Date Michikatsu urodził się 20 maja 1624 r. w Sendai. Jest dziewiątym męskim potomkiem Date Masamune, drugim spłodzonym z konkubiny imieniem Hosshōin. Od początku wiadomym było, że nie zostanie on dziedzicem ojca, po prostu był kolejnym filarem bezpieczeństwa dla wizji przejęcia klanu przez potomka aktualnej jego głowy.
Chociaż sam niewiele z tego pamięta, z opowieści innych mieszkańców dowiedział się o swoich bliskich relacjach ze starszym o rok bratem, Shichirō. Niestety, poza pierwszymi kilkoma laty, niewiele czasu było im dane spędzić ze sobą.
Podświadomość młodego chłopaka jednak odnotowała obecność brata o wiele bardziej niż ojca - z którym przez pierwsze pięć lat życia nie widywał się nawet raz na dwa tygodnie, mieszkając pod tym samym dachem.
1629Decyzja zapadła bez pytania go o zdanie ale nie było trudno mu się z nią pogodzić. Jedyną osobą, na której rzeczywiście mu zależało był Shichirō. Nie obchodził go wyniosły status ojca, który miał go mieć w poważaniu tak długo, jak żyli jego pozostali synowie, ani nie obchodziła go matka, którą odseparowano od niego niedługo po narodzinach. Zależało mu jedynie na bracie, z którym rozstał się na początku roku - "tylko" po to, by z dnia na dzień zostać dziedzicem klanu Matsudaira.
Matsudaira Nobutsuna od lat nie mógł spłodzić potomstwa - zarówno z żoną, jak i konkubinami. W związku z bezowocnymi próbami, nakłoniony przez niebezpośrednio spokrewnioną ze sobą Hosshōin, a za zgodą zaprzyjaźnionego Masamune, zdecydował się przygarnąć pod swoje skrzydła właśnie Michikatsu. Od dnia poznania mężczyzna był zachwycony zdrowym, silnym, odważnym chłopcem. Przymykał nawet oko na jego całkowity brak ogłady.
U Matsudairy mieszkał zaledwie kilka miesięcy, a już przyzwyczaił się do bycia
szczególnym. Mówiono mu, że stał się oczkiem w głowie wszystkich dorosłych, że wiązane są z nim ogromne nadzieje i że to on odziedziczy w spadku to, na co pracował jego przybrany ojciec. Rozpieszczano go jak nigdy wcześniej w domu, dając rzeczywiste poczucie bycia kimś znaczącym, a nie po prostu bękartem.
Jednak chociaż bardzo przypadła mu do gustu jego nowa pozycja, to brak Shichirō wciąż odbijał się na jego zachowaniu.
Z dumy zdążył już obrosnąć w piórka, kiedy dowiedział się, że żona Nobutsuny spodziewa się dziecka. Może miał zaledwie pięć lat, ale już wiedział, że dla Lorda Matsudairy stanie się wkrótce takim samym nikim jak dla biologicznego ojca.
1630 - 1637Chociaż na świecie pojawili się jego prawdziwi potomkowie, to Matsudaira Nobutsuna podchodził do ich kwestii wyjątkowo ostrożnie. Córka - Mariko - była bardzo słaba i często chorowała, dlatego nie pokładano w niej zbyt wielkich nadziei. Syn imieniem Morishige (sam pomagał wybrać miano) natomiast był od początku prawie jak Michikatsu w jego wieku; zdrowy i silny ale szybko założono, że w przyszłości będzie także rozsądniejszy niż jego starszy "brat".
Na wszelki wypadek (jak sam uważa, bo tak mu nikt nigdy nie powiedział) zdecydowano się Michikatsu zatrzymać, zamiast oddawać z powrotem do klanu Date. Z jednej strony był wdzięczny za tę szansę (nawet, jeżeli jedyną optymalną dla niego sytuacją miałaby być śmierć Morishige), a z drugiej wciąż doskwierał mu brak pozostawionego w domu rodzinnym Shichirō.
Z czasem pamięć o bracie i związane z nim i tak pojedyncze wspomnienia zaczęły się zacierać, tym bardziej, że chłopak nie został oddzielony od swojego nowego, młodszego rodzeństwa. Odkąd stali się względnie komunikatywni, zajmował się potomstwem przybranego ojca, nie mając wobec nich żadnych wyrzutów w związku z tym, że ich wejście w dorosłość oznaczało dla niego koniec wszystkiego co dobre. Z dziewiątego dziedzica klanu Date stał się przyszłą głową Matsudaira tylko po to, aby wkrótce stać się drugi w kolejce... a nawet trzeci.
W 1631 roku na świat przyszedł Hikaru - kolejny syn Nobutsuny. Równie chorowity i słaby co ich siostra. Kolejny, któremu nie wróżono doczekania dorosłości. Michikatsu wtedy zrozumiał jak bardzo kruche jest ludzkie życie i jak byle przypadek mógł znowu wrócić go do czołówki.
Połowa roku 1636 przyniosła wieści, których chłopak się nie spodziewał: Date Masamune zmarł. Nie był to dla niego koniec świata, biorąc pod uwagę, że w zasadzie to mężczyzna był mu obcy. Mimo to razem z innymi przedstawicielami klanu Matsudaira, wziął udział w uroczystościach pogrzebowych.
Wtedy także znów spotkał Shichirō, dzięki czemu na te kilka dni ponownie poczuł, że rzeczywiście ma rodzinę, z którą może się utożsamić.
1638 - 1642Trzynastoletni jeszcze Michikatsu odbył swoją ceremonię
genpuku w symboliczny dzień. Dzień, który dosłownie był ostatnią dobą jego spokojnego dzieciństwa - nazajutrz miał bowiem wyruszyć u boku Nobutsuny i liczącego półtora tysiąca żołnierzy wojska do walk na półwyspie Shimabara. Świeżo upieczony dorosły nie miał być tam jedynie szeregowym, bo po latach nauki m.in. walki, historii i strategii, przyszywany ojciec zdecydował mianować go jednym z podwładnych sobie dowódców. Mówiono mu, że będzie jak jego ojciec - Date Masamune - który razem ze swoim rodzicem poprowadził wojsko w wieku lat czternastu. Dla chłopaka nie był to jednak szczególny komplement.
Tego dnia otrzymał dwa prezenty: kilkuset żołnierzy, którymi w imię Siogunatu miał posłużyć się w celu wygaszenia powstania, a także nowe imię:
Ryōyū.
Matsudaira Nobutsuna przybył na miejsce nie tylko jako dowódca swoich wojsk, ale także po to, by zastąpić dotychczasowego głównodowodzącego - Itakurę Shigemasu - którego Tokugawa Iemitsu odwołał ze stanowiska, mając dość jego nieudanej kampanii. Towarzyszący ojcu Ryōyū, pomimo początkowego zagubienia w oblężniczej rzeczywistości, szybko przyłączył się do aktywnego działania przeciwko powstańcom. Nie tak jednak wyobrażał sobie walkę; po paru dniach wzajemnego ostrzeliwania oraz prób włamania się do zamku, zaczął odczuwać frustrację w związku z brakiem bezpośrednich starć. Lata nauki szermierki wywindowały jego pewność siebie do takiego stopnia, że był gotów na pojedynkowanie się z każdym - bez strachu o własne życie.
4 kwietnia zdesperowani powstańcy przypuścili na nich atak. Ryōyū kierował swoimi ludźmi z końskiego grzbietu, bacznie obserwując sytuację z wysokości. Walczył tak samo jak jego żołnierze - pomimo wyższego usadowienia, nagminnie odbijał wycelowane w siebie ostrza, a fartem bądź cudem omijały go także wszystkie strzały.
Nie ominęła go natomiast naginata, którą został przebity. Zrzucono go z wierzchowca i ciężko rannego zawleczono na teren twierdzy Hara.
Powrotu świadomości nie potraktował wcale jak daru od niebios. Chciał umrzeć i to nie tylko przez nieznośny ból - doskonale wiedział, że jego cierpienie dopiero się zacznie.
Wizytę złożył mu sam Amakusa Shirō, starszy od niego o zaledwie trzy lata przywódca powstania. I to on rozpoczął proces tortur, uderzając we wciąż świeżą ranę.
Nie zabijali go, nie robili z niego kaleki, nie wykorzystywali w żaden niegodziwy sposób, ale co jakiś czas przychodzili, żeby z chirurgiczną precyzją dźgnąć go nożem, przypalić lub przynajmniej uderzyć. Uszkodzono mu lewą dłoń, żeby już nigdy nie mógł sięgnąć nią po miecz. Nie dawano mu spać, a warunki, w których go przetrzymywano trudno było nazwać etycznymi. W końcu jednego z powstańców poniosła chwila i rzeczywiście zadał mu niemal śmiertelną ranę - myśląc, że to już koniec, nastolatek obiecał mu tylko, że się zemści.
Może napastnik pomylił się o kilka milimetrów, może o centymetr, ale Matsudaira Ryōyū przeżył.
12 kwietnia oddziały Siogunatu dokonały szturmu na twierdzę, zajmując przy tym zewnętrzne fortyfikacje. Amakusa wtedy spróbował wykorzystać go jako zakładnika i wymusić na Nobutsunie wycofanie wojsk. Miał nadzieję, że tego nie zrobi - i rzeczywiście, nie zrobił.
Trzy dni później buntownicy zostali pokonani, a młodego Matsudairę uwolniono i nawet pozwolono mu ściąć ich przywódcę - w związku z uszkodzoną ręką nie zadał precyzyjnego ciosu, skazując go na dłuższe cierpienie. Potem pozostało mu oglądać z dumą, jak kompleks zamkowy zostaje spalony i zakopany razem z ciałami, a głowa Amakusy pakowana do podróży do Nagasaki.
Żołnierze rozjeżdżali się do domów, a Ryōyū ze swoimi ludźmi pozostał na miejscu, tłumacząc, że potrzebuje paru dni, żeby być w stanie podróżować. W rzeczywistości jednak wyczekiwał powrotu wysłanego wcześniej w teren zwiadowcy.
Gdy ten wrócił, poznali położenie kryjówki części buntowników. Razem z zaufanymi, równie sfrustrowanymi żołnierzami, zdecydował się ją odwiedzić.
Gorące powietrze utrudniało oddychanie, kiedy Matsudaira Ryōyū przyglądał się stojącej w ogniu prowizorycznej wiosce. Zemścił się i zapobiegł zemście powstańców. Pozwolił swoim ludziom na upust emocji w dowolny, nawet najbardziej barbarzyński sposób - miało być to karą i przesłaniem dla innych, którzy chcieliby iść w ślady poległych. Nie musiał nawet wytężać wzroku, żeby zobaczyć ciało kobiety lub dziecka; mieli być tu bezpieczni, ale Nieśmiertelny Matsudaira (jak zaczął o sobie myśleć) odebrał im taką możliwość.
W którymś momencie w ramach "prezentu" żołnierze przyciągnęli przed jego wierzchowca kobietę w zaawansowanej ciąży - partnerkę jednego z dowódców powstańców - bardzo jednoznacznie przy tym sugerując, co mógł z nią zrobić. Kiedy skrzyżowali spojrzenia, nieznajoma zaczęła go wyzywać i splunęła pod kopyta jego zwierzęcia, a on po prostu zapamiętał jej twarz. Bez słowa odjechał, zostawiając za sobą odgłosy krzyku, płaczu i dartych ubrań.
Klątwy rzucane przez nią zdawały się ziścić niemal od razu; kiedy spojrzał w dół, zauważył ciemniejącą plamę na noszonym przez siebie bandażu. Rana znowu się otworzyła.
Przestał żałować nieznajomej nawet w najmniejszym stopniu. Nie podejrzewał jednak wtedy, że jeszcze się spotkają.
Chciał być zapamiętany inaczej niż jako ten, który został pojmany. Marzył, żeby Nobutsuna był z niego dumny, a Date Tadamune - starszy brat, następca ojca - go zauważył. I żeby słysząc o jego sukcesach Shichirō odpisał na chociaż jeden przeklęty list.
Jego powrót do domu (w pewnym sensie szczęśliwie) przyjęty został w dwojaki sposób: jedni uważali, że za danie się pojmać powinien po prostu popełnić honorowe samobójstwo. Z kolei według innych - między innymi Nobutsuny - bardziej ważne było to, co osiągnął na Shimabarze. To, że poprowadził swoje wojska bez większych komplikacji, a do tego odnalazł kryjówkę części uciekinierów i ich sojuszników oraz bliskich, których zagłada częściowo uspokajała sytuację.
Chociaż niektórzy podejrzewali o to Shimabarę - to nie ona go zmieniła w osobę przepełnioną nienawiścią do wszystkich wokół. Zrobił to sam Nobutsuna, który nie potrafił jasno określić, czy na swojego dziedzica woli adoptowanego, docenionego już przez niektórych Ryōyū czy też swojego własnego syna Morishige. Chłopiec rósł jak na drożdżach i już od najmłodszych lat widać było, że w odróżnieniu od najmłodszego z nich - Hikaru - będzie silny i zdrowy, a wyglądem przypominał swojego ojca; będzie rzeczywistą konkurencją dla dawnego Date Michikatsu.
Dla samego blondyna uznanie przez zastępczego rodzica stało się zwyczajną obsesją, a mężczyzna został jedyną osobą, która nigdy nie doświadczyła złego słowa z jego strony.
Kurczowo trzymał się rodziny Matsudaira wiedząc, że w niej osiągnie o wiele więcej niż u Date kiedykolwiek. Zdecydował, że nie pozwoli Morishige objąć należnego mu stanowiska - nigdy.
Frustracja związana z obecnością młodszych braci kłębiła się w nim i rozwijała z każdym dniem. Fakt, że Nobutsuna gardził słabością Hikaru inspirowała także jego samego do uprzykrzania dziecku życia. Morishige otwarcie nigdy nie skrzywdził w obawie, że to odbije się na nim, ale postępowanie ojca było jak otwarta furtka do krzywdzenia najmłodszego z rodziny.
Jeszcze w 1638 syn Date Masamune wrócił do nauki walki. Dotychczas leworęczny musiał nauczyć się korzystać z miecza za pomocą nieuszkodzonej podczas podczas Powstania prawej dłoni. W międzyczasie jednak odkrył zalety swojej przyszłej nowej miłości - kuszy - i równolegle do katany zaczął trenować także strzelectwo.
Po zaledwie paru miesiącach nie umiałby nazwać liczby momentów, w których wyobrażał sobie, że jego tarczą był Hikaru.
1642Wtem, Nobutsuna poinformował adoptowanego syna, że Hikaru opuści ich dom na rzecz nauki walki w siedzibie jednego z zaprzyjaźnionych klanów. Nie oponował, a wręcz przeciwnie: bardzo mu ten stan rzeczy odpowiadał.
1643Nieco ponad rok po opuszczeniu domu przez najmłodszego z rodziny, Morishige podpadł ojcu, przez co Michikatsu zyskał jeszcze więcej względów. Ten młodszy odmówił znalezienia siostrze męża, uważając, że nie był to jeszcze jej czas, a do tego nie znał nikogo wartego jej uwagi. Obowiązek ten został więc oddany Ryōyū, który w odróżnieniu od przywiązanego do Mariko brata nie miał żadnych oporów, aby tą posłużyć się dla polepszenia sytuacji klanu.
Jego decyzja przelała czarę goryczy, wskutek czego rodzina podzieliła się na dwa obozy: Ryōyū i Nobutsuna kontra bliźniacy i Hikaru. Rzecz jasna ostateczną decyzyjność miała głowa rodziny, dlatego wkrótce po tym czternastoletnia dziewczyna wyszła za czterdziestoletniego krewnego Nabeshimy Katsushige - jednego z dowódców poznanych w Shimabarze, a jednocześnie tego, który przyprowadził ze sobą największą liczbę żołnierzy. W ten sposób zawiązali dość obiecujący sojusz.
1645Rok 1645 przyniósł ze sobą problemy z nielegalnym przekraczaniem granicy prowincji Musashi. Matsudaira Ryōyū zdecydował się wziąć na swoje barki konieczność uzupełnienia jednego z posterunków, dlatego w połowie roku opuścił siedzibę klanu.
Sprawdzanie podróżnym
tsuko-tegata oraz pobieranie opłat za przejście z założenia nie było zadaniem dla rodziny daimyō, jednak on w tym zawodzie widział
coś, czego sam nie potrafiłby dokładnie wyjaśnić. W pewnym sensie szukał burdy, ale nie chciał zostawać po prostu policjantem. Tam pod lasem w środku nocy czy w trzcinie na brzegu rzeki nikt by nie widział obijanej twarzy potencjalnego intruza. Ryōyū potrzebował zawodu oficjalnego, "mundurowego", ale który jednocześnie dawałby mu szansę na uwolnienie trzymanej w sobie wściekłości. Czasami odnosił wrażenie, że potrzebował przynajmniej powtórki z Shimabary, żeby móc dać upust wszystkiemu, co w nim siedziało od tamtej pory.
1646Napięcie w rodzinie nie opadało, a co gorsza wzrosło jeszcze bardziej, kiedy Mariko popełniła samobójstwo. Bracia - szczególnie Morishige, z którym widział się częściej - otwarcie sugerowali, że to jego wina, a ojciec ze zgryzoty zaczął podupadać na zdrowiu. Kochał swoją jedyną córkę, ale nie obwiniał Ryōyū o tragedię; koniec końców nie zrobił nic, co byłoby niespotykane w tym kraju.
Na nim śmierć kobiety nie zrobiła wielkiego wrażenia. Ponadto, trochę drwił z niej i jej słabości oraz nieprzydatności dla swojej rodziny.
Przestało mu być do śmiechu dopiero, kiedy ją zobaczył. Dokładnie w takim stanie, w jakim wyobrażał sobie jej martwe ciało. Odruchowo wystrzelony z kuszy pocisk przebił się przez sylwetkę, nie napotykając żadnego oporu. Koło niej pojawiła się nieznajoma, którą zostawił w rękach swoich żołnierzy. A potem jeszcze kilka osób o różnej płci i wieku. Popatrzyli na niego bez słowa i rozpuścili się w powietrzu.
Pierwszej nocy myślał, że był to sen. Jednak kiedy powtórzył się kilka razy o różnych porach dnia i z różnymi postaciami, zrozumiał, że jednak nie - "po prostu" zaczął widzieć duchy.
1647Odkąd zaczął swoją służbę na granicy prowincji, rzadko bywał w domu. Ale bywał. I prawie za każdym razem kończyło się to bójką między nim a Morishige. Kiedy wrócił na dłużej, żeby zająć się wciąż mizerniejącym "ojcem", nie skończyło się to inaczej.
Prawdziwemu synowi mężczyzny wciąż brakowało doświadczenia, dlatego Nobutsuna powierzył chwilową opiekę nad klanem właśnie synowi Masamune. Uwielbiał pysznić się tym i wykorzystywać ten fakt w stosunku do rodzeństwa, które nie było świadome, że nie był ich rodzonym bratem - niedługo po jego przejęciu zastępstwa do domu zawitał również Hikaru.
— Jak po cichu zabić niewygodne towarzystwo?
—
Proszę za mną, znam odpowiednich ludzi.Nie był do końca pewien, czy dobrze robił, dzieląc się z jednym ze swoich ludzi takim "planem", ale rzeczywiście desperacja zaczęła go przygniatać. Potrzebował działać szybko i skutecznie, chociaż bez świadków i najlepiej bez podejrzeń.
I wtedy właśnie poznał jego - eksperta od cichej roboty. Dość... niepozornego, bo wykazującego więcej zainteresowania przeleżeniem kolejnej doby niż konsumpcją ludzkiego mięsa. Co zaskoczyło Matsudairę, dogadali się całkiem szybko i to nie za jakąś szczególnie wygórowaną cenę jak na to, że miał do czynienia z demonem - musiał mu przez rok przynosić zaledwie jednego człowieka co dwa tygodnie. Więcej wieśniaków oddawał w ręce policji za nielegalne próby przekroczenia granicy także było to coś, na co mógł przystać.
Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z egzystencji demonów, w związku z czym nocne patrole zaczęły ciążyć także i jemu. Wiedząc, że nawet ze swoją kataną i kuszą tak naprawdę był bezbronny nie czuł się najlepiej. Paradoksalnie, największą pociechę znalazł w towarzyszących mu co jakiś czas duchach - rozmawiając z nimi, a nawet kłócąc, nie miał czasu na zajmowanie się swoimi myślami.
Chociaż Ichitarō o swoim zadaniu wiedział już od jakichś dwóch tygodni, Ryōyū wciąż nie wysłał braci w ostatnią podróż. Czekał na odpowiednią okazję, chcąc mieć pewność, że ostatecznie żadne podejrzenia nie spadną na niego.
Zasłaniając się niedyspozycyjnością ojca, zażądał od Morishige, aby ten za dwa dni wyruszył do Edo rozmówić się z Siogunem. Udając, że miał go za ostatniego idiotę, nakazał Hikaru towarzyszyć mu i w razie konieczności bronić - słyszał, że najmłodszy z nich podciągnął się w walce podczas swojej nieobecności w domu, więc miał możliwość to udowodnić.
A po tym wysłał do demona list.
Najtrudniejszym etapem całego tego planu było udawanie zaskoczenia, kiedy dowiedział się o "strasznej tragedii" i śmierci obu chłopaków. Demona co prawda przepędził w którymś momencie członek Korpusu Zabójców, jednak niewątpliwie obaj zaznali już wiecznego spoczynku - a dodatkowo utwierdziło go w tym przekonaniu widzenie ich co jakiś czas w niematerialnym stanie.
1648Stan Nobutsuny zaczął się powoli poprawiać. Ciężko było stwierdzić co mu dolegało przez ten czas; mężczyzna sporo schudł i miał problemy z chodzeniem, jednak późną wiosną mógł wrócić do swoich obowiązków, a jego ostatni "syn" do swoich. Jednak w obawie o brak kolejnego potomstwa, daimyō próbował powstrzymać młodego mężczyznę od powrotu do służby na granicy.
Odpuścił. Został. Pomagał, doradzał, zastępował w chwilach niemogi. W którymś momencie natomiast otrzymał list od starszego brata: Tadamune, dziedzica ojca. Blondwłosy był święcie przekonany, że były to gratulacje lub przynajmniej standardowe pytanie o samopoczucie, może zaproszenie do spotkania. Nic bardziej mylnego - lord Date oczekiwał, że młody bękart, w związku ze swoim doświadczeniem w straży, przyłączy się do nowej jednostki patrolującej wybrzeże i być może nawet wkrótce obejmie w niej dowodzenie.
O ile to ostatnie wbrew pozorom średnio mu przypadło do gustu, to ogólnie nie mógł mężczyźnie odmówić. Od zawsze marzył, aby ten go zauważył i wreszcie ta chwila nadeszła.
1649 - 1652Matsudaira szybko się uczył i sumiennie wypełniał obowiązki. Do tego stopnia, że chociaż nigdy nie miał nic wspólnego z żeglugą, to zdecydowano się nie tylko zabrać go na jednostkę pływającą, ale i nauczyć sterowania nią. Chociaż z początku był pewien, że ich wszystkich zatopi... ostatecznie pokochał to. Sterowanie statkiem okazało się jego nową pasją, w której odnalazł się równie szybko jak w pozostałych wyznaczonych mu zadaniach. Krzyczał, wykłócał się i walczył, żeby mieć jak najwięcej przydziałów jako sternik, aż w końcu został jednym z najczęściej wykonujących tę powinność.
Do tego stopnia, że Date Tadamune wysłał mu kolejny list - tym razem oznajmujący, że oczekują go na tworzonej dopiero nocnej jednostce, którą dowodziłby jego brat Shichirō. Jego zadaniem natomiast miało być prowadzenie statku, wspieranie starszego krewnego w jego zadaniu, a także pozostałe standardowe zadania strażnika przybrzeżnego.
Nie mógł odmówić, a przede wszystkim nie chciał odmówić.
Fakt, że jego brat okazał się niepamiętającym go demonem przyjął ze skrytym głęboko w sobie żalem, z czego braki w pamięci krewnego przeszkadzały mu bardziej niż to, czym się stał. Nie było to w końcu jego pierwsze doświadczenie z nadnaturalnym egzemplarzem ale poczuł, że jako Date pozostał już sam pomimo noszonego przez mężczyznę nazwiska. W związku z jego młodym wiekiem on sam nie miał dużo wspomnień z Shichirō, więc wszystko, co mógł pamiętać starszy z nich bezpowrotnie przepadło. Matsudaira podzielił się z nim jednak tym, co jemu samemu zapadło w pamięci lub słyszał od innych, chcąc chociaż częściowo odzyskać najbliższą osobę ze swojej prawdziwej rodziny.
Nie do końca rozumiał pomysł Date Tadamune. Nie wykluczał nawet, że ten po prostu chciał pozbyć się konkurencji - w końcu oboje dalej byli potomkami Masamune. Nie protestował jednak, zadowolony ze swojej nowej "pracy": mieli pełnić całodobowe kontrole na morzu, możliwie z dala od brzegu, także Ryōyū wykonywał dalej swój wcześniejszy zawód tylko więcej na okręcie niż na lądzie. To, że pod dowództwem Shichirō i osłoną nocy ich cel się zmieniał, miało pozostać całkowitą tajemnicą dla mieszkańców Wysp Japońskich.
Dopiero służba w załodze Date Korō, jak nazywał się teraz jego krewny, uświadomiła mu jedną szczególną rzecz - nienawidził dowodzić. O wiele lepiej sprawdzał się jako szeregowy, którego jedyną powinnością było wykonać zadanie i przetrwać. Od dziecka uczono go dowodzenia, poprowadził ludzi na Shimabarze, a jednak znajdując się w odpowiednich rękach zrozumiał, że jego powinnością jest podążać za liderem. A kiedy tym był własny starszy brat, świat zdawał się nie móc ich zatrzymać.