Ostatni klient zjawił się tuż przed zamknięciem baru. Zamówił czarkę zimnego sake. Rintarou zapamiętał, że mężczyzna wyrzucił na stół kilka miedzianych żetonów, a Atsushi zgarnął je otwartą dłonią i wepchnął za swój zielonkawy pas. Czekanie go nudziło. Specjalnie postukiwał palcami w stół, żeby ktoś zwrócił wreszcie na niego uwagę. Może sam właściciel lokalu? Potrzebował utwierdzić się w przekonaniu, że nie stał się niewidzialny, że nie stracił swojego czasu na te idiotyczne, płonne oczekiwanie. Nie potrafił przełknąć oczywistości. Wystawiono go. Dla kogoś, kto do tej pory trzymał całe przedstawienie w ryzach, kto rozstawiał na scenie pionki, był to upokarzający policzek. Szybko znienawidził to odczucie; ten ścisk wnętrzności, jakby sznurki oplecione wokół organów w końcu się zaciągnęły i wgryzły w tkanki. Na myśl o tym, że zapewne prezentował się jak ktoś, komu zależało, robiło mu się niedobrze. Podparł głowę na drugiej ręce, a potem potarł ze złością oko, wzniecając pod lewą powieką galaktykę czerwonych, rozbłyskujących gwiazd.
Zamarł. Pod wpływem nagłego impulsu wyciągnął zza szaty poskładany papier i rozprostował go na stole. Zaczął pisać. Kiedy skończył, złożył na powrót kartkę i wstał. Czując się już o wiele lepiej, zbiegł z piętra — na którym dotychczas siedział — żeby położyć świstek przed właścicielem. Spoglądnął na niego kątem oka: frywolnie, zaczepnie, trochę tajemniczo, acz wciąż z malującym się na ustach łagodnym, młodym uśmiechem. W półmroku gaszonych już lamp oczy demona były niczym wypolerowane srebro.
— Dla mojej drogiej Ame.
Słuszność jest złudna. Niepewność czaruje. Mgła nadaje sprawom uroku. Możesz w niej zatracić drogę, ale wiedz, że wszystkie te odnogi wiodą do jednego punktu. Do prawdy. Możesz się z nią nie zgadzać. Możesz jeszcze się wahać, ale wiedz, że nie lubię niezdecydowania, Ame.
Wcale mi się ono nie podoba.
Minął miesiąc, a Rintarou zjawiał się w Nokoribi w co czwartą noc. Stawał za ladą spokojny i opanowany, jak żałobnik. Jego twarz była nieruchoma i martwa; spoglądała na stos nieodebranych przez nią listów. Za każdym razem chciał coś powiedzieć, ale nigdy się na to nie zdobył. Nie pytał. Ame nadal się nie pojawiała. Nie zwabiła ją żadna wiadomość. Niewiadoma jej stanu niemiłosiernie go denerwowała. Zatracił nad nią kontrolę. Wystawiała go, sprawiając, że ślina napływała do ust. Może zginęła. Wielokrotnie myślał o jej ciele rzucanym w konwulsjach — ta brzydka myśl przyprawiała go o paraliżujące podniecenie. Zwłaszcza gdy fantazjował o tym, że konała powoli. W męczarniach. Najlepiej w jego uścisku.
Przy ostatniej wizycie w Nokoribi spojrzał na zamknięte drzwi składziku. Bezustannie go wabiły, choć z pewnością były teraz zamknięte i zastawione skrzyniami. Pomyśleć, że kiedyś wszystko się od nich zaczęło. Za tym przejściem ozdobionym w drzazgi znajdowały się słowa wypowiedziane w rozbawieniu, całkowicie nieszczerze i lekkomyślnie, acz teraz traktowane zbyt osobiście, aby nie czuć frustracji.
Miała mu to podarować.
Nie jesteśmy partnerami, mówiła. I nigdy nie będziemy. Kiedyś skrócę Cię o głowie, Yatagarasu. Możesz być tego pewny.
Wybuchł śmiechem, wcale nie przejmując się tym, że swoim zachowaniem zainteresował całą salę. Tak więc wyglądała rzeczywistość tych obietnic. Dwójka grzesznych istot przysięga sobie nawzajem, że pomimo wszystkich swoich wad będą dzielić ze sobą jedną zachciankę.
I żadne nie dotrzymuje słowa.
Było gorąco.
I bynajmniej upał nie miał nic wspólnego z bezwietrznym zmierzchem. Rintarou spojrzał na stojącą obok Inu. Miała podkrążone oczy. Powiedział jej, żeby zaczekała, że chce tylko coś sprawdzić, choć z pewnością domyślała się, że takie deklaracje nigdy nie imały się jego prawdziwych zamiarów. Ich żołądki były powykręcane; głód zaglądał do pustych brzuchów.
Pomieszczenie okazało się puste. Nie pozostawało więc nic innego jak zostawić jej coś na pamiątkę i spadać. Z wnętrza emanowała atmosfera ciepła i oczekiwania. Pusty dom (pełen mebli) potrafił przyprawić o dreszcze, a jeśli dodać do tego...
… unoszący się mdląco-słodki zapach?
Wszedł do największego pomieszczenia i przystanął, rozglądając się. Długie rękawy czarnej szaty, skrywały blade przedramiona. Mrowienie objęło dziąsła i kły. Nie dowierzał, gdzie zaprowadziły go te wszystkie plotki. O Asano Rin. Zgodnie z deklaracjami świadków wybierała to miejsce, gdy decydowała się odpocząć w mieście. Nie mógł tego potwierdzić. Nie byli ze sobą tak blisko. Jednak żadna z pozostawionych tu rzeczy nie niosła jej obecności. Ani zapachu. Była perfekcyjna. Jak on. W końcu mógł to przed sobą przyznać. Chciał ją zabić. Oj, jak pragnął. Chciał ją zabić za to, że musiał czekać w tamtym barze, jak skończony idiota. Chciał ją zabić za to, że poczuł, że żałośnie, jak desperat, a to nie jemu powinno zależeć. Wysłał tyle listów, ale list to za mało. Potrzebował czegoś więcej.
Zobaczył krew. Mnóstwo krwi. Rintarou podszedł szybkim krokiem do majaczącego w kącie kształtu. Ciśnienie zadudniło w skroni. Rozległy się też kroki tuż za plecami. Obrócił się od ciała i spoglądnął na towarzyszkę stojącą w mrocznych odmętach ścian. Był rozczarowany, że dogorywającym człowiekiem nie była Ame, a jakiś zwykły — nic niewart — wynajmujący pokój mężczyzna średniego wieku. Leżał w kałuży własnej krwi. Miał podcięte nadgarstki, a zakrzywione, nadłamane ostrze leżało kilka metrów dalej, jakby ciśnięte w wielkiej furii.
— Od zawsze chciałaś ich ratować, ale sama widzisz, że nie ma potrzeby. — Głos demona był lekki, ale jakiś znużony, płynął korytarzem, wpadając w wielkie wysmarowane krwią deski. Już na nią nie patrzał. — Wielokrotnie mówiłem ci, abyś robiła to, co jest zgodne z twoją naturą. Ale z jakiegoś powodu zabijanie jest dla ciebie straszne. Jak widzisz, ludzie sami szukają śmierci. — Przykucnął przy dogorywającym człowieku; długie poły szaty wpadły w kałużę. — Ale my jesteśmy nieśmiertelni. Od zarania dziejów to bogowie dawali i odbierali życie, a co jeśli powiem ci, że to możliwe? Że sami możemy o tym decydować? O ich drugiej szansie.
To nie był sen, a w jakiś sposób myśli prowadziły go do wodospadu Shigetaki, jak każdego zmierzchu. Powracał do tej burzy zaślepiającej zdrowy rozsądek, do gnieżdżącego się w nim składowiska niespożytkowanej ambicji. Mimo iż powieki demona były przymknięte, znów patrzał na Tadao. Przyglądał się jego majestatycznej postaci jawiącej się w rozbłyskach bryzgającej krwi. Zabrudzała nie tylko posadzkę, ale i szaty, skórę. Oblizał usta, jakby zapach posoki znajdował się na wyciągnięcie ręki; jakby musiał jedynie obrócić się w tym nieszczęsnym stogu siana — w tej zakurzonej stajni. Przepełniał go podziw i niezgłębiony szacunek. Za każdym razem gdy spoglądał na Kizuki, pragnął, aby ten dostrzegł jego. Aby przyglądał się wyłącznie jemu, niezależnie ile demonów stałoby w jego towarzystwie. Chciał być dla niego wyjątkowy — w ten ostentacyjny i posesywny sposób. Miecz miał za zadanie wpisać w się w pamięć, sprawić, że o nim nie zapomni; że ilekroć, będzie widzieć tę młodą twarz, wróci do dnia, w którym uniżał się, przywierając kolanem do bruku. Przypomni sobie o jego poświęceniu i nagrodzie, której tak otwarcie się wyzbył.
Ciało demona przewaliło się w stosie. Poczuł, jak kilka ostrych igieł siana wsuwa się w spięte wstążką włosy, jak wbija się w policzek i dłoń ułożoną blisko ust. Próbował wiele razy, ale nigdy ze skutecznością. Naśladował Tadao, próbując wielokrotnie dokonać przemienienia, którego świadkiem był tamtej nocy. Jednakże każdy z tych ludzi patrzał niego jedynie tym wkurzającym zmętniałym wzrokiem; z rozchylonymi ustami wypełnionymi jego krwią. Być może chciał mu w ten sposób zaimponować i co z tego? Zdemolował prawie całą tę cholerną stajnię, kiedy kolejna z jego ofiar zwyczajnie odeszła mu na rękach. Czy czasem nie świadczyło to o tym, że coś jest nie w porządku z jego głową?
Zaczął analizować to wszystko po kolei. Rozczłonkowywać wydarzenia, a następnie je odbudowywać — aż uzyskał taką interpretację swojego zachowania, jaka mu najbardziej odpowiadała. Która tłumaczyła wszystkie najgorsze cechy charakteru.
Dostrzegając, że ostre promienie słońca przebijają się przez wyrwy w deskach, na powrót przymknął oczy. Jego delikatna postura i łagodne rysy sprawiały, że wyglądał jak prawdziwy zmęczony człowiek ucinający sobie drzemkę.
Jakby naprawdę zasnął z uśmiechem na ustach.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Nie możesz odpowiadać w tematach