1653 - północna część wyspy Honsiu, okolice miasta portowego Aomori;
wczesnym rankiem trawa zmrożona jest przez siwy szron; słońce nie zdążyło jeszcze wstać
Do zajazdu przybył wczesną porą, nim mieszkańcy obrzeżnych chat zdążyli się z nich wyłonić. Widok samotnego podróżnika, szczególnie gdy ten zjawiał się we wsi po nocnej przeprawie, zawsze budził zaciekawienie i ostrożność. Na północy widok człowieka noszącego u boku miecz samurajski był rzadki, nie mówiąc już o ostrzu wykonanym ze stali nichirin. Informacje o korpusie, demonach jak i same demony nie dotarły tu w takim stopniu, jak miało to miejsce w centrum kraju, przez co powoływanie się na przynależność do Zabójców nie czyniło go w oczach tubylców choć odrobinę mniej podejrzanym.
Tyle że poprzedniej nocy rzeczywiście walczył z jednym. Z demonem, który zapuścił się aż na północne rubieże.
Na ubraniu nie pozostał nawet ślad krwi. Taiga zadbał o to, by na spotkaniu z rodziną pojawić się w doskonałej kondycji, z ciepłym, ale nie nienaturalnym uśmiechem. Przed sobą posłał list, który za drobną opłatą posłaniec przekazał konno, uprzedzając, aby pozostała część klanu Shiratori wyszła mu na spotkanie. Kilkanaście kilometrów dalej, w lasach wokół Aomori znajdowała się jego wioska. Jedna z wielu w tych okolicach, gdzie ludzie tacy jak on żyli w swoich małych społecznościach.
Wiele by dał, aby nie dopuścić plagi w postaci demonów na te wolne od nich ziemie. Ale choroba rozprzestrzeniała się, potwory tak jak pozostałe drapieżniki poszukiwały nowych terenów łowieckich, rozszerzały swoje rewiry. Lub po prostu nawet tutaj dotarł Muzan, zatruwając czyste serca ludzi. A na to nie miał już najmniejszego wpływu.
Rodzina przywitała go w jednym z zajazdów. Rzadko kiedy opuszczali swoją wioskę, tak samo jak on, gdy jeszcze był dzieckiem, nie znały świata "zewnętrznego". Świata, który funkcjonował na zupełnie innych zasadach, którego kultura, mowa i zachowania różniły się od tego, co dla Taigi było normalnością. Na południu nie czczono Byakko, choć wpływy chińskich wierzeń były obecne na każdym kroku. Posyłając list przodem dał rodzinie pretekst, by opuścić swoje odludzie. Chciał, żeby jego młodsze rodzeństwo, jak i pozostałe dzieci, które na pewno zechcą im towarzyszyć, zobaczyły więcej niż on, gdy był w ich wieku.
Na wstępie przywitał się z Torą - najstarszym bratem. Choć wypadało przede wszystkim pokłonić się ojcu, staruszek pozwolił na to, gdyż bracia nie widzieli się od kilku, długich lat. Wieść o śmierci pozostałych chłopaków, którzy wyruszyli z Yukikuni była dodatkowym powodem do silnego, pokrzepiającego uścisku.
Tora był prawie czterdziestoletnim mężczyzną, którego kark zdobiły nie tylko pręgi otrzymywane z wiekiem, leż także te przypisywane za specjalne zasługi. Był nieco wyższy od Taigi i znacznie szerszy w barkach. Miał też zupełnie czarne włosy (choć tym razem zabójca dopatrzył się w nich kilku siwych pasm) i jedynie kolor oczu dobitnie potwierdzał, iż są ze sobą spokrewnieni. To on miał zostać głową klanu, choć już teraz zajmował się większością sprawunków w imieniu całego klanu.
Mōfubuki pojawiła się następna. Była jedną z jego najmłodszych sióstr. Nie na tyle młodą, by tuptać powoli u boku matki i nie na tyle dojrzała, aby nie wybiec w kierunku brata z rękami wyrzuconymi w górę. Wszyscy zdrabniali jej imię do pierwszej sylaby - Mō, choć dziewczyna bez wątpienia zasługiwała na jego pełną wersję. Była żywa i energiczna, a przy tym silna i bardzo sprytna. Przyszła na świat w dniu, gdy niebo przesłaniała śnieżyca. Miała, tak samo jak Taiga, jasne jak śnieg włosy, lecz jej oczy miały barwę zimowego nieba. Gdyby nie jej temperament mogłaby uchodzić za lokalną piękność, lecz ciężko było o ten tytuł, gdy ciągle chodziła upaprana brudem i obdrapana po wspinaniu się na drzewa.
Kazahana pojawiła się w towarzystwie matki. Najstarsza siostra sama miała już czwórkę dzieci, przez co gromada Shiratorich przybyła na powitanie Taigi tworzyła niemałe zamieszanie. Kobieta zajmowała się szyciem i nie miała sobie w tym fachu równych. Nie tworzyła pięknych, zwiewnych sukni, które zabójca widywał na południu, ale posługiwała się grubą igłą z wielorybiej kości, którą zszywała twarde, zimowe skóry reniferów i fok. To jej dziełem była niedźwiedzia skóra, którą młody chłopak zabrał lata temu ze sobą.
Kuma ścigał się z Shiro o to kto pierwszy podbiegnie do brata. Mieli prawie dziesięć lat, szczególnie że oboje urodzili się tego samego roku - jeden podczas ostatnich śniegów simy, a drugi podczas pierwszych przy początku kolejnego okresu mrozów. Od lat gadali o tym, że chcieliby pójść w ślady brata, lecz kiedy Taiga opuszczał Śnieżną Krainę byli na to stanowczo za mali. Tym razem... niewiele im brakowało. Kto wie, może korpus zyska kiedyś dwóch, nowych uczniów?
Yukimi była młodsza od niego o dwa lata. Jako dziewczynka zawsze wydawała się dojrzalsza od Taigi, dlatego pomimo tego, że to on był starszym bratem, wychowywali się niemalże jak bliźniaki. Buzia sama uśmiechała się na widok pięknej, młodej kobiety, którą się stała. U jej boku maszerował także jej mąż, który bacznie czuwał nad zdrowiem swojej ciężarnej żony. To był pierwszy raz, gdy Taiga miał możliwość poznać nowego szwagra. Dla pewności zmierzyli się z mężczyzną ostrymi spojrzeniami, lecz później ich oczy się rozweseliły.
Samui, jeżeli dobrze pamiętał, niedawno skończył szesnaście lat. Był podobnej postury co ich najstarszy brat, lecz brakowało mu tej samej krzepy, którą zyska z wiekiem. Pod nosem pojawił mu się rzadki, ciemny wąs, który może kiedyś przekształci w ciemną brodę, prawie jak u ich ojca. To po nim część rodzeństwa odziedziczyła ciemne, grube włosy. Druga część, białowłosi, wdała się w matkę. Chłopak powitał brata z typowym dla swojego wieku dystansem. Nie chciał być tak samo "dziecinny" jak młodsi bracia, którzy przyczepili się zabójcy od boków.
Fuyu, nieśmiała trzynastolatka szła prawie na końcu pochodu, prowadząc za rękę Yuki, kilkulatkę, która w momencie opuszczania przez Taigę rodzinnych ziem była jeszcze w brzuchu matki. Ale nawet ona, choć w zasadzie nigdy się nie widzieli, uśmiechnęła się na widok Taigi, chłonąc zapewne radość pozostałych członków rodziny. W domu pozostała jeszcze dwójka młodszych dzieci oraz jeszcze jedna siostra, która niedawno urodziła córeczkę.
Było ich... tak wielu. Nie licząc nawet siostrzeńców, bratanków czy dalszych wujów i kilkorga kolegów, z którymi Taiga wychowywał się na północy. Brakowało tylko tamtej trójki, która kilka lat temu zginęła nocą z rąk demona. Właściwie zabójca nie miał jeszcze nawet okazji, aby spotkać się i porozmawiać z ich rodzinami. To ta mniej wesoła część wyprawy, którą jednak musiał obowiązkowo odbyć. Do Yukikuni zabrał ze sobą pamiątki, które odzyskał znacznie później, gdy sam został już zabójcą.
Ostatecznie nie przybył tutaj tylko po to, aby nacieszyć się odpoczynkiem w rodzinnym gronie. Musiał ich ostrzec przed demonami. Nauczyć ich, jak i mieszkańców okolicznych wiosek jak radzić sobie z zagrożeniem, czego unikać oraz jak utrudnić potworom życie. Przywiózł ze sobą sadzonki wisterii, choć wiedział, że drzewa mogą nie przetrwać w tym klimacie. Chciał nauczyć braci walki mieczem, pokazać im jak obezwładnić przeciwnika i jak związać, aby spalił się na słońcu. Mógł zrobić tylko tyle, albo aż tyle. Nie chciał jedynie odbierać honorów - choć po otrzymaniu tatuaży tygrysich pasów rozchorował się i przez tydzień leżał pod niedźwiedzimi skórami. Wiedział, że niebawem demony przybędą także tutaj. Czuł na sobie ich wzrok, może nawet sam pokazał im drogę. Wierzył jednak, że jeżeli przez jakiś czas będzie czuwał nad bezpieczeństwem wioski, to zapewni im chociaż odrobinę osłony.
A kiedy minęły miesiące, które Hashira Oddechu Wody pozwolił mu spędzić poza kryjówką zabójców, musiał pogodzić się z tym, że pozostawia Yukikuni losowi. Miną lata nim zjawi się tu kolejny wyszkolony zabójca, choć Taiga poświęcił nieco czasu aby przyjrzeć się tutejszej młodzieży.
Do tego czasu będą musieli sobie poradzić.