Shimazu wzięła głęboki oddech, próbując opanować gwałtowny kaszel, który powoli ustępował, choć wyraźnie pozostawił ją wyczerpaną. Otarła usta drżącą dłonią, czując nieprzyjemny metaliczny posmak krwi. Kiedy Mori złapała ją pod brodę i uniosła jej twarz, odruchowo odchyliła głowę, nieprzywykła do takich gestów, zwłaszcza niespodziewanych. Zmysły, które zazwyczaj były jej przewodnikiem w świecie, w tej chwili wyostrzyły niepokój.
—
Herbata nie była zatruta — Wyszeptała rudowłosa, starając się mówić spokojnie, choć oddech miała jeszcze nierówny —
To tylko moja choroba… Miewam jej napady, szczególnie gdy jestem zbyt zmęczona lub przekraczam granice wytrzymałości. Przepraszam, że cię przestraszyłam — Dodała kobieta, czując ciężar chwili i napięcie, które wyczuwała w postawie Mori. Nie chciała, by ich rozmowa zmieniła się w niepotrzebne nieporozumienie i awanturę, zwłaszcza w tym stanie.
Ema delikatnie odsunęła rękę Mori, pozwalając sobie na chwilę przestrzeni, której potrzebowała, by ponownie złapać oddech. Opuściła głowę, czując, jak zmęczenie spowija jej ciało, i przez moment poczuła się, jakby każde słowo i każdy ruch wymagały od niej ogromnego wysiłku.
—
Lekarze powiedzieli, że mam 15 lat życia — Zaczęła cicho niewidoma wojowniczka, próbując ułożyć myśli, które były dla niej codziennością, lecz wciąż niosły ze sobą ciężar, którego nie potrafiła się pozbyć mimo iż udawała że tak jest —
Czasem, gdy choroba przypomina o sobie, pojawiają się ataki. Mogą to być krwotoki, spazmy, jak ten kaszel. Zdarzają się, kiedy moje ciało jest przeciążone, tak jak teraz — Wyjaśniła zabójczyni krwi, próbując wytłumaczyć swoją sytuację. Wzrok jej opadł na dłonie, jakby zastanawiała się nad sensem swoich słów.
—
To dlatego nie chodzę do uzdrowicieli. Wiedzą, że nie mają na to lekarstwa. Zielarze jedynie łagodzą objawy, spowalniają to, co nieuniknione, ale nigdy tego nie zatrzymają. Mogę jedynie tyle zrobić, by wytrzymać te lata, które mi pozostały — Mówiła dalej, jakby próbowała przekonać siebie, że to, co robi, ma sens, choć w głębi duszy wciąż walczyła z myślą o tym by nie odpuścić walki.
Ema spuściła wzrok na stół, pozwalając ciszy zapanować w pomieszczeniu. Dźwięk jej oddechu wydawał się głośniejszy w tym momencie, jakby przestrzeń wokół nich wypełniał ciężar niewypowiedzianych słów. Była zmęczona, nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Zmagała się z własną słabością, a każdy kolejny atak znosiła coraz gorzej.
—
Nie martw się — Rzekła Ema z delikatnym, choć smutnym uśmiechem—
To nie był zamach. Gdyby ktoś naprawdę chciał nas otruć, nie ukrywałby się z tym w herbacie — Powiedziała podejmując próbę rozładowania atmosfery, choć czuła, że wciąż wisi nad nimi napięcie —
Przepraszam, że w ogóle doszło do tej sytuacji — Dodała Shimazu po chwili, znów podnosząc głowę —
Czasem choroba przypomina mi o sobie w najmniej odpowiednich momentach.