Luty przeminął szybko, pełen przygotowań do ceremonii zaślubin i związanego z nimi napięcia, którego Akizou całkowicie nie rozumiał, a które jednak chcąc nie chcąc sam również odczuwał, jakby było chorobą zakaźną wędrującą wraz z powietrzem po rezydencji.
Nie było mowy o tym, aby coś pominąć, czegoś zapomnieć, zignorować tradycję, czy tez nagiąć te choćby najbardziej idiotyczne zasady. Ród Kuran skrupulatnie przygotował się pod nadchodzącą okazję, jakby nawet z zaświatów ojciec wciąż posiadał pełną władzę nad tym jednym wydarzeniem, którego organizacji zuchwale podjął się jeszcze za życia. Lista wymagań do spełnienia zdawała się nie mieć końca, stworzona, a jakże, niczym istny plan wojenny.
W ten sposób, w okresie ostatnich dni Aki przeklął nazwisko Kuran więcej razy, niż w przeciągu swojego dotychczasowego życia, z pewnością przy okazji pobijając jakiś niezapisany, światowy rekord, za który nigdy miał nie otrzymać należytej nagrody.
Ceremonia miała być okraszona elegancją i tradycją, nie pozostawiając choćby najmniejszej przestrzeni na niedopatrzenia. I choć Akizou nigdy nie zamierzał sabotować własnego ślubu, gdzieś w międzyczasie tych pełnych napięcia przygotowań odnalazł samego siebie, doszukującego się każdego jednego szczegółu, w który mógł tchnąć nieco własnego widzimisię, zaskoczony szczerze tym, ile satysfakcji sprawiła mu zmiana tak nieistotnych szczegółów, jak choćby kolor zastawy, czy wzór widoczny na tekstylnych ozdobach pomieszczenia jadalnego.
I jak ci się podobają te kwiatki, Tora? Niezbyt pretensjonalne? Niezbyt eleganckie? Jebał cię demon, ojcze. Dalej uważasz, że masz jakąkolwiek władzę nad moim życiem?!
Krótko mówiąc - gdyby przygotowania trwały dłużej, zapewne zupełnie straciłby zmysły.
Luty jednak w końcu zdołał dotrzeć do swego kresu, a młody szlachcic pewnego dnia obudził się z samego rana, otoczony przez swoją służbę, gotową przyszykować go na ten smutny dzień mający pożegnać czasy cudownej samotności.
Doprowadzenie Akiego do stanu eleganckiego, szlacheckiego ideału szczęśliwie nie zajęło wcale wiele czasu, w przeciwieństwie do tego, co trzeba było zrobić całej jego posiadłości, aby stała się wystarczająco reprezentacyjna. Po raz pierwszy od lat przywodziła na myśl rezydencję z okresu, w którym rodzina Kuran pozostawała w pozornie szczęśliwym komplecie. Jedynie korytarz prowadzący do sypialni jego matki został szczelnie zamknięty, a wejście do niego, po ostatniej tego poranka wizycie Akizou, dodatkowo zastawiono stolikiem, jakby sugerując, że wcale nie było tam przejścia.
Po Ayame oczywiście nie było nigdzie śladu, jakby stara raszpla zapadła się pod ziemię, Kuran jednak nie miał głowy przejmować się jej osobą, gotów w końcu przyjąć swoją już-prawie-małżonkę, w progi posiadłości.
Jadalnia, która była dużym pomieszczeniem, tego dnia idealnie przystosowanym pod nadchodzącą ceremonię, ozdobiona została niczym bogata świątynia, aż sam jej właściciel nie do końca był w stanie rozpoznać to pomieszczenie. Służyło ono do organizacji wielu spotkań - a jakże - nigdy jednak nie sprawiało tak dużego wrażenia, jak dziś.
I choć szczerze wierzył, że całe to przedsięwzięcie zostało stworzone tylko po to, aby zniszczyć mu życie, nie do końca mógł wyzbyć się poczucia oczekiwania, łapiąc się na tym, że zerkał w stronę wejścia do rezydencji za każdym razem, gdy służba przechodziła przez próg.
Czy była to obawa? Czy jednak naprawdę chciał w końcu zobaczyć Retsu, bo mimo wszystko ich ostatnie spotkanie pozostawiło niedosyt na dnie suchego gardła?
Miała być w końcu jego. Jego własna… Było coś hipnotyzującego w tej myśli.
Bo przecież małżeństwo to trochę tak, jakby dostawał w prezencie człowieka. Tylko dla siebie. Tylko do swojej dyspozycji. I to, dzięki bogowie, bardzo urodziwego człowieka.
Musiał jedynie przetrwać tę jebaną farsę. Poźniej?
Później mógł przecież zrobić z nią co mu się żywnie podobało.
Wszystko było gotowe. Lada moment miał wejść w rolę najbardziej koszmarnego męża, jakiego widziała Japonia.
Teraz jednak przyszło jej podróżować dalej. Dalej i na zawsze. Chociaż marzyła jej się wolność i podróże nie potrafiła uspokoić ciągłego niepokoju. Przed nieznanym za pewne. Nowe miejsce, nowe tereny, nowe zwyczaje. I przede wszystkim nowy właściciel. Ojciec przynajmniej zostawiał ją na codzień w spokoju. Pozwalał, żeby oddawała się ulubionym zajęciom od nauki tańca po malowanie. Wymagał od niej jedynie pozostania w jednym miejscu. Nie wiedziała czego spodziewać się po Kuranie, a przy ich ostatnim spotkaniu nie potrafiła rozgryźć jego intencji. Z jednej strony nie wydawał się zadowolony z małżeństwa, z drugiej jej nie odrzucił; nie oszczędził. Kretyn.
Posiadłość, która od dzisiaj miała stać się jej nowym domem, była znacznie większa niż ta, w której mieszkała dotychczas. Sprawiała wrażenie starej, ale zadbanej. Jak by ktoś wkładał w jej utrzymanie całe serce. Wątpiła, żeby był to właśnie Aki. Miała go za lekkoducha palącego opium w pobliskich świątyniach. Osadzała go, kompletnie nic o nim nie wiedząc. Tak było łatwiej. Mogła dzięki temu utrzymać dystans. Nie pchała ją niebezpieczna ciekawość.
Po dotarciu na miejsce czas zleciał jej bardzo szybko. Większość przygotowań była już gotowa, a resztą z jej strony i tak zajęła się matką. W końcu nie szanowała żadnego innego zdania niż swoje własne. Wystarczyło przykładowo przypomnieć sobie moment, w którym dotarli do posiadłości i od razu poszła przywitać pana młodego, jak by to ona wychodziła za mąż. Odprawiła córkę wraz ze służbą, bo „nie wypadało, żeby zobaczył ją przed ślubem”. Nie, że już widzieli się wcześniej. Więc jeśli Aki czekał, żeby zobaczyć swoją nową własność musiał uzbroić się w cierpliwość, bo wielkimi drzwiami weszła stara Date. Ubrana w drogie kimono z mężem i boku. Od razu podeszła do młodzieńca klepiąc go w ramię wachlarzem.
- Będą mieć piękne dzieci - pochwaliła Akiego, a jej mąż prawie potknął się o własne stopy.
Formę koka, przypinki, lekki makijaż i dobór kimona zaplanowała jej matka. Jak wszystko inne. Samo kimono kosztowało więcej niż zakup jakiejś mniejszej wioski. Na bogato, z drogich materiałów w najświeższym odcieniu bieli. Ze zdobieniami w złotych niciach. Ubrana niczym laleczka wyglądała przepięknie.
- Wyglądam idiotycznie - skwitowała, gdy matka w końcu oddaliła się chociażby na dwa metry. Od rana nie opuszczała jej na krok.
Stres dawał o sobie znaki, gdy od rana nie potrafiła wcisnąć w siebie chociażby ziarenka ryżu. Wchodząc do pomieszczenia wypełnionego gośćmi trzymała się ojcowskiego ramienia szczelniej niż kiedykolwiek. Czuła na sobie ciekawie spojrzenie gości, których nigdy w życiu nie widziała. W końcu stanęła przed przyszłym mężem, który miał się nim stać za zaledwie kilka następnych minut. Uniosła wielkie, mahoniowe tęczówki, które ukrywały za maską niezadowolenia czysty strach przed nieznanym.
Lada moment miała wejść w rolę najbardziej koszmarnej żony, jaką widziała cała Japonia.
- Zadowolony? - zadrwiła, a muzyka zaczęła grać.
W większości były to idiotyczne przekonania, najczęściej całkowicie pozbawione sensu, przekazywane z pokolenia na pokolenie, niczym plotki okraszone legendami niemalże religijnej wartości. W sytuacjach naprawdę znaczących powstrzymywały jedynie rozwój i indywidualną kreatywność. Zamykające umysł w czterech wąskich ścianach zasady, których przydatność była znikoma, o ile nie zerowa, a których założenie zmieniało się w przeciągu lat tyle razy, że mało kto pamiętał o tym pierwotnym - jak lubił wierzyć zapewne stworzonym całkowicie przypadkiem.
Głupota trzymająca ludzi na smyczy fałszywej powinności… a jego samego, tego konkretnego dnia, skazująca na spotkanie teściowej, zamiast swojej własnej małżonki.
Zupełnie jakby fakt, że wraz z Retsu zobaczą się przed oficjalną ceremonią, mógł w jakikolwiek sposób zrujnować bardziej ich przyszłe małżeństwo. Cóż, był pewien, że żaden szczęśliwie żonaty mężczyzna nie wymyślił tak durnego przesądu, co sugerowało, że albo zrobiła to kobieta, albo ktoś pokroju jego przeklętego ojca - coby przypadkiem syn nie rozmyślił się zanim nie będzie już za późno.
I tak, jak męska głowa rodu Date zdawała się być całkowicie nieszkodliwym elementem tego wspólnego interesu, potrafiąc wzbudzić w Akizou nawet nutę sympatii względem siebie, tak kobieta, którą przyszło mu nazywać drugą matką, była ulepiona z całkowicie innej gliny. Dopilnowanie, aby nie miała mu niczego do zarzucenia, miało na celu stworzenie trwałego zabezpieczenia przed posiadaniem w rodzinie wroga, w swojej zuchwałości mogącego uznać, że da radę wtrącić się w sprawy, w które wtrącania się Kuran ani trochę sobie nie życzył.
Dlatego też, przełykając gulę rozczarowania, gdy to kochana teściowa pojawiła się w progu, Akizou rozłożył ręce na znak powitania, po czym z szerokim uśmiechem na ustach ukłonił się przed przybyszami.
Nic w jego postawie nie sugerowało, że właśnie rozważał, jaką zapłatę za celne wpuszczenie bełtu w trzewia tej kobiety zakrzyknie sobie Matsudaira.
Będą mieć piękne dzieci.
Akizou skłonił głowę raz jeszcze, tym razem już subtelniej, a uśmiech na jego ustach przybrał wyraz urokliwy, lecz jedynie subtelnie trącający o skromność.
- To zaszczyt gościć was w rezydencji. - Wskazał gestem w stronę jadalni. - Zapraszam, niebawem będziemy zaczynać.
Na szczęście skrupulatnie wyszkolona przez niego służba zaraz poprosiła szlachcica na stronę, więc z ukłonem pożegnał rodziców Retsu i odszedł w kierunku naglącej sprawy, która zapewne wcale nie istniała.
Kusiło go, aby odnaleźć swoją małżonkę jeszcze przed ceremonią. Nie lubił niespodzianek, chciał rzucić na nią okiem, choćby przez moment, zobaczyć jak wygląda… Dostrzec niepewność, być może nawet strach w spojrzeniu dużych oczu. Złapać ją w momencie, w którym była przekonana, że nikt na nią nie patrzył, w którym pozwalała sobie na dotarcie natrętnych myśli do świadomości - gdy to w końcu zaczynała rozumieć, że lada moment miała sprzedać resztki swojej już i tak wątpliwej wolności… I to właśnie jemu.
Niestety, po raz kolejny na drodze stawała mu stara Date, która pilnowała córki na każdym kroku. Przeklęta żmija zmusiła go do czekania aż do samego końca.
Nadszedł czas ceremonii.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali nie przypominało już zwykłej jadalni, a przyjęło postać uroczysto wystrojonej sali, w której zebrana szlachta wymieniała uprzejmości i chwaliła wystrój rezydencji, jeszcze nie tak dawno przez wszystkich skazanej na ruinę. Było w tym coś satysfakcjonującego, gdy Akizou przyglądał się tym obłudnym twarzom, przekonanym o swojej wyższości nad innymi. Wielu z nich poddało lata świetności jego rodu pod wątpliwość. Wielu z nich sugerowało, że pod jego niedoświadczonym wpływem, szemrane interesy doprowadzą do upadku tego, co pozostało z rodu Kuran. Cóż… mieli tego dnia przekonać się, że nikt nie miał tutaj zamiaru odchodzić w zapomnienie.
Wejście Retsu spotkało się z ogólnym zachwytem, co Akizou przyjął z subtelnym uśmiechem, osadzając spojrzenie orzechowych tęczówek na drobnej postaci zmierzającej w jego kierunku. Dopełniała swoją osobą elegancji ceremonii, jak ostatni, kluczowy jej element.
Niczym ostatnia, najpiękniejsza z ozdób, jakie wniesiono na salę.
Stanęła naprzeciwko niego, a tylko dla Akizou widoczne wyraźnie, niezadowolone spojrzenie, napotkało jego własne - zadziwiająco spokojne, niemalże ciepłe, choć była to jedynie stworzona na potrzeby wydarzenia bariera, za którą skrywało się coś nieprzyjemnego.
Zadowolony?
Odpowiedział jej uśmiech z kącika ust, gdy pochylił się lekko nad nią, pozwalając aby otulił go przyjemny zapach jej perfum.
- Wyglądasz pięknie.
Trudno było doszukiwać się fałszu w tym stwierdzeniu.
Ceremonia zaślubin przebiegła względnie szybko. Każde z nich wypowiedziało przysięgi, których przecież i tak nie mieli zamiaru dotrzymać, aby przypieczętować to skazane na porażkę małżeństwo. I choć tradycyjnie nie było to wymagane, po ostatnich słowach Akizou pochylił się nad swoją małżonką i przysunął wargi do jej bladego policzka, tuż przy prawym kąciku ust, aby złożyć tam - ku radości wszystkich gości - drobny pocałunek.
- Owszem, jestem zadowolony - odparł cicho, zatrzymując się na moment przy jej uchu, aby zaraz, nie czekając na odpowiedź wyprostować się i głośno zaprosić gości do ucztowania.
- Owszem jestem zadowolony - sparodiowała go piskliwym głosem mając nadzieję, że dosłyszał. Miała w dupie, że zachowywała się niczym typowa gówniara. Miała dość tej całej parodii.
Zabawa się rozpoczęła, a goście zamierzali korzystać z wszystkich dobrodziejstw jakie oferowała posiadłość. Nie szczędzili jedzenia ani napojów. W końcu miało to być piękne, huczne wesele. Stara Date nie zadowoliłaby się niczym mniejszym. W końcu jej jedyna córka wychodziła dzisiaj za mąż. Nie miało znaczenia, że nie darzyła swojego dziecka matczyną miłością. Przynajmniej nie w powszechny sposób. Lubiła ją przebierać, modnie stroić i jej dyktować. Przez lata dało się przyzwyczaić do bycia lalką, za każdym razem zmieniał się tylko właściciel.
Próbowała trzymać się na uboczu. Było to skrajnie niemożliwe, bo każdy z gości chciał zamienić z nią chociażby jedno słowo. Na szczęście między jednym wujkiem, a ciotką udało jej się czmychnąć przed czujnym okiem Akiego. Zaszyła się gdzieś z boku w nadziei, że chociaż na chwilę pobędzie sama. Niedoczekanie. Unikała męża, do którego rodziny oficjalnie wstąpiła i każdy zasrany mężczyzna na tej sali próbował jej o tym przypominać. Taka szczęściara. Chciała do domu, ale to był teraz jej dom. Było jej przede wszystkim słabo. Matka nie pozwoliła jej zjeść żadnego posiłku, żeby lepiej wyglądała w niebotycznie drogim kimonie uszytym tylko i wyłącznie na tę okazję. Chwilami zastanawiała się czy mogłaby je sprzedać i kupić za te pieniądze tego zasranego średnich rozmiarów kucyka. Może kopnąłby Kurana w dupę, bo ona nie mogła. W końcu nie wypadało. Tak więc niczym prawdziwa dama popijała herbatkę, do której ukradkiem dolała trochę mocnego alkoholu. Przecież nikt nie zauważy.
Spojrzała przelotnie na ojca, który wciąż wyglądał jak by cierpiał. Nawet nie patrzył w jej stronę. Nie potrafiła powstrzymać lekkiego uśmiechu triumfu. Tak właśnie to wyglądało, gdy traktowało się swoje dziecko niczym własność. W pewnym momencie trzeba było je oddać komuś innemu. Date widocznie nie lubił się dzielić. Rozglądając się po zebranych czuła się onieśmielona. Nieprzyzwyczajona do tak dużych zgromadzeń ludzkich. Czasami uczęszczała w kolacjach rodzinnych, ale ich skala w ogóle nie mogła się równać z hucznym weselem łączącym dwa bogate rody.
Prawie zakrztusiła się przyprawioną herbatą, gdy Akizou w końcu ją odnalazł. Poczekała grzecznie aż stanął przed nią i pewnie nie byłaby sobą, gdyby nie odwaliła czegokolwiek. Zrobiła krok w przód stając nieprzyzwoicie blisko. Uniosła podbródek ku górze spoglądając na niego spod długich rzęs. W tym momencie nie liczyły się konsekwencje. Fakt, że niedługo miała pozostać z tym mężczyzną sama, i że mógł zrobić z nią cokolwiek chciał. Dumą i uporem starała się ukryć strach, który wbrew rozumowi mieszał się z dziwnym podekscytowaniem.
- Wiesz jak łatwo można otruć swojego męża? - zapytała cichym, konspiracyjnym tonem patrząc to w jego orzechowe tęczówki to na trunek, który trzymał w dłoni. Uśmiechnęła się słodko odsuwając na krok w tył. Uniosła jedną brew ku górze, jak by chciała mu poradzić: - Nie piłabym tego na twoim miejscu.
Akizou zdusił w sobie chęć odwrócenia się w kierunku swojej małżonki i posłania jej chłodnego, ostrzegawczego spojrzenia. Nie miał zamiaru pozwolić jej popsuć tego wieczoru, zbyt wiele wysiłku włożył w to, aby przebiegł on bez zastrzeżeń, zbyt wiele wyrzeczeń i przygotowań, które kosztowały go wystarczająco dużo podkładów cierpliwości… której koniec końców niestety pozostało bardzo niewiele w stosunku do ewentualnych wybryków Retsu. I choć jej zachowanie mogło wydawać się jedynie niewinnym, dziecinnym wręcz marudzeniem, Kuran nie był skłonny go tolerować.
Dlatego też, choć nic nie odpowiedział, Retsu mogła dostrzec, jak mięśnie na jego żuchwie spinają się nieznacznie w czymś, co wcale nie miało być przyjemnym uśmiechem. Trwało to ułamek sekundy, bo zaraz szlachcic odwrócił się w stronę gości, gotów przyjąć pierwsze życzenia i gratulacje. Znów nienaganny.
Czy naprawdę była gotowa na to, aby podważyć jego autorytet w obliczu tylu ludzi? A co za tym szło, podważyć też autorytet własnego ojca? Nie żeby była w stanie wyrządzić Akiemu większą krzywdę, niż ledwie przysporzenie nieco upokorzenia. Zwykle nie bywał przesadnie dumny, nie zależało mu też specjalnie na uznaniu szlachty, która ostatnie lata spędziła na stawianiu krzyżyków na jego karierze. A jednak, po dość napiętym okresie przygotowań do ceremonii, być może faktycznie stał się nieco bardziej… podatny na wpadanie w złość.
Retsu miała się o tym przekonać prędzej czy później.
Czerpał nieopisaną przyjemność z posiadania swojej młodej małżonki u boku, niczym pięknego, unikatowego okazu, którego wszyscy goście mu zazdrościli. Był niemalże gotów usłyszeć: Panie Kuran, cóż za piękny wystrój rezydencji! Te kwiaty! Te wzory! Któż je wybierał? Ha! Na pewno nie jego ojciec. A małżonka! Taka piękna w tym odświętnym kimono!
Zdawało się, że wszystkie gratulacje dokładnie takie znaczenie przyjmowały, a on tylko kiwał głową, dziękował i uśmiechał się, aż policzki, nieprzyzwyczajone do takiej wylewności, w końcu zaczęły go boleć.
W pewnym momencie Retsu zniknęła mu z oczu, jednak nie pozwolił, aby rozłąka trwała zbyt długo. Służba zlokalizowała ją, gdy popijała herbatę, łapiąc oddech między rozmowami z ludźmi, których pewnie ledwo była w stanie skojarzyć. Przyglądał jej się z boku przez moment, aż w końcu nie podszedł z subtelnym uśmiechem na ustach.
- Dalej wierzysz, że uda ci się przede mną uciec? - spytał, unosząc lekko jedną z brwi, przyglądając się, jak dziewcze podchodzi blisko niego, po raz kolejny otulając go zapachem swoich perfum. Zdusił w sobie chęć chwycenia za ten uniesiony zuchwale podbródek, blokując spojrzenie z parą mahoniowych tęczówek.
Nie piłabym tego na twoim miejscu
- I kto by się tobą zaopiekował po mojej śmierci, Retsu? - spytał, pochylając się nad nią, a jednak w tym samym czasie przesuwając konspiracyjnie wzrokiem po gościach naokoło nich. - Kto byłby w stanie dać to znajome uczucie bezpieczeństwa, gdy odbierana jest ci konieczność decydowania o własnym losie? Zdradzę ci tajemnicę, kochanie. - Powrócił spojrzeniem na jej oblicze i używając dłoni z naczyniem z rzeczonym trunkiem, spokojnym gestem odgarnął kosmyk włosów, wysunięty z misternie upiętego koka. Jednocześnie drugą ręką chwycił za jej nadgarstek, skryty pod rękawem, w sposób niedostrzegalny dla gości uniemożliwiając jej odsunięcie się od siebie. Ostatnie słowa wypowiedziane były z chłodem, jakby w ten sposób karał ją za każdy jeden pomysł, związany ze stawianiem mu oporu. - Nikogo nie obchodzą wdowy.
Zaraz też wyprostował się i jakby na dowód własnych słów pociągnął łyka z naczynia, w którym znajdował się alkohol. Wypuścił też jej nadgarstek, jednak zanim zdążyła wykorzystać to jako pretekst do ucieczki, objął ją w talii całym ramieniem i odciągnął nieznoszącym sprzeciwu ruchem, który z boku jednak wciąż wyglądał całkiem niewinnie.
Upewniając się, że najdroższa teściowa zajęta była zabawianiem tych najbardziej znaczących gości, bez słowa wyjaśnień ruszył z Retsu w stronę wejścia na kuchnie, po drodze rzucając jedynie jednoznaczne spojrzenie w kierunku służby, która wpuściła ich do środka z ukłonem i zamknęła drzwi za ich plecami.
Zgiełk wśród gości, zamienili na zgiełk kucharzy i osób odpowiedzialnych za roznoszenie posiłków, szybkim krokiem przemierzając kuchnię, aż nie weszli do jednego z bardziej prywatnych i niedostępnych dla ucztujących pomieszczeń. Było niewielkie i obecnie najwyraźniej służyło za składzik dla trunków weselnych.
Akizou zamknął za nimi drzwi i bez ostrzeżenia przyparł Retsu do ściany.
- Na twoim miejscu od tej pory uważałbym na każde jedno wypowiadane słowo - odparł niemalże spokojnym głosem, stając blisko niej i sięgając ręką do kieszeni, z której wyciągnął nic innego, jak swoją fajkę. Była już nabita jego ukochanym opium, wystarczyło więc, że ją odpalił przy pomocy zdawałoby się specjalnie pozostawionego w tym pomieszczeniu lampionu tlącego się drobnym płomieniem. Zaraz też zaciągnął się dymem, zamykając na chwilę oczy i czując jak cudowne rozluźnienie, tak bardzo mu potrzebne, rozpływa się wraz z narkotykiem po jego ciele. Odetchnął, wypuszczając opary wprost na Retsu, a gdy rozchylił powieki, jego spojrzenie przesunęło się po jej twarzy. Dotknął jej policzka, jakby w końcu w spokoju mógł docenić urodę otrzymanego tego dnia prezentu.
- Naprawdę byś mnie otruła? - spytał, nie dając jej choćby przestrzeni na oddech, po prostu ciesząc oczy obrazem, który miał przed sobą. Jego sylwetka napierała na nią bezlitośnie, odbierając szansę na ucieczkę. Kciuk z policzka zsunął się na jej czerwone wargi, odchylając tę dolną, jakby była stworzona tylko dla jego rozrywki. - Odważyłabyś się zbuntować na tyle, żeby pogrążyć cały ród swojego ojca, tylko po to, by przy okazji zniszczyć mój… Nie… - zaśmiał się cicho, a orzech zatlił się niebezpiecznie, gdy jego spojrzenie opadło na jej usta. - Teraz już nasz, panno Kuran.
Zaciągnął się znów fajką, a gdy odsunął ją na bok, poczuł wyraźnie, jak opium popycha go lekko w stronę Retsu, zmuszając kark do pochylenia się nad jej drobną sylwetką, a wargi do wpicia się wprost w jej własne, bez ostrzeżenia.
Nie był to czuły pocałunek, raczej pokaz jej przynależności do niego. Odsunął się niespiesznie, niemalże od razu robiąc krok w tył, pozbawiając ją oparcia w postaci jego sylwetki. Bez słowa zgasił fajkę i obdarzając ją bezczelnym uśmiechem otworzył drzwi wychodzące na kuchnię, gestem przepuszczając ją przodem z powrotem na ucztę.
- Goście czekają.
Miałem tylko nadzieje, że nie będę miał tej nie przyjemności, aby spotkać stryja, który był niczym pasożyt na żywym organizmie, zabrał mi nazwisko i całe dziedzictwo ze wszystkimi bliskimi. Mężczyzny nie znałem albo nie miałem przyjemności zapamiętać, za to nazwisko kobiety z rodu Date było mi całkiem dobrze znane, chociaż bardziej z obserwacji niż relacji dyplomatycznych.
Na statku nie zajmowałem się wtedy polityką, chodziło tylko o odbudowanie swojej pozycji i podążanie za nim tak długo, jak jego cel nie będzie zaprzepaszczał mojego, a później niestety okazało się, że nasze drogi muszą się rozejść na jakiś czas.
Zgodnie ze zwyczajem złożyłem miecz w rękach strażników, aby nie wnosić go pod dach, mogło to być źle odebrane. Chociaż o tym akurat przypomniał mi strażnik, bo rzadko rozstawałem się z mieczem, nawet w budynku, taki już nawyk mieli zabójcy demonów, nigdy nie wiadomo kiedy demon postanowi zaatakować.
Wspaniały mi bohater, na szczęście udawało mi się jak na razie trzymać to w sobie i nie dać znaku, że jakoś mnie to drażniło. Oczywiście nikt nie wiedział, że to ja byłem prawowity następcą tamtych włości, ale skoro nosiłem nazwisko matki, nie wiedzieli z kim, faktycznie toczyli rozmowę.
- Nie wiem czy mi się uda, ale będę próbowała, kochanie - zagroziła, bo słowny protest był jedynym, jaki jej pozostał. Odruchowo spróbowała wyrwać nadgarstek, czego pewnie nawet nie poczuł. Starała się zapierać nogami, kiedy prowadził ich w stronę jeszcze jej nie znaną. Rozkład posiadłości pozostawał póki co zagadką. Musiała wyglądać komicznie, bo chociaż próbowała jakoś go zatrzymać, na twarzy wciąż miała przyklejony ten uprzejmy uśmiech, gdyby któryś z gości na nich zerknął. Jebana komedia. Szła dzielnie przez kuchnię zastanawiając się czy mogła chwycić po drodze jakiś nóż i czy ktoś ze służby by zauważył.
Wpadli do niewielkiego pomieszczenia. Jęknęła z zaskoczenia nie próbując się nawet bronić. Instynkt samozachowawczy kazał jej przylgnąć plecami szczelnie do ściany. Kazał jej także więcej się nie odzywać. Było to nie lada wyzwanie biorąc pod uwagę jej niewyparzoną buzię. Stała nieruchomo czekając, aż Kuran odpali przygotowaną fajkę. W innych okolicznościach pewnie by go wyśmiała za zuchwały gest pod okiem wszystkich gości. Teraz nie było jej jednak do śmiechu. Macki strachu spływały chłodem wzdłuż kręgosłupa. Wpatrywała się w niego wielkimi, wystraszonymi oczami, nawet jeśli wciąż dumnie trzymała podbródek u góry. Oddychała płytko dusząc się ciężkim dymem, który specjalnie na nią wydychał. Zadrżała pod naporem jego dłoni na miękkim. Chociaż wyglądała jak by miała zaraz zwyzywać go od najgorszych, nie odsunęła się. Umysł stawiał jawny opór, kiedy ciało podporządkowywało się jego woli. W końcu należało do niego. Więc czemu pomimo niechęci, ciężar dłoni na policzku wydał jej się dziwnie przyjemny? Przełknęła ślinę próbując zwilżyć wysuszone na wiór gardło. Przymrużyła lekko powieki, bo dym szczypał ją w oczy. Zabrał jej całą przestrzeń. Nie miała się już gdzie schować, nie miała też gdzie uciec. A przecież z całego serca pragnęła teraz uciekać. Pragnęła też, żeby zaczął ją gonić. Bo właśnie ten strach napędzany adrenaliną był jej jedyną formą wolności. Jedyną, jaką znała. Tak cholernie uzależniającą.
Milczała jeszcze kilka chwil uchylając lekko usta pod naporem kciuka. Słuchała jego słów nie potrafiąc uspokoić rozszalałego pulsu, bo burak oczywiście znowu miał rację. Nie mogła ryzykować hańby. Dlaczego? Bo miała zbyt wypraną przez ród głowę, żeby chociażby spróbować. Nie zamierzała jednak dać mu satysfakcji - jakiejkolwiek - więc gdy ponownie zaciągnął się fajką, szepnęła:
- Będziesz musiał przekonać się sam.
Pozwoliła sobie położyć dłonie płasko na jego torsie. Nie próbowała go od siebie odepchnąć, ale była to jakaś forma bariery. Bezwiednie przymknęła powieki, gdy bez ostrzeżenia złączył ich usta. Zacisnęła dłonie w pięści na jego ubraniu mnąc przy tym drogi materiał. Na szczęście w porę się odsunął, bo prawie odwzajemniła ten cholerny pocałunek. Modliła się ode wszystkich bogów, żeby nie zauważył. Drżała lekko, kiedy jej policzki zaróżowiły się ładnie. Próbowała ukryć wszystkie słabości; ukryć jaki miał na nią wpływ. Jak łatwo mógł ją zmiażdżyć, albo zachęcić. Możliwe, że samym spojrzeniem. Próbowała też zdusić to dziwne, niezrozumiałe ciepło rozchodzące się aż do kończyn.
Gdy się odsunął zostawił ją w kompletniej rozterce. Nie wiedziała czy bardziej pragnęła zdzielić go po twarzy czy poprosić o jeszcze jeden pocałunek. Obydwie opcje wydały jej się tak samo kuszące. Mózg ci stopiło, idiotko - skarciła się w myślach nieświadomie oblizując dolną wargę. Ten pocałunek nie smakował jak słodkie usta Tageri, chociaż niósł ze sobą równą stanowczość. Był bardziej władczy, był obietnicą tego co miało ją czekać. Ich wspólnego życia. Ostateczną przestrogą, bo za kilka godzin, kiedy zostaną sami, nie będzie już mogła chować się za spódnicą mamusi. Nie pozostanie jej już nic, co mogłoby powstrzymać nowego męża przed czymkolwiek. Ale co niby mógłby jej zrobić? Może była naiwna myśląc, że przecież jego rolą była opieka i to właśnie ją miał jej zapewnić. Przelotnie spojrzała na te orzechowe tęczówki, w których momentami doszukiwała się tego niebezpiecznego błysku, jak by coś przed nią ukrywały. Jak by była jeszcze druga strona, o której miała się wkrótce przekonać. Czy mogła zakochać się w tym mężczyźnie?
Na nogach jak z waty, o zaróżowionych policzkach i kisielu zamiast mózgu pospiesznie opuściła małe pomieszczenie i przechodząc szybkim krokiem przez kuchnię, próbując jak najszybciej schować się wśród gości. Wypadła przez drzwi jak oparzona niezdarnie wpadając na mężczyznę stojącego obok. Zaczepiła się jego rękawa, próbując utrzymać równowagę - i resztki godności.
- Przepraszam Pana najmocniej - zaczęła cicho w końcu spoglądając na Kyoyę, którego prawie staranowała.
Nie w ten nerwowy, związany ze stresem sposób - to wymagałoby od niego głębszego przejęcia się obowiązkami, które miał na głowie. Te w ostatnim czasie przybrały postać raczej mało znaczących spraw związanych z ceremonią, wystarczająco istotnych dla innych, aby został zmuszony do ich załatwienia. A jednak wciąż na tyle pierdołowatych, że samo ich istnienie w formie problemu irytowało go dogłębnie.
Spięcie więc powodowało raczej ból mięśni karku, niż jakikolwiek prawdziwy niepokój i gdy tak ciągnął stawiającą ostatkiem sił swój mało spektakularny opór Retsu w kierunku kuchni, zdał sobie sprawę z tego, że owe rozdrażnienie kumulowało się w nim zdecydowanie zbyt długo.
Możliwe, że w pewnym momencie zacisnął palce na jej nadgarstku nieco za mocno. Mógł też szarpnąć drobnym ciałem nieco zbyt gwałtownie, powodując że uderzyło łopatkami o ścianę z całkowicie zbędnym impetem.
Nie wypadało traktować żony w taki sposób, choć myśl ta jedynie przemknęła przez jego głowę, niczym komentarz, który w obliczu ogólnej irytacji, nie miał zbyt wiele mocy sprawczej. Podobnie jak sama Retsu.
Nie mógł nic poradzić na to, że podobało mu się to, co zobaczył w jej oczach, gdy przyszpilił szczupłą, kobiecą sylwetkę do ściany. Gdy nawet ta jej zuchwała, śmiała poza drżała w swoich fasadach udawanej pewności siebie. Gdy spojrzenie zdradzało niemożliwy już do skrycia niepokój, a umysł zdawał sobie sprawę z tego, że znalazł się w pułapce.
Potrzebował tego przyjemnego uczucia, związanego z posiadaniem kontroli. Potrzebował zobaczyć ją z bliska, dotknąć, naznaczyć jako swoją własność, bo przecież była to jedyna dobra rzecz w całej tej farsie, która połączyła ich losy. Jedyna prawdziwie warta jego atencji i zaangażowania.
I opium.
Ponad wszystko potrzebował opium.
Dym z palonego narkotyku w znajomy sposób drażnił nos i płuca, wprawiając Akizou w tak potrzebne mu rozluźnienie, choć zdawało się, że skumulowane napięcie potrzebowało jeszcze jednej rzeczy - ujścia. Manifestacji, która w końcu pozwoliłaby mu poczuć prawdziwą ulgę.
Będziesz musiał przekonać się sam.
Taki też miał zamiar.
Pocałunek, który wymusił na niej w następnej chwili, był stanowczy, nieustępliwy. Zdradzał chłodny głód, który trącił umysłem szlachcica, chcącego wyraźnie poczuć, że to urodziwe dziewcze, które tak grzecznie rozchylało usta pod naciskiem jego kciuka należało właśnie do niego.
Tors naparł na dłonie doń przyciśnięte, w ten znajomy sposób odpowiadając na każdy, choćby najbledszy opór jeszcze większym naciskiem. Prawidłowość, pewna powtarzalność jego zachowania, która miała odbić się wyraźnie na jej świadomości, niczym kolejna reguła, rządząca jej losem.
Oderwał się od jej miękkich ust, wiedząc, że jeżeli nie zrobi tego wystarczająco szybko, może stracić kontrolę nad sytuacją. Nad sobą.
Cofnął się i z satysfakcją spojrzał na to, w jaki stan wprawił swoją małżonkę - drżącą lekko, pozbawioną oddechu i z przyjemnie okraszonymi czerwienią policzkami.
Była, kurwa, idealna.
Ruszył zaraz za nią, niczym spokojny, złowrogi cień, pozostawiając fajkę pod opieką własnej, zaufanej służby - nie chciał dawać Retsu pretekstu do wszczęcia awantury wśród gości, gdyby to okazało się, że pan młody miał w swoim posiadaniu przedmiot o tak karygodnym zastosowaniu.
Wyszli na zewnątrz, a Akizou, zapewne w kompletnym przeciwieństwie do swojej ukochanej partnerki, poczuł wyraźnie, jak tłum gości traci na swoim ciężarze. Przez pryzmat narkotyku płynącego teraz w jego żyłach, stali się jedynie dodatkiem do otoczenia. Okolicznością, która nijak nie dotykała jego samego. Całkiem przyjemnym dla jego ego tłem wydarzeń, które już niebawem miał określić jako zaliczone.
W takim stanie był wręcz skłonny zaczerpnąć nieco rozrywki z tej uczty.
Uśmiech na jego ustach stał się zdecydowanie mniej wymuszony, gdy podszedł do blondyna, na którego chwilę wcześniej wpadła Retsu.
- Hiragi Kyōya - powitał go, bez grama zawahania wtrącając się w całe zajście, tak naturalnie, jak gdyby faktycznie zapamiętał to imię po samym jego przedstawieniu się, podczas wręczania gratulacji tuż po ceremonii.
Tak naprawdę, Akizou zrobił rzetelne rozeznanie wśród zaproszonych gości - był to poniekąd jego obowiązek, jako pana młodego - wystarczyło więc jedynie spojrzenie rzucone na symbol na materiale kołnierza mężczyzny, aby przypomnieć sobie jego imię. Również jako zabójca demonów był bardzo charakterystyczną postacią, o której przybyciu młody Kuran dowiedział się już w momencie, gdy jego miecz został zatrzymany przez straże na wejściu do rezydencji. Przepływ informacji o takich osobach był w tym przybytku bardzo sprawny, choć Akizou musiał przyznać, że poza tymi ogólnymi faktami na temat zabójcy, wciąż wiedział o nim mniej, niżby sobie życzył. Nie był też wielkim fanem instytucji, w której Kyōya pracował, jednak dopilnował, aby jego oblicze nie zdradziło tego faktu, gdy posłał mężczyźnie subtelny, grzecznościowy uśmiech sugerujący, że zatrzymał się przy nim ledwie na krótki moment wymiany uprzejmości.
- Liczę, że bawisz się dobrze i niczego ci nie brakuje? - rzucił tylko w jego kierunku, po czym, skłoniwszy się wpierw niezobowiązująco, ruszył w stronę pokaźnej wystawy alkoholowych trunków, pozostawiając na ten zapewne krótki moment Retsu samą z nowo poznanym mężczyzną.
the devils have gone crazy.
Czułem się, jakby właśnie osaczało mnie stado wygłodniały wilków, które coraz bliżej kołowało wokół mej osoby, a niestety nigdzie nie można było doszukiwać się ratunku, aby przypadkiem nie popełnić polityczne wtopy czy samobójstwa. Musiałem się do nich uśmiechać i odpowiadać na pytania, przynajmniej do czasu, gdy po prostu nie będę mógł się już stąd zabrać.
- On zapewne również żałuje... Nic mi na ten temat nie wiadomo. - Odpowiedziałem mężczyzną i już miałem ich przeprosić, gdy wpadła na mnie kobieta. Jak się okazało, była to świeża mężatka, momentalnie stała się dla mnie zatoką, która ochroni mnie przed nadciągającą burzą. Postanowiłem nieco ją wykorzystać, aby odgonić natrętów, w końcu przy niej nikt nie będzie mnie pytał o sprawy rodowe, bo wykazałbym się ogromnym nietaktem.
- Nic się nie stało. - Chwyciłem ją delikatnie za ramie, aby pomóc jej zachować równowagę. - Każdy dzień na pewno byłby lepszy, jeżeli wpadałaby na mnie tak urodziwa dama... A Tobie przypadkiem nic się nie stało Pani? - Powiedziałem przyjemnym dla ucha głosem i pobieżnie przyjrzałem się jej czy przypadkiem nic się jej nie stało. Wcześniej mnie osaczający mężczyźni po prostu powoli rozeszli się, posyłając krótkie skinienia, tak jakby ich ofiara zdołała wyjść z wody.
- Kuran Akizou. - Wymieniłem z nim porozumiewawcze spojrzenie. - Dobrze, pozwolisz, że pożyczę twoją małżonkę na chwilę. Mam już dojść starych pierdzieli, którzy tylko czegoś chcą. A ona pozwoli mi się uchronić przed nimi i politycznymi rozmówkami. - Słowo wypowiedziane do rudowłosego nie były pytanie, chociaż miał on możliwość, odpowiedzieć tak lubi nie. - Oczywiście, jeżeli Pani nie ma nic przeciwko. - Przeniosłem wzrok na kobietę, aby sprawdzić, jak się sprawy miały na tej płaszczyźnie. Mogła odmówić, w końcu nie była mi nic winna, a ja w najgorszym wypadku spędzę, ten wieczór słuchając setek pytań od starych ramoli.
Może dlatego nie starał się wyróżniać, ani nie odpowiadać bezpośrednio na pytania, skąd właściwie znał którąkolwiek ze stron - choć chętnie kontynuował rozmowy, jakby śmiejąc się cicho i lekko, ale i starając się zapamiętać czy kiedyś nie mógłby od kogoś potrzebować... czegoś. Miał w pamięci nie tylko swoje aktualne potrzeby, ale i zobowiązania, musiał wiedzieć gdzie i kiedy się wpasować w rozmowę. Przynajmniej zajmował się tym do momentu, w którym gdzieś nie przebiegła dobrze mu znana sylwetka. Podążył wzrokiem za panną młodą, nie mając zamiaru się wychylać ani dawać jej sygnału, że znajdywał się tutaj. Nie potrzebowała wiedzieć o tym - może to właśnie była prawdziwa siła, kiedy nie wiedziałaby o tym, że znajdował się tutaj?
Choć na wypadek, gdyby Retsu go dostrzegła, nie pozbywał się uśmiechu z twarzy - przyjaznego, miłego, choć jak zawsze trudnego do zdarcia mu z twarzy. Irytującego, kiedy był nieruszony, jakby to wszystko było jego małą grą.
A skoro znajdywała się pośród tłumu panna młoda, również i druga strona tego układu powinna gdzieś być. Niespiesznym wzrokiem odnalazł mężczyznę, który mógł nim być, kierując się również w stronę bufetu. Rozmowa między ludźmi prędko utwierdziła go w przekonaniu, że miał do czynienia z odpowiednim mężczyzną. Przystanął więc przy bufecie, leniwie zerkając na ofertę, po którą nawet nie sięgał. Wolał posłuchać rozmowy, nie swojej i bez uczestniczenia w niej. Rozeznać się w tym jak wyglądała sytuacja dla własnej ciekawości.
Nie przykładał większej wagi do samej Retsu. Była dla niego zabawką, a tymi nie lubił się dzielić - choć jednocześnie, gdyby nawet poprzez odwiedzenie jej ślubu mógłby chociaż uprzykrzyć jej ten dzień, lub uświadomić później ku jej pełnej panice i nieświadomości, że wiedział kiedy i za kogo ją wydano, nie mógłby sobie tego odmówić.
dialog #8b8000
Podtrzymana w końcu jakoś złapała równowagę. Spojrzała na nieznajomego przepraszająco. Świetnie, jeszcze przez swoją głupotę staranowała jednego z gości. Na szczęście mężczyzna nie wyglądał na przejętego, ani złego. Wręcz przeciwnie. Czyżby wyczuła w jego tonie ulgę? Słysząc jego raczej stanowcze słowa uniosła brwi ku górze mrugając kilka razy z zaskoczenia. Zerknęła jedynie przelotnie na Kurana wiedząc, że to on decydował za nią. Miała jednak nadzieję, że opium stopiło mu ten koguci mózg na tyle, że chociaż trochę wyluzował i zwolnił, więc momentalnie odpowiedziała za niego.
- Ależ oczywiście, Hiragi-sama - uśmiechnęła się do nieznajomego próbując ukryć całe to zdenerwowanie, które odbijało się różanym kolorem na jej policzkach. Imię i nazwisko podłapała od Akiego. W końcu nie znała tutaj praktycznie nikogo. Najbliższą rodzinę, niektórych krewnych. Była obca na własnym weselu. Tłum ludzi jedyne wzmagał jej zdenerwowanie. Tak bardzo pragnęła wyjść na zewnątrz i uciec Jak najdalej stąd. Nie miała jednak możliwości, nie miała prawa odejść. Musiała uczestniczyć w tej komedii zwanej przyjęciem. Udawać, że wszystko było w porządku. Kiedy tylko nieznajomi na nią spoglądali miała ochotę zapaść się pod ziemię, nieprzyzwyczajona do bycia obserwowaną. Nie na trzeźwo przynajmniej. Mimo to w całkowitym przeciwieństwie do tego jak się czuła uniosła podbródek wyżej, wyprostowała plecy i przykleiła na usta delikatny uśmiech, przez który na jej policzkach pojawiały się dwa małe dołeczki.
Chwyciła Kyōyę pod ramię ciągnąc go dalej od tych pierdzieli? czy jak ich tam nazwał. Nie potrafiła ukryć lekkiego rozbawienia jego słowami. Kilka kroków dalej puściła jego ramię, w końcu mógł patrzeć, nie dotykać. Miała cichą nadzieję, że Akizou widział. Chciała, żeby widział. Wywoływanie w nim negatywnych emocji właśnie miało stać się jej najlepszą rozrywką, nawet jeśli mogło mieć opłakane skutki. Prawie potknęła się o własne nogi. Czy właśnie zobaczyła Yuuseia? No chyba kurwa nie - pomyślała prawie nie dostając zapaści. Zmarszczyła brwi patrząc jeszcze raz w tamtą stronę jednak już go więcej nie widziała, któryś z gości przysłonił jej widok. T e n chytry uśmiech rozpoznałaby chyba wszędzie. Miała nadzieję, że to tylko jej zmęczony umysł płatał jej figle. W końcu obecność demona oznaczała tylko kłopoty.
- Przybyłeś z daleka, Panie? - Zagadnęła blondyna poświęcając mu całą swoją uwagę. Bo właśnie to był jej dar. Potrafiła sprawić, że nikt inny nie miał znaczenia. Liczył się tylko o n. Jej rozmówca. Cała reszta była jedynie szarą ozdobą otoczenia. A on, jedyny i wyjątkowy. Miły ton, drobne gesty i śliczna buzia. Nie miała żadnych innych walorów. Była dodatkiem, ale za to jakim ładnym.
#414A69
Któż w końcu chciałby widzieć swoją młodą pannę na ziemi z obitymi kolanami?
Alez oczywiście, Hiragi-sama!
Kuran zacisnął mocniej zęby powstrzymując w sobie chęć wyrażenia sprzeciwu.
Kyōya był dobrze wychowanym mężczyzną, a jego przyjemny głos nie zdradzał choćby grama złych zamiarów. Akizou, gdyby tylko się postarał, z pewnością by go polubił, miał bowiem ledwie jeden argument przeciwko jego osobie i był to obecny zawód, którym się parał.
Niby pierdoła, a każdy porządny szlachcic by tę kwestię na tym etapie zignorował.
W Akim nie było nic porządnego, poza może tym, że stwarzał naprawdę porządne pozory, bo choć przecież mógł wykazać się pełnym spektrum prostej, szlacheckiej głupoty i powiedzieć: uważaj gdzie kładziesz swoje łapska, Zabójco, pożyczyć to mogę ci mapę z wyznaczoną drogą do zasranej instytucji, z której wyszedłeś i kopa w dupę na rozpęd (nie żeby mogły być to groźby z jakimkolwiek pokryciem), zamiast tego Kuran uśmiechnął się w bardzo przekonujący sposób, ukłonił z szacunkiem i odpowiedział:
- Skądże. Jest cała twoja.
Gdy się wyprostował, jego spojrzenie posłane małżonce posiadało w sobie pewien znaczący, cwany błysk, który przez postronnych obserwatorów mógł śmiało zostać odebrany za niemalże niewinny, uprzejmy flirt. Sama Retsu z pewnością wiedziała już, że błysk ów oznaczał coś zgoła bardziej niebezpiecznego.
Tak się tylko mówi. Oczywiście jesteś cała moja
Zostawiając ich samych sobie, pomyślał tylko o tym, że ewidentnie Kyōya miał znaleźć się wśród tych zabójców, których Kuran darzył jednak większą sympatią.
Był w trakcie nalewania sobie szklaneczki sake, gdy jego oczom ukazał się człowiek, który jakimś cudem zawsze był w stanie wywołać w nim ekscytację i obawę jednocześnie.
- Spóźniłeś się - rzucił na przywitanie, nawet nie siląc się na oskarżycielski ton. Zaraz też wycelował w niego szklanką z sake, od której powierzchni oderwał się palec wskazujący niemalże dosięgając odsłoniętej w geście fałszywej propozycji uścisku piersi przyjaciela. - Ale jak zwykle tylko na tę nudną część - dodał uśmiechając się niczym lustrzane odbicie Ryōyū.
Jak zwykle, bo zazwyczaj wszystko co ciekawe zaczynało się wraz z przybyciem Matsudairy i to zarówno w tym dobrym, jak i tym złym sensie.
- Jedno ci powiem, z dzikiem na pewno jej nie pomylę - odparł unosząc szklankę do ust, żeby zaraz niemalże zakrztusić się płynem, gdy usłyszał o prezencie. Szybko zerkając we wskazanym kierunku, jęknął widząc stertę pudeł. - W co go zapakowałeś? - spytał z wahaniem, w końcu jednak skrzywił się i machnął ręką. - Nieważne, i tak nie powiesz mi prawdy. Teraz będę musiał jebane wszystkie otwierać na zewnątrz.
Westchnął teatralnie.
Oczywiście nie miał zamiaru dawać Retsu rozpakowywać czegokolwiek. Jeżeli ktoś miał ją dostać przyzwolenie na uprzykrzanie jej życia w jakikolwiek sposób, od dnia dzisiejszego był to tylko on sam.
Zanim dotarła do nich reszta towarzystwa, Aki zdążył posłać Ryōyū swoje ostrzegawcze spojrzenie, w którym krył się też ten błagalny wyraz, skierowany do resztek rozsądku Matsudairy. Czy tego, cokolwiek on tam miał - choćby litości.
-TA sprawa zostaje odwołana do... do odwołania.
Jakby dla podkreślenia swoich słów w następnej chwili wypił resztę zawartości swojej szklanki za jednym zamachem.
Zachęcony gestem przyjaciela powiódł wzrokiem najpierw w kierunku Ichitarō, zaraz później Korō, kłaniając się im na przywitanie.
- Miło mi. Korzystajcie do woli z uczty, a jeżeli w zasięgu wzroku nie znajdziecie tego, na co macie ochotę, koniecznie dajcie mi znać. - Uśmiechnął się subtelnie, ponieważ, a jakże, na gości z apetytem na inny rodzaj mięsa, czy trunku, również był przygotowany.
- Doceniam to - odpowiedział jasnowłosemu demonowi, czując, że obydwoje dzielili rzeczowe podejście do interesów. - Z pewnością kiedyś odezwę się z odpowiednią ofertą w zamian. Na razie jednak wciąż nie jestem w stanie powiedzieć, czy którekolwiek z nas dożyje końca tej nocy - kontynuował, zwracając się do Ryōyū. Miał oczywiście na myśli siebie i Retsu. - Jeżeli jednak chciałbyś do kogoś strzelić dla rozrywki, mogę podsunąć odpowiedni cel.
Mówiąc to, spojrzał w stronę swojej ukochanej teściowej.
Retsu zareagowała równie szybko, gdy tylko padła oferta praktycznie od razu została zabrana ze stołu i schowana do torby. Nieco dziwne zjawisko u świeżo upieczonej pary, chociaż z drugiej strony w szlacheckich rodach, wcale zaślubiny nie były takie kolorowe. Najczęściej to córki były sprzedawane, jak klacz na targu, aby tylko zyskać jakieś korzyści. Nie wymieniłem z nim więcej życzliwości i zniknąłem z nią między innymi gośćmi prowadzony za rękę przez krótką chwilę.
Urodziłem się na Cuszime i zwiedziłem już spory kawałek okolicznego świata, co prawda jeszcze nie odbyłem żadnej daleko morskiej podróży, ale nieco widziałem, gdy jeszcze miałem prawo używać prawdziwego nazwiska, a potem jeszcze w niewoli. Nie były to najlepsze wspomnienia, do których nie lubiłem wracać, chociaż to właśnie tamte lata mnie zahartowały, nauczyły, w jaki sposób ukrywać swoje emocje przed innymi i jak założyć maskę, pod którą ciężko coś dojrzeć.
- Widziałem trochę świata, ale nie powiedziałbym, że to daleko. - Odpowiedziałem jej spokojnym głosem z krótkim zawahaniem się, jakbym analizował czy to faktycznie było daleko. Pojęcie dalekiej podróży nieco uległo zmianie w ostatnich latach, zwłaszcza gdy usłyszało się opowieści o Korei i dalszych lądach, urodziłem się za późno, aby móc uczestniczyć w podbojach tamtych krain.
- Kiedyś częściej bywałem na dworze, teraz jedynie, gdy jest to konieczne. - Obdarowałem ją jednym głębszy spojrzeniem w oczy i ciepłym uśmiechem, nie chciałem za dużo opowiadać o sobie, po tak robiły snobistyczne napompowane bubki. Zresztą wiedziałem, jak wyglądały szlacheckie uprzejmości, mogło to nawet ją nie interesować, ale nie chciała postawić mnie w złym świetle, gdzie byłoby widać wszystkie moje skazy jak na dłoni.
- Jeżeli Pani pozwoli, może wyjdziemy się przewietrzyć? - Miałem przeczucie, że ona również nie chciała się znajdować w sali pełnej hien i sępów, którzy przyszli tutaj gratulować im, ale w szczególności panu młodemu. Kuran na pewno miał wystarczająco dużo adoratorów i pochlebców, że jeden mniej nie zrobi mu różnicy.
Akizou, Ichitarō, Ryōyū z/t → ogród
the devils have gone crazy.
- I jaki on jest? - ten świat. Podłapała spoglądając na rozmówcę. Bardzo szybko zdała sobie sprawę, że szlachcic miał jedno z tych spojrzeń, które potrafiły zajrzeć głębiej. Jak by już wszystko wiedział; jak by wiele przetrwał. Miała nieodparte wrażenie, że potrafił bezproblemowo przejrzeć tę całą grę pozorów. Odkryć co znajdowało się pod maską (nie)szczęśliwej panny młodej. W końcu każde z nich wiedziało na czym polegały szlacheckie wesela. I jak niewiele miały w zaoferowaniu przyszłym żoną, które nie wiedziały nic o życiu. - To była moja pierwsza dalsza podróż. Mieszkałam w okolicach Kioto - dodała podtrzymując po prostu rozmowę. Jej życie nie było ciekawe, nie miało to jednak znaczenia. W końcu o nim nie decydowała i nie miała prawa go zmienić.
Kątem oka zauważyła znajomą postać. Stojącą dosyć daleko, gdzieś w okolicy bufetu, gdzie poszedł Aki. Wysoki i dostojny, w tym niewygodnym, odświętnym ubraniu, które pewnie go uwierało, bo nigdy ich nie lubił. Wyglądał niczym posąg, który stał tam dla ozdoby. Chłodny, żeby nikt do niego nie podchodził. Bardzo szybko zdała sobie sprawę, że był tutaj za karę. Pewnie kazano mu przyjść, a on odpowiedział na wezwanie rodu. Z tej odległości nie widziała jego twarzy, ale potrafiła sobie wyobrazić tę zbolałą minę nędzy i rozpaczy, jak wtedy kiedy jako nastolatek musiał nosić ją godzinami na plecach, bo bolały ją stópki. Chociaż od tamtego beztroskiego czasu wszystko uległo zmianie, tak naprawdę nic się nie zmieniło. Koro, chociaż przemieniony w demona, bez wspomnień i z nowym życiem na morzu, z dala od znienawidzonego rodu, wciąż był taki sam. Nawet jeśli on tego nie wiedział, nawet jeśli nie pamiętał. Ona pamiętała za nich obydwoje. Znała go lepiej niż pewnie by sobie tego życzył. Nie przybył tutaj dla niej, tego była pewna i prawda nie zabolała ją tak bardzo jak się spodziewała. Pewnie nawet nie otrzymał listu, który niczym idiotka pod wpływem sporej ilości sake, wysłała mu w panice, gdy tylko spotkała się z Kuranem po raz pierwszy. Ostatni akt desperacji, jak by ktokolwiek mógł odmienić jej los. Żałowała, że go wysłała. W końcu latami udało jej się składować wszystkie listy i żadnego nie wysłać. Specjalnie uciekłaś. Pozwoliłaś mu odejść, więc trzymaj się tego. Jest mu lepiej z dala od rodziny; z dala od ciebie. Nie psuj tego samolubna, głupia dziewucho - karciła się w myślach. Uśmiechnęła się do niego. W ten naturalny sposób. Tak smutny, tak sentymentalny. Miała nadzieję, że nawet jej nie dostrzegł, gdy na ziemię przywróciły ją słowa rozmówcy.
Zamrugała kilka razy przytakując, bo pewnie zgodziłaby się na każdą propozycję. Nie wypadało jej odmawiać.
- Z przyjemnością - odparła ruszając w stronę otwartych drzwi przesuwnych na taras. Tutaj także, pomimo chłodnego, wieczornego powietrza, gromadzili się goście. Na szczęście w znacznie mniejszych ilościach. Lampiony ładnie oświetlały pobliską część ogrodu. Spojrzała na szlachcica z wdzięcznością zastanawiając się czy zrobił to dla niej widząc, jak bardzo męczyła się wśród gości. Czy sam wolał od nich uciec. Wątpliwa obecność Yuuseia wcale tego nie ułatwiała. Odetchnęła ostrym powietrzem próbując jakoś się uspokoić.
- Jest Pan znajomym mojego męża? - Zapytała tak naprawdę nie znając większej części gości z wyjątkiem najbliższej rodziny. Sama wśród obcych na własnym weselu.
- Nie Pani, nie jestem jego znajomym. Dziadek oddelegował mnie tutaj z darem dla was... Nudne szlacheckie powinności i formalności, które musiałem wypełnić. - Odpowiedziałem jej spokojnym głosem, zjawiłem się tutaj z obowiązku i aby odbębnić wszystkie teatrzyki, w których musiałem wziąć udział.
Nienachalnie spoglądałem na nią, nie chciałem ją czymś urazić, ale czułem, że miała już na dzisiaj dość sztucznie miłych słów. - Teraz jednak było zdecydowanie ciekawiej. - Dodałem z delikatnym uśmiechem, który zdecydowanie nie był udawany. Z początku jej obecność miała mnie ochronić przed starymi ramolami i ich natrętnymi propozycjami, ale wzbudziła we mnie ciekawość. Chciałem wiedzieć, co może się kryć pod jej wierzchni odzieniem, co skrywała przed innymi w swoich nienagannych manierach.
- Jestem wybredny, jeżeli chodziło o rozmówców i wole towarzystwo miłej damy niż nałogowych łgarzy. - Nachyliłem się bliżej je ucha i dźwięcznym głosem, szepnąłem mało kosztowną prawdę. Nie znałem go, ale większość szlachciców z dobrych domów opowiadała miłe słówka, przed tym, jak chcieli zatopić kły. To naruszenie jej przestrzeni osobistej trwało bardzo krótko i szybko wróciłem do wcześniejszego dystansu, aby nie sprawiać jej dyskomfortu. Spojrzałem w kierunku nieba i gwiazd, które mieniły się na sklepieniu, szukanie konstelacji i gwiazdy polarnej, bo było jedno z moich ulubionych zajęć, gdy byłem jeszcze niczego nieświadomym dzieckiem.
- Szlacheckie powinności i formalności. Brzmi znajomo - zażartowała mówiąc tak samo spokojnie. Nie było to niczym nowym. Obydwoje musieli robić rzeczy, których nie chcieli. Znajdować się w miejscach, bo tak wypadało. Mówić coś, bo tak trzeba było. Bezwiednie odwzajemniła lekki uśmiech, bo nie istniały słowa, którymi mógłby ją urazić.
- A kto powiedział, że ta dama mówi tylko prawdę? - odszepnęła konspiracyjnie również nachylając się lekko w jego stronę, również bardziej niż wypadało. Zasłoniła dłonią pełne, zabarwione na czerwono, usta, jak by dzieliła się z nim największym sekretem. Zachichotała jedynie w końcu się prostując jak by nigdy nic. Żartowała? A może jednak nie? Nie czuła się źle w jego obecności. Wręcz przeciwnie. Tak łatwo pozwalał jej zapomnieć o wymuszonym weselu, o nielubianych gościach. Jego bliskość w żaden sposób jej nie raziła, co pewnie podkreślił delikatny uśmiech. Ten szczery i beztroski, który sprawiał, że w końcu wyglądała jak młoda dziewczyna, która próbowała jedynie sprostać wymaganiom własnej rodziny. Odruchowo zadarła głowę do góry wlepiając mahoniowe tęczówki w nocne niebo, tak jak jej rozmówca. - Cieszy mnie że podoba się Panu moje towarzystwo- dodała szczerze.
Westchnęła w końcu wiedząc, że z każdą minutą jej czas powoli się kończył. Perspektywa pozostania w tym obcym domu, do którego przybyła zaledwie dzisiejszego poranka, napawała ją przerażeniem. Pozostanie sam na sam z mężem, który był dla niej niczym więcej niż obcym, jedynie potęgowało jej obawy. Wścibskie spojrzenia gości obklejały jej szczupłe ciało niechęcią. Mogłaby zniknąć i już nigdy nie wrócić.
- Kiedy będzie Pan dalej zwiedzał ten niesprawiedliwy, okrutny i podły świat - zaczęła wyciągając dłoń i wskazując na kilka gwiazd zebranych w ładny kształt - Proszę zobaczyć czy niebo wszędzie wygląda tak samo, dobrze?
Szala w przypadku Retsu zdecydowanie potrafiła się przechylić na jej korzyść, nawet jeżeli było to czyste dywagacje i sposób zagajenia rozmowy. Czy ona mnie okłamywała, czy jej słowa miały być, tylko odpowiednie i staranie dobrane? A może prawda była z grubsza inna i faktycznie mówiła szczerze.
Może całkiem przypadkiem okazało się, że rozmowa z nią była jedyną opcją, aby przynajmniej na chwilę uciec myślami z tego wesela. Uniknąć niepotrzebnych pytań i skupić się faktycznie na rozmówcy i jego przekazie, a nie tylko na statusie i korzyściach. Jej odpowiedz, była miłym potwierdzeniem, o ile tylko była to szczera prawda. Spojrzałem na jej twarz, gdy ona skierowała swój wzrok ku górze i z delikatnym uśmiechem na ustach wróciłem do obserwacji nieba.
Wieczór niespodziewanie zrobił się przyjemniejszy, niż by się zapowiadało. Myślałem, że w pewnym momencie aż będę chciał zrobić sobie krzywdę, żeby tylko się uwolnić od ludzi, z którymi nie chciałem rozmawiać. Jednak pojawiła się osoba, która stanowiła falochron, który bronił mnie przed nimi. Wydawała się tak krucha i delikatna, ale w tej konkretnej sytuacji nie mogła być lepszą ochroną, nawet gwardia cesarza nie byłaby tak skuteczna. Robiło się chłodniej, ale niska temperatura nigdy nie była dla mnie problemem, przywykłem do niej przez lata spędzone na morzu i ten czas w niewoli.
- Niebo jest swoistą mapą. Niezależnie od miejsca jego zawartość pozostaje niezmienna, ale potrafi lepiej pasować do krajobrazu i chwili. - Wyciągnąłem rękę i delikatnie załapałem za jej dłoń, aby skierować ją na wielką niedźwiedzicę, bo chyba ten zbiór gwiazd wskazywała.
- To jest hokuto. Północy, wóz zawsze jest w towarzystwie mniejszego. Nigdy się nie rozdzielają i można powiedzieć, że tkwią w niekończącym się tańcu. Ludzie wierzą, że siedem najjaśniejszych gwiazd należy do Amenominakanushi. Jeżeli dobrze Pani się przyjrzy, zobaczy, że jeden punkt świeci jaśnie niż inne... Czasami te niepozorne gwiazdy potrafiły przyciągać najmocniej. - Wypuściłem jej aksamitna dłoń z uścisku, delikatnie się zapomniałem, gdy zacząłem mówić o gwiazdach. Czy sugerowałem coś, czy może to był tylko zbieg okoliczności i przypadek?
z/t→ Pokój Akizou
#414A69
Patrzyła w gwiazdy szczerząc się do siebie, jak by rzeczywiście one mogły ją zrozumieć. Drgnęła lekko, gdy mężczyzna dotknął jej dłoni, jednak się nie odsunęła. Przygryzła policzek od środka nie odrywając wzroku od jaśniejących punktów nad nimi. Pozwoliła, żeby wskazał jej dłonią piękne gwiazdozbiory wyciągając do przodu szczupłe palce, jak by chciała ich sięgnąć. Zachichotała pod nosem, bo ta chwila wydała jej się tak beztroska, tak nierealna. Motylki w brzuchu i dziwne szczęście w klatce piersiowej były dla niej czymś nowym. Czuła się niczym zwykła zauroczona chwilą nastolatka. Czy tak właśnie wyglądało zakochiwanie się? Przyjemne spotkania, czułe gesty i miło spędzony czas? Tak wyczytała z tych wszystkich opowieści napisanych przez nieuleczalnych romantyków. Słuchała go w ciszy spoglądając na niego kilkakrotnie ukradkiem. Był tak samo zaobserwowany jak ona, więc zamiast mu przerywać uśmiechnęła się jedynie szerzej. Błądziła wzrokiem po świecących punktach.
- Są piękne - dodała na koniec, gdy jej dłoń opadła powoli nie podtrzymywana już przez niego. Pewnie ktoś zauważył i może już plotkował na ten temat. Czuła mimo to dziwny spokój. Jak by zdanie innych nie miało większego znaczenia. A przecież obydwoje wiedzieli, że szlacheckie plotki potrafiły być naprawdę krzywdzące.
Wzięła głębszy oddech ostrego, wieczornego powietrza tak bardzo nie chcąc, żeby ta noc się kończyła. Za bardzo obawiała się jutra. Odwróciła się na pięcie stając przodem do drzwi prowadzących do jadalni. Tłum ludzi napawał ją obrzydzeniem. Wciąż stała do szlachcica bokiem. Niby nieumyślnie jej palce splotły się ledwie odczuwalnie z jego. Przejechały wzdłuż wnętrza dłoni aż po nadgarstek, muskając odsłonięty skrawek skóry. Niby przypadkiem spojrzała na niego wielkimi mahoniowymi tęczówkami, z których mógł wyczytać co chciał.
- Może kiedyś przyjdzie nam znowu oglądać gwiazdy razem, Hiragi-sama - szepnęła tak, żeby nikt inny jej nie usłyszał.
Odsunęła się ruszając wolnym krokiem z powrotem w stronę jadalni. Wiedziała, że zostając dłużej na tarasie jedynie zaczęłaby na nowo chwytać się nadziei na wolność, której nigdy nie miała zaznać. Idąc przez zatłoczona jadalnię dostrzegła postać demona, który wciąż z tak samo zbolałą miną ruszył w stronę jednego z wyjść. Tego prowadzącego do pokoi Akizou, gdzie goście mieli się nie zagłębiać. Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc i nim się obejrzała poszła w tamtą stronę znikając w długim korytarzu.
Zt -> Pokoje Akizou
Wystarczy, że inny szlachcic, postanowi położyć łapę na ich własności i skróci ich o życie, a w dodatku demony, które dla samej zabawy mogłyby odebrać im życie. Najwidoczniej w swojej pyszności zapomnieli o tym, że nawet ich może dosięgnąć kara bądź sprawiedliwość. Jednak to nie takie myśli teraz były istotne czy potrzebne, liczyła się tylko i wyłączne miła rozmowa z Retsu, która zdawała się więźniem własnego życia, zazdrościła gwiazdą ich wolności, do tego stopnia, że chciałby chwycić je w swoją delikatną dłoń.
- I nie zmienię od lat, dla wszystkich takie same... Chociaż nie są to najładniejszy widok dzisiejszego wieczoru. - Nie zwracałem uwagi na spojrzenia i słowa, które ktoś by mógł teraz wypowiadać. Może nie powinienem podsuwać takich przypuszczeń skierowanych w jej stronę, może nie powinienem tkać takich niebezpośrednich komplementów. Ona sama mogła zdecydować czy chodziło o nią, czy może miałem coś innego na myśli, ale w takim razie po bym patrzył w tym momencie w jej oczy?
Odwróciła się po moich słowach, nie wiedziałem, z jakiego powodu to zrobiła, może poczuła się urażona albo było to dla niej za wiele, uraziłem jej dumę i to z tego powodu zamierzała teraz opuścić moje towarzystwo. Jedną chwilę później poczułem jej nieśmiało dłoń, która na krótki moment splotły się nasze palce. Delikatnie zacisnąłem swoje palce wokół jej, zatrzymując ją w tym czułym geście na mrugnięcie ludzkiego oka, za nami na niebie spadła gwiazda, było to jak złożona obietnica, o której nikt z nich nie wiedział. Spoglądałem w jej oczy, które zdawały się niczego nie ukrywać, tak jakby zaglądał w jej wnętrze, które zdawała się niemym szeptem prosić o coś więcej.
- W takim razie do zobaczenia... Hoshifuru – Odpowiedziałem jej szeptem, gdy się ze mną żegnała, czułem lekki niedosyt po tym spotkaniu, ale może to była wina mojego apetytu, który chciał więcej. Jednak nie zamierzałem dalej z a nią iść, powstrzymałem się i ją przed czymś, co mogłoby się stać dzisiejszego wieczoru. Spędziłem jeszcze chwilę w tym towarzystwie, odpowiedziałem na kilka pytań i po prostu wyszedłem z tej imprezy, musiałem jak najszybciej opuścić to miejsce, zbyt wiele znajomych twarzy się tu pojawiało.
Z/T
Nie możesz odpowiadać w tematach