- Tak - zgodziła się z westchnieniem przenosząc wzrok na przebijający się przez gęste korony drzew księżyc. Wyciągnęła dłoń w jego stronę powoli zamykając szponiaste palce, jak gdyby chciała go pochwycić. - Kiedy mówią skacz, ty skaczesz. Kiedy mówią bierz, ty bierzesz - wyszeptała bardziej do siebie niż do niego, bo przecież to nie Kitsune zdecydowała o nowej właścicielce miecza, tylko Katsu. I to nie tak, że Lisica go nie chciała. Zwyczajnie w tamtym ulotnym momencie ktoś inny podjął za nią decyzję. Dopiero jego kolejne słowa wyrwały ją z zamyślenia. Zamrugała kilka razy dochodząc z powrotem do siebie. - Wierzę.
Uśmiechnęła się kręcąc głową na boki tak, że długie niesforne pukle opadły po obu stronach jej ramion. Ponownie zblokowała z nim spojrzenie nie przestając się uśmiechać, bo miał oczywiście rację. Każdy miał swoje słabości, nawet demony je posiadały. Można powiedzieć, że Kurokaze Takuya był dla Kitsune jedną z nich. Zniknął jednak z jej nieśmiertelnego życia. Był zaledwie nic nie znaczącą pchłą, ludzkim śmieciem, a jednak długo chorowała po jego stracie. Wmawiała sobie, że już o nim nie pamiętała, a jednak pozostawał gdzieś tam daleko owiany czernią otchłani w miejscu gdzie niegdyś znajdowało się ludzkie serce. Nie tęskniła za nim, bo nie była zdolna do takich uczuć. Reszta Korpusu była jej obojętna. Nie poznała osobiście wielu Zabójców i Rintarou nie pomylił się mówiąc, że zawsze przegrywali. Byli ludźmi, czego innego można się było od nich oczekiwać niż samą porażkę?
- Nie lubię przegrywać. Chcę walczyć tak jak ty, Rintarou - odparła dzielnie wytrzymując moc stalowego spojrzenia ukrywającego bestialską czerwień gadzich tęczówek jak u prawdziwego potwora. Niewinny uśmieszek zdobiący jego idealne oblicze dodawał mu uroku, a Kitsune doskonale zdawała sobie sprawę, że z nią pogrywał. Niczym wprawiony muzyk naciskał każdą znaną strunę, żeby z ogromną dozą cierpliwości i doświadczenia zagrać tylko sobie znaną melodię, tym samym wymusić na niej pewnie działania. Jego bezczelne, a zarazem tak pociągające umiejętności wprawionego manipulatora wcale mu nie ujmowały, a Lisica z premedytacją chciała wpaść w jego pułapkę, zbyt ciekawa zakończenia, żeby pójść za ulotnym z wiatrem głosem rozsądku.
Ten sam wiatr porwał ostatnie kosmki włosów z jego smukłych palców, i chociaż on pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że wciąż je trzymał w garści, tak jej kołatający przyspieszony puls nie dawał o tym zapomnieć. Demon przypominał mistyczny posąg, rzeźbę zbyt piękną i onieśmielającą, żeby oderwać od niej spojrzenie. A fakt, że posiadał jeszcze tę skrytą. brutalną i niebezpieczną naturę drapieżnika zaledwie czynił go jeszcze bardziej pociągającym. Był poza jej zasięgiem mimo, że siedział tuż obok dzieląc z nią niewielką, chwiejną gałąź. Słysząc jego propozycję mimowolnie przygryzła dolną wargę przydługim kłem. Westchnęła teatralnie podejmując decyzję w ułamku sekundy, bo przecież od zawsze żyła chwilą. Tylko teraźniejszość miała dla niej znaczenie. Nigdy nie przejmowała się czymś tak odległym i nieuchwytnym jak to co zostało zapisane na dalszych kartach przeznaczenia. Nachyliła się w jego stronę niwelując kolejne dzielące ich centymetry. Pochwyciła jego dłoń delikatnie w obydwie swoje, jak gdyby obchodziła się z najdroższym rodzajem porcelany. W wyuczony i wyćwiczony sposób, bo przecież nie raz trzymała tak samo kruche ludzkie dłonie, które pod mocniejszym dotykiem połamałyby się w tysiąc stęknięć nieopisanego bólu. Jej szpony odruchowo zamieniły się w smukłe chłodne palce nieświadomie gładząc fakturę wierzchu jego trzymanych dłoni, na których zawiesiła na chwilę spojrzenie.
- Podejmij decyzję, a nie pożałujesz - dodała unosząc na niego wzrok. Wesołe ogniki ekscytacji zaświeciły jasno w czerwonych tęczówkach. W następnej sekundzie przewyższając całą niepotrzebną nieśmiałość zaróżowionych policzków, jej pełne usta wygięły się w samo zadowolonym uśmiechu, kiedy lisie uszy sterczały wesoło, a z jej spojrzenia mógł wyczytać idealnie mu znany obraz wyzwania. Jak gdyby zapomniała już w jaki stan wpędziło ją ostatnie zapomnienie i euforia w ramionach innego. I nie miała Sunie niczego za złe, z premedytacją ignorując formujące się w jej ciele nasionko, bo pokazał jej inny rodzaj przyjemności, o którym dotychczas nie miała pojęcia. Wystarczyło jedno słowo Rintarou słowo, a Lisica reagowała odruchowo dostosowując się do sytuacji. Pogrywał z nią perfidnie zwiększając gęstość i temperaturę otaczającego ich nocnego powietrza. Specjalnie zachęcał, żeby grała razem z nim, a Kitsune przecież nie mogła odmówić sobie żadnej zabawy.
Wszystkie emocje starannie ukryte za gęstą zasłoną stalowego dymu jego tęczówek. To właśnie ta tajemniczość podsycała niepohamowaną ciekawość odbijająca się w karmazynowym ślepiach Kitsu śledzących każdy jego ruch z wyrazem fascynacji. Uchyliła powoli jego dłonie, w których zaczęła zbierać się niematerialna ciemność kłębiąc się i tworząc powoli osobliwy kształt. Czarną rękojeść z każdym szczegółem i zadrapaniem, długość ostrej klingi o typowym dla siebie kształcie. Idealna replika miecza Nichirin, które teraz zwisało swobodnie przyczepione do jej pasa. Czarna katana w dłoniach Rintarou była lżejsza, a jej kontur rozmazywał się delikatnie w dymiącej strukturze czegoś niematerialnego, a jednak tak samo ostrego jak oryginał. Miecz za miecz.
- To jak? Sparing? - Rzuciła mu wyzwanie i nie czekając na jego odpowiedź zeskoczyła z gałęzi w dół odruchowo łapiąc jego nadgarstek i ciągnąc za sobą. Puściła go jednak zanim jej bose stopy dopadły zgrabnie chłodnej powłoki trawy.
— Chcę walczyć tak jak ty, Rintarou.
Przekrzywił łeb i uśmiechnął się rozczulony. Toksyna ślepi spadała nań nieprzerwanie intensywnie, nie do końca pozwalając wierzyć, iż zasłyszane słowa wywołały w nim przedstawiane odczucia.
— Jak ja? — Pozwolił zapytaniu ułożyć dźwięcznie na ustach. Uniósł się prawy kącik podstępnych warg. — Skąd pewność, że potrafię się nim posługiwać? Ładne rzeczy dodają klasy, a muszę przyznać, że to oręże wyjątkowo wdzięcznie uplasowało się przy moim boku.
Wyglądał na rozbawionego. Czy żartował? Nie bez powodu zasiał w jej niepewność — jak Imachizuki mogła się przekonać, czerpał z zamętu satysfakcję. Oczy, które dotąd mierzyły ją ludzkim srebrem, zaczął zakrapiać karmazyn; jakby wisząca nad nimi nocna chmura zrzuciła na spojrzenie obłe krople krwi.
Wypuścił z uścisku pasmo liliowego włosia. Zrobił to powoli, ociężale. Pozwoził zapamiętać paliczkom miękkość pochwyconych pukli; przeciągnąć chwilę po najdłuższe sekundy. A kiedy subtelny — złudnie — ludzki dotyk miał całkowicie pozbawić dziewczynę czułości, niespodziewana, śmiała siła ujęła go ponownie, na co wrzecionowata źrenica drgnęła podejrzliwie, a brew uniosą się w niemym zapytaniu. Nie odezwał się jednak, bo jej przypudrowana niewinnością twarz, mówiła o wiele więcej, niż pragnął się dowiedzieć. W tej chwili była nieśmiałością i ciekawością szkarłatnych ślepi, rozchylonymi ustami pełnymi pytań, które nie ośmieliły opuścić delikatnych warg. Była też zapachem — tą przeklętą wonią, która uderzała falami aż pulsowało miejsce pomiędzy skroniami. Cierpliwie wytrzymał dotyk. Z uwagą zaglądał pod kurtynę długich rzęs.
Podejmij decyzję.
Dotyk zelżał, chłodne jak marmur dłonie otwarły się w otaczającym dymie. Patrzał na to zjawisko z niepoprawną ciekawością, ambicją i czymś zepsutym, czymś, co pragnęło to za wszelką cenę ukraść. Kinga formująca się w uścisku była idealną repliką. Gdyby został pozbawiony wzorku bez zastanowienia przyznałby, że dzierży legendarne nichirin, które sprezentował Tadao. Teraz kiedy patrzał na roztaczającą się magiczną, czarną mgłę na powrót poczuł ciężar obowiązku. Przecież nie przyznałby się przed Imachizuki, że w całym jego egoistycznym jestestwie najważniejsze było jego dobro — gdy zaczynał czuć się zagrożony, wymyślał i knuł, byle tylko zrzucić kłopot na innych, a sam z boku obserwować chore przedstawienie. Ostrze nichirin nigdy nie znalazłoby się w rekach Tadao, gdyby łowcy nie zaczęli o nim za dużo gadać.
Zatrzęsła się gałąź i to ona skierowała czerwone ślepia, na spadające na miękką trawę stopy. On również się przy nich znalazł, opadając giętko niczym kot. Usta wykrzywiły się w cisnącym rozbawieniu, gdy czarne szaty wyprostował powiew wiatru.
Ujął ostrze w pełną dłoń i uderzył paska klingą w drugą, wyglądając przy tym, jak nauczyciel gotowy strzelić za nieposłuszeństwo w palce. Obserwował ją. Odchylił łeb, a ciemna grzywka oprószyła wściekle czerwone oczy, przedstawiając kobiecie gładką, bladą skórę szyi i kawałek odsłoniętych obojczyków; okrywały je długie wypuszczone z upięcia pasma włosów.
— Nichirin kontra cienista podróbka. — W głosie rozbrzmiało rozbawienie. — Próbujesz mnie przechytrzyć?
Oczy śledziły ostrość trzymanej broni. Nie bał się śmierci, jednakże miał świadomość do czego kiedyś mu służyła. Demony nie były przygotowane. Nie trzymały gardy — do momentu aż łeb opadał na ziemię i zaczął przeradzać się w zaduszony pył.
— Imachizuki — zaczął, obserwując ją z dystansu. Przez chwilę wydawało się, że zawołał ją bezpodstawnie, ale w ognistym spojrzeniu skrywało się długo duszone pytanie. Przeterminowane. — Odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania. Pokazałaś mi, że Minoru nie zainteresował się tobą bezpodstawnie. Teraz ja mam pytanie. I chcę, abyś na nie odpowiedziała — krótka pauza. — Wyczuwam to.
To. Zabrzmiało jak brud zalegający na ścieżce, jak robal znajdujący się w owocu, który nieustannie drąży tunele. Spojrzenie przemknęło przez jej talię, zatrzymując się na brzuchu; okrył je mrok.
— Chcę wiedzieć. To Suna?
Dlaczego znów ty?
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Próbujesz mnie przechytrzyć? Zaśmiała się perliście. Zatrzepotała nonszalancko długimi rzęsami. Pewnie nie musiała nic odpowiadać, sam doskonale znał odpowiedź.
- To lisia specjalność - odparła z lekkim ukłonem, jak gdyby brała ich potencjalny pojedynek na poważnie.
Słysząc niewygodne pytanie jej źrenice rozszerzyły się lekko. Stała tak kilka długich sekund niczym nieżyjący posag, zbyt skołowana jego słowami. W końcu jednak westchnęła teatralnie. Schowała ostrze nichirin za pas u swojego boku, krzyżując nagle drżące dłonie pod biustem. Jedno, pewne przytaknięcie było samo w sobie odpowiedzią na jego pytanie, kiedy nieświadomie odwróciła wzrok nie będąc w stanie znieść jego osądzającego spojrzenia. Przynajmniej takie je sobie wyobrażała, bo zabrakło jej odwagi, żeby sprawdzić. Uniosła dumnie podbródek do góry, który drżał lekko, jak gdyby walczyła z łzami. Nie zaczęła jednak płakać, zbyt dumna, żeby uronić chociażby jedną łzę. I mogła być nieśmiertelnym demonem, zabijającym setki żywych istot dla zabawy, silnym i bezlitosnym. Była także zranioną kobietą, którą ktoś zwyczajnie porzucił z problemem, na który nie była przygotowana. Rozdarta i zagubiona.
- To nic takiego - odparła jednak słabe kłamstwo zostawiło gorzki smak na języku. Sama nie wierzyła we własne słowa pewna, że i jej przenikliwy rozmówca nie uwierzył. Ponowne westchnienie, ponowne wzruszenie ramion, daremne próby wyzbycia się powagi sytuacji. Bo przecież to nic takiego
Kiedy jej czerwone tęczówki ponownie zblokowały się z tak samo karmazynowym spojrzeniem Rintarou wzięła głębszy wdech.
- Jeszcze mi za to zapłaci - poskarżyła mu się sycząc przez zaciśnięte ze złości szczęki. Nie sprecyzowała za co dokładnie. Sama pewnie nie wiedziała. Potrzebowała kurewsko ogromnej rekompensaty za tę chorobę, z którą zostawił ją samą sobie. Zbyt dziecinną i zbyt naiwną, żeby sobie z nią poradzić w pojedynkę. Jej obrzydzenie owiane niezrozumiałą dla niej samej otoczką powinności, idealnie wyczuwane w każdym słowie z osobna. Ona także widziała w t y m pasożyta. Coś co wysysało jej energię. Abominację, która nie miała prawa istnieć. Mimo wszystko nie potrafiła się jej pozbyć, a na samą myśl o takiej próbie jej żołądek zaciskał się niekontrolowanie w konwulsjach nudności. Potrzeba ochrony tego czegoś była tak samo wielka jak obrzydzenie. Rozdarta, wkurwiona i okropnie smutna.
Wypuszczając uspokajająco powietrze jej dłonie opadły ponownie po obydwu stronach jej kobiecej figury. Opadnięte nieświadomie lisie uszy uniosły się delikatnie. Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę. Hardo z nowo odzyskaną pewnością. Nim się zastanowiła kilkoma krokami skróciła dzielący ich dystans do niekomfotowego minimum.
- Następnym razem - zaczęła wciąż blokując z nim spojrzenie - pozwolę ci skraść więcej niż mój pocałunek - słowa płynęły same a jej tęczówki na krótką chwile zabłądziły na linię jego ust, zanim ponownie powróciły do głębi karmazynu. Jeśli jej nie powstrzymał wąska dłoń powędrowała ku górze, układając się płasko na jego policzku. Delikatnie, ledwo wyczuwalnie. Czy naprawdę go dotknęła? - Poproszę, żebyś mnie naznaczył. Zastąpił swoim zapachem ten… smród. Sprawisz, że na zawsze o nim zapomnę - dokończyła z szaleńczym uśmiechem kwitnącym na jej pełnych ustach. Nagle zachichotała wesoło, dziewczęco, onieśmielona własną zuchwałością. Odsunęła sie na dwa kroki w tył i jeśli jej na to pozwolił wykonała dwa kolejne szybko zwiększajac dystans.
- Będę wyczekiwać naszego kolejnego spotkania, Rintarou - dodała znikając za kolejnym z wielkich drzew.
Zt
Nie możesz odpowiadać w tematach