł wmówił mu, że dostrzegł na dnie dużych, mahoniowych oczu, było mu zupełnie zbędne. Nie pożądał go, tak samo, jak nie pożądał jej aprobaty czy szacunku. Chciała go nienawidzić, czyż nie? Miała go więc, kurwa, nienawidzić, a on miał czerpać z tego chorą przyjemność.
Tak powinno wyglądać to małżeństwo.
Dlaczego więc poczuł mdłości, gdy wyznała, jak wiele wiary pokłada w kimś innym? Chłodne ostrze zatopiło się gdzieś w miejscu, w którym powinno dotknąć nieistniejącego organu, bardziej drażniąc, niż faktycznie raniąc. Zatopiło się głęboko, jakby było pozbawione ograniczającej je rękojeści, aż nie zniknęło pod powłoką skóry i zawisło gdzieś w pustce, jako mroźne przypomnienie, kim tak naprawdę był Kuran Akizou.
- Nie będzie miał po co wracać - odpowiedział chłodno, zmuszając się do wykrzywienia ust w pobłażliwym, okrutnym uśmiechu. - Wziąłem już wszystko to, co mogłabyś mieć mu do zaoferowania, poza może ledwie jakimś marnym posiłkiem.
Brutalna prawda, wypowiedziana zaraz przed tym, jak znów przyciągnął ją do siebie, by dać do zrozumienia, w jak szczelnej klatce się znajdowała.
Pocałunek miał być wyrazem dominacji, swoistą karą i pretekstem do tego, by znów go uderzyła, odepchnęła i uciekła przeklinając, jako najgorszego. Akizou nie był w najmniejszym stopniu przygotowany na to, że gest zostanie odwzajemniony i to z taką zachłannością, jakby wcale nie odgrażała się przed chwilą, że oczekuje na ratunek ze strony innego, i to nawet nie do końca mężczyzny, bo jebanego demona.
Złość zapłonęła w jego gardle, mieszając się z niekontrolowanym pragnieniem, gdy jej wargi wpiły się w odpowiedzi w jego własne, powodując, że skrupulatnie wypracowany spokój poszedł w pizdu, wraz z całą towarzyszącą mu, chłodno wykalkulowaną obojętnością. Nie można było tego nazwać zamętem w głowie, było to bowiem połączenie może ze trzech uczuć, z krótkiej listy tych, które był w stanie świadomie odczuwać. Wystarczyło jednak, by pozbawić go na moment wyuczonej równowagi. Opium było zdolne podchwycić każdą z emocji, aby doprowadzić do jej eskalacji i w tej jednej chwili nie potrafiło wybrać ani jednej.
Odsunęła się od niego, a on zdolny był tylko zsunąć wzrok na jej dłonie, które sięgnęły do jego spodni i patrzeć, jak jego zdradzieckie ciało samo przysunęło się bliżej w stronę drżących palców Retsu. Oddychał powietrzem wypowiadanych przez nią pytań, ledwie rozumiejąc ich sens, nie chcąc jednak odsunąć ust od jej warg, jakby ciepło jej oddechu było jedynym źródłem tlenu w pomieszczeniu, choć sięgał po nie z pewnym odrętwieniem.
Tego oczekujesz?
Próbowała go zranić. Mówiła mu tak łatwo o Koro z nadzieją, że go to w jakikolwiek sposób zaboli. Pragnęła widzieć ból w jego orzechowych tęczówkach taki sam jaki ona czuła, odkąd zamknął ją z dala od całego świata i nie zamierzał wypuszczać. Odebrał jej wolność, a ona zamierzała razem z nią zabrać mu cierpliwość i spokój. Badała jego granicę próbując wzbudzić w nim jakiekolwiek emocje. Negatywne. Zazdrość, cierpienie, obojętnie. Chciała zobaczyć cokolwiek więcej niż tą smutną obojętność otuloną grubą warstwą opium. Nie przejmowała się konsekwencjami. Nigdy nie przejawiała zbyt wiele zdrowego rozsądku. Bała się go, a i tak próbowała jeszcze bardziej go zdenerwować. Bo oglądanie jego złości sprawiało jej chorą satysfakcję. Jak by karała go za to, że wybrał ją jako swoją żonę.
Jego gniew zradzał w niej strach. I wtedy w końcu mogła poczuć, że wciąż była żywą istotą. Nie, zwykłą porcelanową laleczką ozdabiającą przestronną posiadłość męża. Była człowiekiem z krwi i kości, który potrafił się bać. Adrenalina zalała jej żyły wraz z podniecaniem, którego nigdy nie rozumiała. Odruchowo zacisnęła mocniej uda czując lepkość. Wpatrywała się w ten okrutnym uśmiech, który wykrzywiał jego ładne usta, z wyczekiwaniem. Słowa były przykre. Przygotowała się na konfrontację, a i tak cięły głęboko jej zszargane serce. Oczywiście, że straciła na wartości. W końcu jedyne co posiadała to własne ciało. Teraz już naznaczone, zbrukane i użyte. Nie była już nikim wyjątkowym i Aki doszczętnie jej o tym przypomniał. Przełknęła ślinę wraz ze wzbierającym w gardle szlochem. Jej dolna warga zadrżała niebezpiecznie odzwierciedlając ból, jaki jej sprawiał. Nie fizyczny, bo ten czasami bywał ukojeniem nerwów. Psychiczny. Mącił jej w głowie. Swoją bliskością, swoim okrucieństwem - na które niestety zasłużyła - i przede wszystkim zmiennością. Raz mogło się wydawać, że da by jej gwiazdkę z nieba, żeby potem zdeptać całą szopkę szczęśliwej rodziny, którą szybciutko dla niej zbudował.
Jesteś nikim.
Wyczytała z jego słów.
Jestem nikim.
Zgodziła się milknąc na chwilę. Jego bliskość zaczęła ją przytłaczać, a jednak bała się chłodu i samotności, gdyby się teraz odsunął. Wpiła się w jego usta w poszukiwaniu jakiegokolwiek zaczepienia. Zagłuszenia własnych rozszalałych emocji. Pragnęła go tak samo mocno, jak chciała go od siebie odepchnąć.
Gdy Retsu doszukiwała się bólu w orzechowym spojrzeniu, choćby najbledszej oznaki ukłucia, wywołującego emocjonalne poruszenie we wnętrzu kamienia, odpowiadała jej chłodna pustka i ta beznamiętna złość, którą zdradził jej na samym początku. Jakby sztylet, który chciała wbić w jego pierś, zatrzymał się na jednym, irytującym nerwie, lub po prostu osunął o chłodną cegłę i zostawił na jej nierównej powierzchni ledwie niegroźną rysę.
Swoim nierozsądnym zachowaniem zmusiła go do reakcji. Do zaburzenia tego jakże skrupulatnie przestrzeganego na co dzień wizerunku. Wyraźnie mogła zobaczyć, jak stojący przed nią człowiek, szanowany przez szlachtę, w tym także przez jej własnych rodziców, traci resztki sztucznej moralności, godząc ją prosto w najczulszy z punktów i bez zająknięcia wymierzając policzek dużo silniejszy, niż ten, którym sama uraczyła go chwilę wcześniej.
Bezwzględny, brutalny wręcz, niewzruszony drżącą wargą w żaden inny sposób, jak zwykłe poruszenie jej uwydatnioną, hipnotyzującą czerwienią.
Zdawało się, że pocałunek, który nadszedł zaraz po jego kolejnych słowach, zwiastujących zamknięcie jej przyszłości w klatce bez wyjścia, smakował goryczą, choć nie odbierało mu to wcale intensywności.
Należała do niego. Podświadomie tak właśnie widziała samą siebie. Gdy się zbliżał zapominała o swoich marzeniach. Zapominała czego tak naprawdę chciała. Wszystkie cele bledły przy jego dominującej postawie. Stawała się malutka. Nagle przypominała sobie nauki matki jak powinna się zachowywać.
Retsu nie mów za wiele. Retsu zachowuj się. Retsu słuchaj się męża. Retsu rób co ci karze. Retsu nigdy mu nie odmawiaj. Niczego.
Brakowało tylko, żeby matka zabroniła jej myśleć. Gdyby mogła pewnie i tego spróbowałaby ją nauczyć. W końcu stara Date uchodziła za idealną małżonkę. Dostojną, ładną jak na swój wiek. O nienagannych manierach i idealnej postawie. Pochodziła ze znanego rodu. Była kimś. Przynajmniej za kogoś się uważała. Wszyscy, którzy mieli z nią do czynienia dłużej niż pięć minut na przyjęciu wiedzieli, że była jednym wielkim wrzodem na dupie. A jej mąż wolał się nie odzywać niż dyskutować z tą harpią. Przemiła kobieta, naprawdę.
Akizou bez zająknięcia zgniatał w palcach jej poczucie wartości, jakby psychika własnej żony była ledwie zabawką przeznaczoną dla jego rozrywki. Pozbawiony ciepła, nieczuły na potrzebę bliskości czy poczucia choćby namiastki bezpieczeństwa, nie dawał jej ani skrawka stabilności na podłożu, na którym mieli budować to małżeństwo.
A jednak, jednocześnie robił wszystko, aby jej drobne, idealne ciało poczuło skrajne rozpieszczenie pod jego wpływem, aby zmuszone było do poddania się jego woli i utworzenia tej bardzo niebezpiecznej relacji, która uzależniała ich od siebie. Był nie lepszy niż trucizna narkotyków, które przyjmował, budując połączenia między dwiema jaźniami w niewłaściwych miejscach. Tworzył tylko to, co podlegało niszczącej sile nałogu, nie mając nic wspólnego z jakąkolwiek inną wartością, niż prosta, prymitywna przyjemność.
I być może dlatego Retsu nie potrafiła odczytać tego prostego przekazu, że powinna przekląć człowieka, którego miała przed sobą. Być może dlatego porzuciła wszelki szacunek do samej siebie, bo wymusił na jej umyśle tę zależność od jego osoby, karmiąc ją ochłapami własnych emocji, bo nie było go stać na nic więcej; bo był pusty w środku i pozbawiony motywacji większej, aniżeli chęć posiadania, która w tej chwili skoncentrowała się na jej niewinnej osobie.
Jak to możliwe, że coś o zamyśle łączenia i budowania wspólnej przyszłości, mogło okazać się aż tak destrukcyjne? Małżeństwo w swoim honorowym założeniu zdawało się bowiem wyciągać z Akizou wszelkie jego ułomności, do tej pory ukryte przez niezobowiązujący tryb życia.
Byli więc zgubieni, połączeni nierozerwalną więzią, która miała przekląć i zniszczyć ich oboje.
Zaprosił ją na wspólny posiłek. Powinna okazywać wdzięczność zamiast wyszukanych pyskówek. Pozwolił jej nawet na jazdę konną. Więcej niż ojciec. Ale musiała wszystko zepsuć. Nie mogła się powstrzymać. Była samolubna i rozpieszczona. Zawsze chciała więcej. Jeszcze więcej. Chciała dokładnie tego, czego dać jej nie zamierzał. Wolności. I zdecydowała się o nią uparcie walczyć. Nawet jeśli nie do końca zdawała sobie sprawę co miałaby z nią zrobić. W końcu była tym okazem rzadkiego gatunku zwierzątka domowego, który nie poradziłby sobie bez ochrony i opieki. Nie był przystosowany do życia na zewnątrz. Wszyscy zdawali się doskonale o tym wiedzieć, oprócz niej samej. Była zbyt uparta, żeby odpuścić.
- Zadowolony? - Sapnęła w jego usta zaplatając szczupłe palce na jego karku, dotykając wystających tętnic i ścięgien na szyi. Przystojny był ten jej mąż, pomyślała sobie, gdy dzieliła się z nim kolejnym pocałunkiem. Nie słodkim i niewinnym. Mokrym i wulgarnym, jak by próbowała pokazać wszystkim zebranym służkom do kogo należał. Nawet jeśli to ona należała do niego. A Kuran Akizou był panem własnego losu i zazdrość ledwo upieczonej żony na pewno nie mogła usidlić go w miejscu. Zazdrość, do której by się przed nim nie przyznała.
Oddychała ciężko wciąż oparta o jego ciało. Przymknęła powieki wdychając męski zapach. Wraz z błogim spokojem powoli przybliżał się niepokój. Co miło przyjść następne. Jak miała się zachowywać. Co powinna powiedzieć. Zamiast tego jednak wszystkie sprzeczne emocje chowały się pod powłoką czystego spełnienia. Kłębiąc się i czekając na moment, w którym ponownie zostanie sama. Drżącym ruchem dłoni wyrwała paznokcie z jego skóry. Nie zniechęcił jej widok krwi pod nimi, którymi jeszcze przed chwilą orała jego rękę. Spróbowała zarzucić mu ręce na szyję i podeprzeć się na jego postawie. Nie była jeszcze gotowa na samotność. Na rozłąkę.
Potrzebowała tego bardziej niż on. W końcu mógł przelecieć jakąś pierwszą lepszą pokojówkę. I nie miała wątpliwości, że tak właśnie działo się poprzednich nocy, gdy ją nie odwiedzał. Nie czuła się wyjątkowa. Wręcz przeciwnie. Zbeukana ponownie, wykorzystana z własnej woli. Nie było w niej nic specjalnego. Nie było w t y m nic niezwykłego. Jednak potrzeba jego bliskości przeważyła. Mówiła sobie, że nie chodziło konkretnie o męża. A po prostu o kogokolwiek, chociaż sama nie wierzyła w takie puste kłamstwo. Kiedy w nią wchodził zapominała o problemach.
- To - szepnęła wskazując na niego i potem na siebie. - To jest coś złego.
A jednak brakowało w jej głosie uporu. Jak by już niczego więcej nie była pewna.
- Naciesz się mój Panie, bo chociaż nie mam już nic do zaoferowania, jeszcze za mną zatęsknisz, kiedy zniknę - dodała wtulając się ciaśniej w jego tors. Chłonąc bliskość najdroższego męża, w przeciwieństwie do słów, którymi zamierzała mu dobitnie uświadomić, że ich wspólny czas był policzony. A on. Jeśli chciał ją zatrzymać na dłużej, musiał się nagimnastykować. Była już spakowana do drogi. Gotowa, żeby go zostawić. Ale czy właśnie tego wciąż chciała? Uciec? A może zostać? Sama myśl przyprawiła ją o obrzydzenie do samej siebie.
Puściła jego dłoń, ból po jej wbitych paznokciach ledwie jednak dosięgnął jego świadomości, gdy niczym posąg pozwolił jej opleść się ramionami za szyję. Męskie palce obejmowały wciąż gorące ciało, które przez moment swoimi oddechami nastrajało jego własne.
Co się z nim działo?
Mógł zrzucić to na stres i zmęczenie, które towarzyszyły mu w ostatnich dniach. Czyż nie dlatego nie pieprzył nikogo, poza Retsu, od czasu ceremonii ich zaślubin. Służba z oddaniem co noc pojawiała się w jego pokojach, tylko by napotkać jego niecierpliwe odprawienie, gdy wolał zatopić umysł w wirze pracy, aniżeli ciało w miękkości pościeli i słodkim wprawnym dotyku znajomych dłoni.
Zmusił kark do wyprostowania się, a spojrzenie do uniesienia przed siebie. Wszędzie, byle nie na oblicze kobiety trzymanej w ramionach. Świat wirował lekko, a umysł zapragnął wsparcia opium, bo nawet ono ucichło w obliczu tego, co się przed chwilą wydarzyło.
Poczuł palec na piersi.
To. To jest coś złego.
Kącik męskich ust drgnął ledwo widocznie, gotów przyznać jej rację, gdy jednak orzechowe spojrzenie zsunęło się na Retsu, a potem niżej, na jej pierś, na którą również wskazał palec, Akizou sięgnął do jej dłoni i zamknął ją w lekkim, niemalże czułym uścisku. Zanim jednak zdołał zmusić swoje gardło do odpowiedzi, dziewczę wtuliło się w niego, ze swoją pełną znajomego uporu zapowiedzią własnego zniknięcia. Dreszcz przebiegł wzdłuż jego pleców w dziwnym odczuciu, którego nie potrafił zidentyfikować. Bezwiednie objął ją mocniej, sprawiając, że dwa nagie ciała przywarły do siebie i zaraz uniósł trzymaną w palcach dłoń do ust, składając na jej wierzchu drobny pocałunek.
- Nie opuścisz tej rezydencji, Retsu. - Głos był ochrypły ze zmęczenia, spokojny, a jednak jakimś cudem wciąż dobitny. Nieznoszący sprzeciwu. Wypuścił jej dłoń i zamiast tego ujął policzek, skłaniając jej twarz do uniesienia się w swoją stronę. Jego spojrzenie było ciemne, a cienie pod oczami pogłębiły się, gdy wbijał w nią wzrok, za którym mieszało się odbicie ich wspólnego spełnienia z dogłębnym, ponurym spokojem. Możliwe, że z bliska dało się dostrzec w nim również i odblask pewnego przywiązania, czułości niemal, choć ta pozostawała zdeprawowana, niczym soczysty owoc, który powinien kusić słodkim smakiem, a jednak pozostawał pokryty cuchnącą pleśnią.
- Jesteś moja, rozumiesz to?
Słowa wypowiedziane zostały z twardym spokojem, jakby faktycznie oczekiwał, że Retsu zrozumie. Zaraz też pochylił się nad nią i dotknął jej czoła ustami, pozostawiając na nim lekki, palący pocałunek.
Pociągnęła nosem pełnym przez wcześniejsze łzy, gdy przytulił ją mocniej. Przez chwilę nie czuła się już sama w tych wszystkich problemach, jak by Akizou doskonale ją rozumiał. Jak by wcale sam ich nie stworzył wraz ze złotą klatką rezydencji; nie pielęgnował przez zakaz wychodzenia na zewnątrz.
- Nigdy? Nawet z tobą? Przecież nie mogę tu zostać na zawsze - rozkleiła się, a łzy wielkie jak grochy spływały po jej wciąż zaczerwienionych policzkach. Mimo to nie było w jej głosie oskarżenia ani żalu. Chyba w tym momencie nie potrafiła się na niego gniewać. Pozwoliła sobie na chwilę słabości. Tuż przed tym, jak ponownie - wraz z kilkoma uspokajającymi oddechami - budowała własną stanowczość i mur dzielący ich małżeństwo na dwie strony. Zawsze osobne. Nigdy nie wspólne. - Bo co. Bo inni będą na mnie patrzeć? Bo będą sobie wyobrażać, że zajmują twoje miejsce? - Zaczęła wymyślać błądząc opuszkiem palca po jego nagim torsie; budując pewność siebie. Chciała go zranić. Wzbudzić w nim jakiekolwiek namiastki złości. Nie dlatego, że mu zależało. Nie wierzyła, że był zdolny do czegoś tak głębokiego. Dlatego, że nie lubił się dzielić. Nikt nie lubił. Przynajmniej nie żaden mężczyzna, czego zdążyła się już nauczyć. Co zawsze mówiła jej matka. - Myślisz, że patrząc na mnie widzą mnie nagą i wypiętą z błogim uśmiechem na twarzy, kiedy … ?- zaczęła przygryzając dolną wargę, jak by niewinnie nie potrafiła dalej dokończyć tej jakże nieprzyzwoitej myśli. Robiła to specjalnie i perfidnie chcąc, żeby wiedział.
-
Uniosła na niego parę mahoniowych tęczówek przepełnionych zawiścią i upartością obleczoną oddaniem. Może nawet Iskierką uwielbienia. Nienawidziła go tak samo mocno jak pragnęła być blisko. Oblizała spierzchnięte wargi chyba dostrzegając prawie niewidoczną czułość w orzechowym spojrzeniu. Patrzył tak na każde kochanki, kiedy po ich udach spływały dowody jego satysfakcji? Nie chciała czuć zazdrości ani zawodu. Po prostu nie chciała, żeby złamał jej serce.
- Jestem twoja panie - przyznała pozwalając sobie na zostawienie delikatnego pocałunku na jego chłodnym policzku. Nie miała co do tego wątpliwości. I chociaż jej słowa były szczere obydwoje wiedzieli, że nie przeszkadzały jej w szukaniu drogi ucieczki. Z dala od posiadłości rodu Kuran. Z dala od niego. Była tylko i wyłącznie jego dopóki nie pozwolił jej odejść.
Po kolacji został jej już tylko mętlik w głowie. Ciężar na ramionach. I nadzieja w sercu. Siniaki na skòrze
Odpowiednie miejsce.
Odpowiedni czas.
Wszystko na swoim miejscu.
Tak właśnie było, dopóki to Akizou decydował gdzie znajdowała się jego słodka żona. Bez względu na porę. Jeżeli wszystko miało być odpowiednio, musiało zależeć od niego.
Retsu znowu płakała, a on znów nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów, choć przecież nie było wątpliwości, któż mógł odpowiadać za te łzy. Nie przeszkadzały mu, ani gdy zdobiły jej zaróżowione oblicze, ani gdy moczyły skórę na jego torsie.
Wszystko na swoim miejscu.
Płakała, choć był to jedyny wydźwięk buntu, poza jej słowami, na który potrafiło zdobyć się w tej chwili jej drobne, zatopione w męskich ramionach ciało. Nie było szarpaniny, nie było prób ucieczki. Żadne z nich nie miało na to dzisiaj siły.
- Nie? - jedno spokojne pytanie, poddawało pod wątpliwość jej założenie, że mąż wcale nie skaże jej na wieczność w klatce. Nie był to otwarcie wypowiedziany wyrok, a on nawet jej nie groził. A jednak, jedno słowo, niczym drobna igła, miało przedrzeć się przez nadzieję i buntowniczą pewność siebie i ukłuć w sam ich środek, zasiewając ziarno strachu.
Strachu, że jednak faktycznie jej nie wypuści.
Palec na jego torsie był przyjemnym gestem. Czułym, niczym jedno z tych małżeńskich zachowań, o które można by posądzić dwójkę szczęśliwych, kochających się ludzi. I być może w obliczu tego, Retsu snując swoje podejrzenia na głos pragnęła wywołać złość u swojego męża. Akizou był jednak na tyle wyprany z sił i emocji po ich wspólnym zbliżeniu, że tylko posłał jej blady uśmiech. Spokój na jego obliczu zdawał się być groźbą samą w sobie.
- Tak, być może właśnie dlatego - przyznał wbijając w jej lśniące buntem, mahoniowe tęczówki swoje własne, obleczone cieniem spojrzenie, a gdy przygryzła dolną wargę, przesunął kciukiem po jej brodzie. - Pytasz czy byłbym zazdrosny? Oczywiście, o każde jedno pieprzone spojrzenie w twoją stronę. - Jego głos był zmęczony w ten ponury, dziwnie wyciszony sposób. Palec z brody pogłaskał skórę na jej policzku i zsunął się na szyję. - Nie zniósłbym myśli, że dotyka cię ktoś, komu wcześniej na to nie pozwoliłem. Że ktoś, komu wcześniej tego nie nakazałem, sprawia ci jakąkolwiek przyjemność. Wkurwia mnie myśl, że ktoś mógłby sobie choćby wyobrazić, że cię pieprzy, Retsu.
Być może faktycznie była w jego spojrzeniu widoczna czułość, jako pewne chore przywiązanie, nie miała w sobie jednak ani grama małżeńskiego ciepła. Była raczej chłodną obręczą, która zaciskała się na jej szyi, w miejscu w którym opuszki palców ledwie dotykały skóry.
- Dziwi cię to? - spytał, a jedna z jego brwi uniosła się subtelnie, jakby faktycznie powątpiewał, że którykolwiek z tych faktów mógłby jej umknąć.
Jestem twoja, panie
Pocałowała jego policzek, a on przytrzymał ją, zanim zdołała się odsunąć i musnął jej wargi swoimi.
- Bardzo dobrze, kochanie - odpowiedział jej, a ochrypnięty głos zabarwiła faktyczna aprobata. - To istotne żebyś zdawała sobie z tego sprawę. - Zaraz odsunął się od niej minimalnie, by spojrzeć w duże oczy z niewielkiego dystansu. Dwie orzechowe tęczówki były zmęczone, puste w ten charakterystyczny dla ich właściciela sposób, choć przy tym również całkowicie pozbawione choć cienia wrogości. Gdy się odezwał, jego głos nie zmienił się, aż do ostatniej sylaby, jakby wypowiadane zdanie, było kontynuacją ich zwykłej, małżeńskiej rozmowy. - Chcę żebyś wiedziała, że każdy, kto w jakikolwiek sposób pomoże ci w choćby próbie ucieczki, straci obie dłonie i język. Pamiętaj o tym, Retsu.
Zaraz po tych słowach pochylił się, aby znów złożyć na jej ustach lekki, pobieżny wręcz pocałunek.
Sięgnął po swoje kimono i nie wypuszczając kobiecego ciała z objęcia jedną ręką zarzucił materiał na jej ramiona, na których zaczęła pojawiać się gęsia skórka. Zaraz też uniósł spojrzenie na służbę w jadalni.
- Kolacja dobiegła końca - rzucił, a te kilka sylwetek, do tej pory stojących niczym posągi, poruszyło się, by zacząć sprzątać ze stołu. Jedna z kobiet, ta która miała zająć się aranżacją wcześniejszych żądań Retsu, podeszła do nich i wzięła dziewczę pod ramię. Akizou oddał swoją żonę pod opiekę służącej. - Odprowadź pannę Kuran do jej pokoi, Mamiko. Zapewnij wszystko czego będzie potrzebować.
Po tych słowach, sięgnął do sznurków od własnych spodni i zajął się ich związywaniem, a gdy Retsu w końcu opuściła pomieszczenie, zagarnął szklankę z sake i jednym haustem wychylił jej zawartość do swojego gardła. Potem, nie zwracając uwagi na nagi tors, opuścił jadalnię z nabitą wcześniej fajką, aby w ciszy nocy gdzieś w ogrodzie naokoło posiadłości, móc spalić jej zawartość i może dzięki temu skłonić swój umysł do próby podjęcia spoczynku.
Z/T
Nie możesz odpowiadać w tematach