SORA
Demony30 lat185 cmWAGA
Data urodzenia 05/05/1622
Miejsce pochodzenia Edo
Miejsce zamieszkania Edo
Klasa społeczna samurajska
Zawód najemnik, złodziej
Akuma to postać nieco szczuplejsza, o długich, prostych włosach w kolorze płynnej platyny i smuklejszym obliczu. Jego spojrzenie zawiera w sobie nieco więcej blasku, niż u Sory, w odpowiednim świetle odbijając się błękitnym refleksem. Skóra na ciele demona jest blada, gładka, niemalże idealnie naciągnięta na mięśnie. Postawa wyprostowana, jak u szlachty. Ubiera się wystawniej, nie stroni od ozdób.
SORA
- Przez większość czasu dalej uważa, że jest człowiekiem, jedynie opętanym przez demona, chociaż jego psychika pod tym względem wisi na ostatniej nitce samozaparcia
- Nie jest i nigdy nie był wierzący, wbrew temu, że jeszcze jako człowiek współpracował z duchownymi
- Jego tatuaże są płynne - manipulacja ciałem sprawia, że raz jego skóra jest niemalże w całości pokryta wspomnieniami z przeszłości, czasem natomiast prezentuje tylko ich skrawki; nigdy jednak nie jest całkowicie gładka.
- Dalej ma apetyt na ludzkie jedzenie i alkohol, chociaż oczywiście jego ciało przyjmuje te przysmaki w mocno ograniczonych ilościach
- Jeżeli miałby wybierać swoje ofiary, skupiłby się na marginesie społeczeństwa - osobach niegodziwych, bądź choć w części zasługujących na pewien wymiar kary; oczywiście, gdy jest naprawdę bardzo głodny przestaje to mieć znaczenie, bo wtedy za stery sięga Akuma
- Ma silną tendencję do zachowań autodestrukcyjnych
AKUMA
- Nigdy nie manifestuje swojej obecności innym, bez przyjęcia swojej pełnej postaci i tylko w tym wypadku na ciele, które okupuje, nie widnieje żaden najmniejszy nawet tatuaż czy blizna
- Jest beznadziejnym materialistą, lubi zbierać ładne trofea po swoich ofiarach; jednocześnie bardzo lubi, gdy jego posiłki są urodziwe
- Nie ma w sobie za grosz przyzwoitości, a jego umysł to chaos głodu i chęci doznania wszystkiego, co oferuje ten świat; jest pełen skrajnych zachowań, które nie zależą od niczego konkretnego
- Zdaje się być również nieprzyzwoitym optymistą...
- ... jak i socjopatą.
Jakże ludzką odpowiedzią na to doznanie był duszący kaszel i próba wyrzucenia z żołądka pustki, która jakimś cudem ciążyła wywołując nieznośne mdłości.
Walka o życie, które chwyciło go za gardło, zdawała się trwać kilka dłuższych chwil, podczas których, mimo silnych protestów jego własnego ciała, próbował zorientować się w okolicy.
Podniósł się na kolana, czując jęk zdrętwiałych mięśni i rozejrzał dookoła, starając się jednocześnie wydrapać z umysłu cokolwiek użytecznego.
Pamiętał chłód i niknącą wolę walki. Paradoksalnie, pamiętał również całkowicie przeciwny temu instynkt przetrwania, którego teraz złapał się w pierwszej kolejności.
Poza tym nie pamiętał nic.
Pomieszczenie, w którym się znalazł, zdawało się być jedną z komnat opuszczonej świątyni. Być może zakonu? Nie rozpoznawał jednak ani jednego jego elementu, jak gdyby znajdował się w tym miejscu po raz pierwszy w życiu. W powietrzu unosił się swąd pustki, bardzo starej i z dawna zapomnianej. Dopiero po chwili, do mężczyzny klęczącego na samym środku opuszczonego miejsca dotarło, że przez ogromną wyrwę w ścianie przedostawały się do środka płatki śniegu, spadającego z powoli jaśniejącego nadchodzącym wschodem słońca nieba, a wraz z nimi mroźne powietrze. Biały dywan ciągnął się przez kilka metrów, niczym smuga rozlanego na podłodze mleka, które na brzegach zaczęło wsiąkać w tkaninę.
Chłód. Przenikliwy, docierający do samego szpiku kości. Mężczyzna zadrżał mimowolnie na wspomnienie tego uczucia, zdając sobie sprawę z tego, że miał na sobie jedynie mocno sfatygowaną, jednak całkiem elegancką koszulę i ciemne spodnie, związane eleganckim węzłem w pasie. Materiał nie był mu znany, podobnie jak jego pochodzenie, a dopiero gdy wziął w palce to, co opinało jego tors, dotarło do niego że biel w kilku miejscach ponaznaczana była drobnymi kroplami szkarłatu. Ze zmarszczonym czołem przesunął palcami po ramionach, twarzy i szyi, nigdzie jednak nie zdołał znaleźć choćby jednego świeżego draśnięcia, chociaż w kilku miejscach natrafił na stare zgrubienia, które tworzyły blizny.
Blizny, które zdawały się być znajome, a jednak których pochodzenia nie był w stanie sobie przypomnieć.
-Sora.
Sora?
Imię brzmiało właściwie. Tak, to chyba było jego imię.
Wstał powoli, zmuszając swoje członki do podjęcia większego wysiłku, czując, jak niechętnie przyjmują na siebie ciężar ciała. Jak długo tu leżał?
Z roztargnieniem przeczesał dłonią długie, ciemne włosy, pozbywając się resztek śniegu spomiędzy ich pasm. Ten prawdziwy chłód na własnej skórze poczuł dopiero w momencie, w którym sobie uświadomił, że poranne powietrze musiało być wyczuwalnie mroźne.
Mięśnie zadrżały znów. Zanim jednak Sora zdołał pomyśleć o konieczności rozgrzania się, uniósł wzrok ku wyrwie w ścianie, z której prześwitywał fragment jaśniejącego nieba zdradzającego nadchodzący dzień. Wtedy też nagle poczuł, jak jego źrenice boleśnie zwężają się, jakby ktoś wbił mu dwa kolce w sam ich środek.
Jęknął i odwrócił głowę, skrywając twarz w bezpiecznym cieniu własnych dłoni, pozwalając, aby jego ciało instynktownie cofnęło się w ciemny kąt pomieszczenia i oparło o zimną, kamienną ścianę. Palce potarły pulsujące bólem gałki, a przez umysł, wzdłuż nerwu wzrokowego, przemknął prąd migreny, niczym złośliwy, rozbawiony chichot.
Minęła chwila, zanim ból odpłynął, Sora jednak nie był w stanie zmusić się do tego, aby spróbować znów spojrzeć w stronę jaśniejącej plamy. Rozglądając się po pomieszczeniu miał wrażenie, że oczy pieką go, a odbijające się pierwsze smugi ledwie budzącego się światła, zaczynają go razić niemiłosiernie.
Wiedziony pewnym wrodzonym przeczuciem woli przetrwania, dotarł do dostrzeżonych chwilę wcześniej drewnianych drzwi i pchnął je, znajdując za progiem krótki korytarz, na końcu którego prześwitywało kolejne, dużo mniejsze pomieszczenie. Umiejscowione od strony zachodniej, mimo okiennicy w jednej ze ścian, wciąż znajdowało się w półmroku.
Sora wszedł do środka i automatycznie zaciągnął resztki zasłon, które wisiały w strzępach nad oknem, chociaż przyniosło to jedynie odrobinę cienia.
Odetchnął.
-Sora.
Cichy głos odezwał się na dnie jego świadomości, rozbrzmiewając przyjemnym, mrukliwym tonem. Mężczyzna znów potarł pamiętające ból oczy, zrzucając przedziwne doznanie na zmęczenie. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając czegokolwiek, co stanowiłoby element informacyjny, gdzie do cholery tak właściwie się znajdował. Zatęchły siennik, stołek w kącie i pojedynczy regał, na którym mieściły się w całości może ze trzy książki. Sięgnął po jedną z nich i zaczął wertować rozpadające się w palcach kartki w poszukiwaniu czegoś. Czegokolwiek.
Odręczne pismo było eleganckie, jednak nadgryzione zębem czasu, dlatego miejscami bardzo trudne do odczytania. Mimo wszystko Sora zdołał wynieść z niego, że faktycznie znajdował się w dawnym zakonie, a cela, do której dotarł, była jedynie tymczasowym miejscem zamieszkania pewnego mnicha imieniem Monto, którego osobisty dziennik trzymał w dłoniach. Wypełniony niemalże w całości wspomnieniami podróży, przez dłuższą chwilę pochłonął Sorę, który starał się robić wszystko, aby nie zwracać uwagi na przerażające luki we własnej pamięci.
Litery zaczęły się rozmazywać, a migrena powróciła w miarę, jak pomieszczenie stawało się coraz jaśniejsze.
Może miał kaca? Może wpadł w ciąg picia sake, który trwał ostatnie kilka… kilkanaście…? Dni? Tygodni?
Próbował przypomnieć sobie ostatnią rzecz, jaką zarejestrował jego umysł. Jeden, choćby najprostszy fakt z własnego życia.
Nie był w stanie.
Chichot rozbrzmiał w jego głowie, niczym kostka lodu, która prześlizgnęła się przez sam środek myśli. Sora upuścił dziennik na zakurzoną podłogę i chwycił czoło w dłonie, ściskając skronie palcami, jakby tym samym był w stanie pozbyć się nieznośnej migreny.
Co się z nim działo?
Palący ból był nie do zniesienia i dość szybko zaczął rozlewać się na całe ciało. Coś było nie tak. Działo się coś bardzo złego, coś pierwotnie niewłaściwego. Coś, czego nie był w stanie zrozumieć. Jego ciało padło na kolana, targane konwulsjami, wola zdawała się uginać pod miażdżącą pięścią siły znacznie większej on niego samego.
-Piwnica.
Myśl pojawiła się w jego głowie niczym polecenie, któremu nie mógł się przeciwstawić. Mięśnie zareagowały, jakby organizm w ten sposób chwytał się ostatniej deski ratunku.
Wypadł z pokoju mnicha z powrotem na korytarz, a tam do głównego pomieszczenia, w którym obudził się kilkanaście minut wcześniej. Jasność oślepiała, paliła już nie tylko po oczach, lecz również w całym umyśle. Zasłonił twarz ramionami i na wpół po omacku przebiegł do drzwi w rogu, z jakiegoś powodu pewien, że znajdzie za nimi kręte schody. Skóra piekła go na osłoniętych przedramionach, jednak w porównaniu do tego, co działo się w jego głowie, ledwie to zauważył.
Wpadł w drzwi całym ciałem i tuż za progiem stracił grunt pod nogami. Przeturlał się po wysokich stopniach, aż w końcu uderzył twardo o piaszczyste dno pachnącego stęchlizną i chłodem, ciemnego pomieszczenia.
Oddychał ciężko, wdychając wzburzony piasek i wieloletni kurz, czując jak mroźne powietrze łagodzi cały ból, który jeszcze chwilę wcześniej czuł na własnym ciele. Przesunął palcami po przedramionach, wyraźnie wyczuwając pod opuszkami palącą skórę, która stopiła się pod wpływem promieni słońca. Teraz jednak, ledwie po kilku chwilach, ból zaczął odpływać i chociaż było przenikliwie ciemno, Sora zdołał dostrzec jak skóra powoli wraca do swojego normalnego wyglądu.
- Co do kurwy… - jęknął, lecz ciemność pochłonęła go całkowicie w swoje objęcia. Cichy, mrukliwy głos rozbrzmiał w jego głowie, niczym słodka, niebezpieczna odpowiedź.
-Witaj Sora. Pozwól, że się tobą zaopiekuję.
Przez długi czas pozostawał bez wykształcenia, jednak w wieku osiemnastu lat w końcu nauczył się czytać i pisać, dzięki pomocy pewnej młodszej szlachcianki, której uczucia zdarzyło mu się zaskarbić. Ich związek nie trwał zbyt długo, ponieważ dziewczyna została przyłapana przez własnego ojca na wymykaniu się z domu i postawiona przed obliczem dużo lepszego materiału na partnera, jednak to właśnie dzięki niej Sora zaczął poświęcać nieco więcej czasu na literaturę.
Przez większość dorosłego życia pracował jako najemnik i chociaż serce miał po dobrej stronie, nigdy nie kwestionował poleceń, za które mu płacono. Dopiero w 1632 roku podjął pracę na rzecz pewnego zakonu, stacjonującego kilkanaście kilometrów od Osaki. Miał być osobistą strażą podróżujących mnichów i przyjął tę pracę z entuzjazmem, w wolnym czasie poświęcając się bardziej literaturze i duchowieństwu, chociaż nigdy nie planował zostania zakonnikiem.
W 1635 roku, wracając z jednej z podróży, wraz z mnichem imieniem Monto, powrócił do zakonu, po którym pozostały jedynie mury, resztki ciał i ślady krwi. Wszyscy zakonnicy zostali wymordowani, a miejsce opustoszało, popadając w ruinę w ciągu kilku kolejnych lat. Przez ten czas Sora, wraz z Monto, starali się znaleźć sprawców rzezi. W ten sposób natrafili na informację o demonach i rozpoczęli swoją małą działalność, której efektem miało być sprowadzenie świata na nieco lepszą drogę. Było bowiem jasne, że to właśnie jedno z tych przeklętych stworzeń weszło pewnego dnia do zakonu, aby przelać swoje okrucieństwo na niewinnych duchownych.
Nie byli w stanie walczyć ze złem fizycznie, wspierali jednak wioski dotknięte przez demoniczne działania, przynosili pociechę i wsparcie ludziom, którzy utracili domy i rodziny.
Zimą 1652 roku, po raz kolejny wraz z Monto wrócili do ruin zakonu, zwabieni obietnicą spotkania demona odpowiedzialnego za rzeź sprzed lat. Okazało się, że był to fanatyk, który posilał się głównie osobami duchownymi, łasy na tego jednego mnicha, imieniem Monto, który umknął jego wyrokowi kilkanaście lat wcześniej.
Sora zmarł tego dnia i obudził się, jako demon, nie natrafił jednak ani na swojego stworzyciela, ani na demona, który odpowiadał za rzeź zakonników. Zdawało się, że obudził się sam, zagubiony, wciąż jednak przekonany o własnym człowieczeństwie i z początku całkowicie nieświadomy natury, która zaczęła się w nim budzić. Przeklęty byt, który zakiełkował w jego umyśle, z każdym kolejnym dniem był coraz bardziej śmiały, żądny krwi i, co było najbardziej przerażające, coraz bardziej potężny.
Sora nigdy nie znalazł ani osoby ani chociażby ciała Monto. Nieświadomy własnej przeszłej relacji z mnichem, miał do dyspozycji jedynie jego stary dziennik sprzed lat, w którym nie było ani słowa o najemniku i ich wspólnej krucjacie przeciwko demonom. Zupełnie jakby wszelkie dowody wspólnej działalności przepadły wraz z nim.
Minęło kilka dni, zanim Sora przywykł do myśli, że oszalał. Stawienie czoła rzeczywistości najwyraźniej nigdy nie mogło sprawiać mu większych problemów, gdyż pomysł, że zostało się pozbawionym racjonalności, w końcu zagościł w jego umyśle, niczym trzeci i ostatni towarzysz podróży.
Gdyby pamiętał, jak to jest mieć własną głowę tylko dla siebie, być może zatęskniłby za tym uczuciem. W tym nowym życiu jednak nie było mu dane poznać smaku słodkiej samotności.
-Jestem głodny.
Słowa wybrzmiały w jego głowie wyraźnie i wbrew temu, jak głucho obijały się o dno umysłu w pierwszej dobie po przebudzeniu, teraz już pozostawały niemożliwe do przegapienia. Zupełnie jakby Akuma - bo tak kazał nazywać się jego współlokator - nabierał siły z każdym kolejnym dniem ich koegzystencji.
- Zawsze jesteś głodny - warknął Sora, ze zrezygnowaniem przeglądając po raz dziesiąty tej nocy tę samą księgę. Przeszukał cały zakon, jednak poza starym dziennikiem mnicha imieniem Monto, nie znalazł w nim niczego wartościowego. A ów dziennik został przez niego przejrzany tak dokładnie, że niektóre strony mógłby cytować z pamięci.
-Ponieważ wiem, że nie jesteś idiotą, nie czuję się w obowiązku tłumaczenia ci, w jaki sposób działa poczucie głodu - odparł Akuma z tym swoim zwyczajowym mrukliwym rozbawieniem. - Siedzę tutaj, w samym środku twojej głowy, widzę wszystko. Więc skoro to nie mnie okłamujesz, musisz udawać przed samym sobą. Czujesz to. Słodkie mrowienie na dnie gardła, które z każdą godziną staje się coraz bardziej uporczywe. Czujesz to samo, co ja i jeżeli grzecznie nie posłuchasz moich uprzejmych rad, poczuje to również twoje słabnące ciało.
Chociaż Sora pragnął upierać się dalej, że jego szaleństwo nie ma nad nim żadnej władzy, a rzekomy głód Akumy nie dotyczył jego samego, faktycznie czuł, że demon miał rację.
Oh tak, szybko dotarło do niego, że to właśnie z demonem miał do czynienia - pragnienie krwi, które czuł byt w jego umyśle, odbijało się na jego własnej świadomości z przerażającą wiarygodnością. Być może z początku tego nie odczuwał, teraz jednak głód uporczywie wzrastał, dotykając również jego własnego ciała i doskwierając mu coraz wyraźniej.
-Oczywiście możemy spróbować znowu z tym obrzydliwym, mdłym zielskiem, które żrą krowy, jednak myślę, że nasz żołądek dał ci wystarczająco jasno do zrozumienia, co sądzi o twoich zdurniałych pomysłach.
- Mój żołądek. Nie przypominam sobie, żebym dzielił się z tobą czymkolwiek więcej, niż tym, co sam sobie wziąłeś bez pytania. Zresztą, krowy żrą trawę, tamto to były kłącza, które są całkowicie jadalne dla człowieka - warknął Sora, odrzucając księgę na bok, wprost do gasnącego ogniska. Suchy papier był niczym świeża pożywka, na której na nowo wzrosły drobne płomyki, pożerając go radośnie. Widok ten nieznośnie przypomniał mu o poczuciu głodu, o którego istnienie tak mocno się sprzeczał. Odwrócił swoje stalowe spojrzenie na bok.
Faktycznie próbował zebrać coś zdatnego z okolicy, jednak zgodnie z groźbami Akumy, nic nie utrzymało się w jego żołądku dłużej niż kilka chwil.
Jego ciało zdradzało go tak samo, jak umysł.
Drobny chichot rozbrzmiał w jego głowie, chociaż wrażenie było takie, jakby jego właściciel stał po prostu tuż za nim.
-Obaj wiemy, że jesteś zbyt mało naiwny, aby w końcu nie przyznać mi racji. Jeżeli nie dzisiaj, może być równie dobrze jutro. Nie jestem cierpliwy, ale dla ciebie, Sora, poczekam - zadowolenie w głosie demona nie podobało się Sorze równie mocno, co czułość, z jaką momentami wypowiadał jego imię. -Ostrzegam cię jednak, że twoja kontrola nad sytuacją ma swoje granice.
Sora wstał, czując potrzebę rozprostowania mięśni. Jak na to, że obudził się sam (prawie) w opuszczonym zakonie, stwórca raczy wiedzieć po jak długim okresie nieprzytomności, jego ciało zdawało się pełne sił. Zmobilizowane, chociaż głód na dnie jego gardła zwiastował, że faktycznie stan ten nie miał trwać wiecznie.
Oczywiście Akuma miał na to swoją szaloną teorię.
-Im szybciej przyznasz, że jesteś demonem i potrzebujesz krwi, tym łatwiejszy będzie każdy następny krok.
- Oszalałeś. Jestem człowiekiem…
-Byłeś człowiekiem. I tamten człowiek już nie żyje. Moje kondolencje, jednak nawet w żałobie trzeba jeść.
- Bredzisz. Poza tym, czuje się wyśmienicie.
-Tak. I nie pamiętasz niczego. To ma dużo sensu.
Akuma jakimś cudem był w stanie połączyć uprzejmość i złośliwość w tak malowniczy sposób, że rozmówca czuł się dopieszczony i wzięty za idiotę jednocześnie.
- Oh zamknij się.
-Sora, proszę cię! - Demon wybuchł śmiechem. Jak na krwiożerczą bestię, diabelsko trudno było wyprowadzić go z równowagi. -Uwielbiam te słowne potyczki, na jakże wysokim poziomie, przypominam jednak, że jak nie będziesz jadł mięsa, osłabniesz. Zabiją cię inne demony, albo łowcy.
- Może by wiedzieli, jak cię wyrzucić z mojej głowy - odburknął Sora z niezadowoleniem.
-Razem z głową, jak się obawiam. Podejrzewam jednak, że możesz być do niej dość mocno przywiązany.
- Dobrze! - krzyknął w końcu w przestrzeń ze złością, rozkładając ręce na boki i rozglądając się naokoło, jakby szukał Akumy, który istniał najwyraźniej jedynie w jego głowie.
Oszalał. Jak nic, postradał zmysły. Albo został opętany, albo rozmawiał z wyimaginowanym tworem i, szczerze, nie był w stanie stwierdzić, która z tych dwóch opcji mogła być gorsza.
- Niech będzie! Wygrałeś. Powiedz mi, co proponujesz? - spytał mroźnego nocnego powietrza wiszącego nad nim.
Jak na złość Akuma zamilkł, a Sora przez ulotną chwilę pomyślał, że w momencie największej konfrontacji, szaleństwo musiało go po prostu opuścić. Był to jednak naiwny pomysł, wciąż bowiem czuł jego obecność w sobie. Chłodną i ciężką, jak kamień na dnie żołądka.
-Obiecałem, że się tobą zaopiekuję Sora - wymruczał czule, jakby napawał się swoim drobnym zwycięstwem. - Pozwól mi więc.
Mężczyzna westchnął zrezygnowany, opuszczając ręce i wzruszając ramionami. Co miał do stracenia, oprócz resztek rozsądku?
- Jasne. Co tylko chcesz.
I wtedy właśnie poczuł jak jego świadomość zostaje zepchnięta na dno umysłu, a kontrolę nad ciałem przejmuje ktoś zupełnie inny.
Ciemne włosy pojaśniały, układając się w równe, lśniące srebrem pasma, a sylwetka barczystego mężczyzny, wysmuklała nieco. Stal tęczówek ustąpiła miejsca wpadającej w błękit platynie, a rysy twarzy wyciągnęły się, niczym u szlachcica. Uśmiech, który przyozdobił wąskie wargi, był niemalże rozkoszny.
Jasnowłosy przeciągnął się leniwie, jakby przez zbyt długi czas siedział w jednej pozycji, a ruch ten wywołał przyjemne, przeciągłe mruknięcie wyrwane z gardła.
- Widzisz, Sora, wiedziałem, że potrafisz podjąć dobrą decyzję.
Głos poniósł się po pomieszczeniu, pozostawiając po sobie szybko znikającą smużkę pary wodnej. Akuma ruszył ku wyjściu, które prowadziło w ciemność zimowej nocy.
- A teraz… zapolujemy.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty tym samym wstąpiłeś w szeregi Demonów.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach