1637
Rudowłosa dziewczynka starała się robić co w jej mocy, by nie być problemem dla swych rodziców, pilnie się uczyła i wykonywała polecenia szykując się do objęcia roli jaką jej wyznaczono. Rozumiała doskonale co ma robić i w jakiej pozycji się znajduje i nie przeszkadzało jej, jedyne czego nie mogła pojąc to tego jak niektórzy członkowie jej rodziny czy też ich bliżsi służący czasem na nią spoglądali. Wyraźnie widziała w ich oczach współczucie i smutek i nie potrafiła zrozumieć czemu, przecież nie zrobiła nic złego. Jedynie to jej zawadzało, ale nigdy głośno o tym nie powiedziałaby dalej budować obraz posłusznego dziecka. To nie była jednak jedyna, jaką przeżyła, gdy skończyła dziesięć lat jej matka przedstawiła jej swojego przyjaciela. Samuraja o czerwonych jak krew włosach, przynajmniej wydawało się jej, że to samuraj, choć jego ostrze było w kolorze błękitu. Miał on uczyć dziewczynkę walki mieczem, Ema nie wiedziała po co jej to było. W końcu miała już wybranego męża i zdolności walki nie były jej zbytnio potrzebne ale nie sprzeciwiła się woli matki. Po kryjomu rozpoczęła naukę fechtunku starając się jak tylko może. Przez ten czas zdążyła nieco bliżej poznać swego mistrza i przywiązała się do niego, być może dlatego, że był zawsze dla niej miły i pozwalał jej zapomnieć o tym kim była. Mężczyzna traktował ją jak dziecko, którym była a nie jako przyszłą narzeczoną nieznanego jej człowieka więc szybko ten zajął szczególne miejsce w jej sercu i gdy byli sami to otwarcie nazywała go wujem..
Dlatego też na zawsze w pamięci utkwiły jej ich spacery do miejsca gdzie bezpiecznie mogła się uczyć, bez obawy, iż ktoś ją przyłapię. Zawszę wtedy rozmawiali ze sobą na różne tematy, jeden spacer jednak był wyjątkowy, bo udali się nie na ćwiczenia a zwykły spacer po lesie. Z uśmiechem rozglądała się po okolicy, zatrzymując się przy tym przy niemal każdym krzaku, by dokładnie mu się przyjrzeć czy też nie raz wchodząc w las, by zobaczyć, czy nie kryje się tam jakiś piękny kwiat. Mistrz podążał wtedy za nią również uśmiechnięty co było dla niej rzadkim widokiem i przez to bardzo cennym. Dotąd uśmiechał się jedynie, gdy udało się jej coś osiągnąć w treningu, a teraz wyglądało to jakby po prostu cieszył się wspólnie spędzonym czasem. Co sprawiło, że młoda Ema była niezwykle ciekawa powodu tego spaceru, dlatego też w końcu nie wytrzymała i musiała poruszyć ten temat.
—
Sensei, dlaczego dzisiaj nie trenujemy? — Zapytała młoda Ema wyrywając kwiat i spoglądając na mężczyznę, ten natomiast spojrzał w niebo chwile milcząc i myśląc nad odpowiedzią. Starszy wojownik podszedł do swej podopiecznej i położył dłoń na jej głowie.
—
Bo życie to nie tylko trening czy służba, czasem trzeba znaleźć chwile na odpoczynek i własną rozrywkę. Nie ważne gdzie będziesz i jaka będzie twa rola pamiętaj o tym — Powiedział
Hisakichi zabierając swą dłoń i wracając na szlak. Ema poprawiła swoje rude włosy i ruszyła za nim. Musiała pociągnąć ten temat dalej gdyż pewne rzeczy jej się tu nie zgadzały —
Sensei, ale przecież Ty nigdy nie odpoczywasz, albo znikasz pracować albo mnie pilnujesz — Rzuciło dziecko spoglądając wysoko w górę by spojrzeć na twarz swego obecnego opiekuna —
Twoje szkolenie to mój sposób na odpoczynek — Stwierdził jedynie uśmiechając się do swej podopiecznej, po chwili ciszy gdy szli wziął ja nagle na barana i ruszył dalej —
Chodźmy po coś słodkiego Ema — Rzekł wojownik, po czym zabrał Emi na obiecane słodkości. Pamiętała, iż tego dnia wrócili do siedziby jej klanu później niż powinni i choć nie odbyło się bez małej awantury to był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Tych bowiem nie miało już być wiele.
1641
Nadszedł w końcu dzień, gdy to miało wypełnić się przeznaczenie Emy, skończyła czternaście wiosen. Miał nadejść dzień, gdy to przybędzie po nią jej przyszły mąż. Ostatnie dni były dla niej stresujące, w końcu całe życie przygotowywała się na ten dzień. Mimo to strach, że coś popsuje i zawiedzie oczekiwania był na tyle wielki by zatrzymać ją w pokoju z powodu nieznośnego bólu brzucha. Wszystko z powodu jednej wiadomości, gońca wysłanego przez jej narzeczonego. Miał przybyć jeszcze tego dnia, niespodziewana wizyta przez co wszystko działo się w biegu co natomiast źle wpływało na nią. Młoda Shimazu klęczała na podłodze modląc się do bogów by wspomogli ją w tym dniu. Po chwili usłyszała jak ktoś wchodzi do środka, spięła się przez to myśląc iż to jej starszy brat który to objął władzę w klanie trzy lata temu kiedy to jej ojciec zmarł. Spodziewała się bowiem jego krzyku związanego z jej długim czasem przygotowywania się. Zamiast tego ktoś przysiadł obok niej i objął ją, a do jej uszu dobiegł głos jej kochanej matki.
—
Niczym się nie martw córeczko, wyglądasz cudownie — Powiedziała kobieta kojącym głosem, który to nieco uspokoił nerwy dziewczyny. Mimo wszystko uczucie niepewności jej nie opuszczało, oczyma wyobraźni widziała na ile sposobów mogła skompromitować siebie i swój klan.
—
Boje się, boje się że nas ośmiesze — Wyrwało się z ust młodej Shimazu, która to natychmiast spojrzała w dół pochylając swoją rudą głowę. Nastała po tym chwila ciszy, jej matka chwyciła za grzebień i zaczęła czesać włosy swojej córki, dla Emy było to bardziej uspokajające niż puste zapewnienia, że przecież nie zrobi tego.
—
Jesteś z klanu Shimazu, Ema pamiętaj o tym. Nie ważne co by Cię czekało idź przed siebie z podniesioną głową, a wszystko będzie dobrze. — Rzekła matka Emy, podnosząc się i odkładając grzebień. Wystawiła następnie dłoń w stronę swej pociechy by pomóc jej wstać —
Chodźmy, nie każmy na siebie czekać i pamiętaj raz jeszcze. Nie zawiedziesz — Dodała kobieta kładąc dłonie na ramionach swej córki co wywołało u niej delikatny uśmiech.
Słońce opuściło nieboskłon ustępując miejsca srebrnej tarczy księżyca, wtedy to gdy zniknęły ostatnie promienie światła przybył On. Jej przyszły narzeczony, mężczyzna o czarnych krótkich włosach i zielonych jak szmaragdy oczach, śmiało mogłaby rzecz, iż uznałaby go za przystojnego, ale jego twarz, jak i reszta ciała były mocno wychudzone, choć mimo to poruszał się sprawniej niż samurajowie służący jej bratu. Było jednak w nim coś niepokojącego, powietrze było jakby cięższe i mogła przysiąc, że jej serce mimowolnie szybciej biło. Nie wiedziała czemu, ale jej instynkty kazały jej uciekać stąd i z tego, co widziała to nie tylko ona tak miała., zupełnie jakby ten roztaczał wokół siebie jakąś aurę. Uczucie jednak zniknęło, gdy ten wyciągnął w jej stronę dłoń, zapraszając ją w ten sposób do siebie.
—
A więc dotrzymaliście słowa, będziecie mieć moją ochronę Shimazu. Przyjadę tu za tydzień by przynieść wam dary, teraz jednakże musimy ruszać. Choć Ema, czeka nas trochę drogi — Przemówiła postać ochrypłym, nieprzyjemnym dla ucha głosem. Ema była przerażona jego aparycją, ale mimo to podeszła do mężczyzny, nie mogła teraz już się wycofać. Obiecywano jej dobrego męża, ale ten nie wyglądał na tego, stąd tylko domyślała się, iż musi być bardzo wpływowy. To natomiast znaczyło, że nie mogła zawieść rodziny i musiała spełnić oczekiwania swojego męża. Podeszła więc do mężczyzny, który bez słowa odwrócił się do niej plecami i ruszył przed siebie. Ema po raz ostatni spojrzała na swój dom i podążyła za nim ku nowej przyszłości.
Podróż do nowego domu zajęła im około dwóch tygodnie, głównie dlatego, że podróżowali wyłącznie nocą. Jej nowy mąż, który przedstawił się jej jako
Dokugiri tłumaczył tym kwestią bezpieczeństwa i mówił by zbytnio w to nie wnikała, dlatego też posłusznie urwała temat. Siedziba Dokugiriego nie była jakoś szczególnie okazała, wręcz przeciwnie była starą, podniszczoną rezydencją, gdzie to pracowała niewielka liczba służby. Był to dla niej niezwykły szok, w końcu sama wychowywała się w o wiele lepszych warunkach i nie wiedziała jak ktoś taki jak jej mąż miał niby chronić jej klan skoro prezentował sobą tylko tyle. Mimo wszystko nie mogła pokazać swego niezadowolenia więc z uśmiechem wkroczyła do domu swego męża by rozpocząć nowy rozdział swego życia.
Pierwsze kilka tygodni okazały się dla niej miłym zaskoczeniem, Dokugiri mimo swej aparycji był bardzo czarującym człowiekiem. Miał swoje dziwactwa jak choćby to iż dnie przesiadywali w zamkniętym pomieszczeniu pozbawionym okien, zaś nocami znikał, by wrócić tuż przed świtem. Prawił jednak jej komplementy i był niezwykle czuły, stąd mimo początkowej niechęci zaczęła się do niego coraz bardziej przekonywać. Wszystko jednak miało swój kres. Pewnej nocy powrócił do domu z dzikim okrzykiem pełnym bólu i gniewu co wybudziło ją ze snu, zerwała się na równe nogi i pobiegła by sprawdzić cóż się stało. To, co ujrzała, sprawiło że zwymiotowała niemal natychmiast. Dokugiri nie posiadał lewej ręki i krwawił obficie co jednakże nie przeszkadzało mu w rozszarpaniu pechowego służącego. Ema po tym, gdy tylko zwróciła zawartość żołądka upadła na kolana i sama zaczęła krzyczeć z przerażenia. Wtedy dopiero jej mąż zauważył ją i podszedł do niej, uderzył ją otwartą dłonią w policzek tak mocno, iż w pełni położyła się na ziemi —
Posprzątaj to — Rzucił do niech ochrypłym, chłodnym i pozbawionym uczuć głosem. W ten sposób zaczął się jej koszmar, który to trwać miał kilka następnych lat.
1643
Miejsce, które miało być jej rajem okazało się piekłem, jej instynkt dobrze podpowiadał jej, iż jej mąż był niebezpiecznym osobnikiem. Od pamiętnej nocy minęło kilka lat wypełnionych głównie jej cierpieniem. Skończyły się czułości, a zaczęły potworności. Dokugiri okazał się potworem, demonem, o których słyszała legendy. Gdy tylko przyswoiła te wieści to zrozumiała jak to jej rodzina zawarła pakt z diabłem by pewnie ochronić się przed innymi demonami. Rozumiała to, ale mimo wszystko poczuła się zdradzona przez swych bliskich, w końcu okłamywali ją tyle czasu obiecując dobre życie, a teraz przyszło jej jedynie odczuwać ból. Początkowo Dokugiri jedynie bił ją i poniżał by wyładować swą frustrację, była w stanie to znieść. Zaciskała zęby i swe pięści i stawiała mu opór. Jednak dwa lata po tym, jak zamieszkali razem, wrócił do domu rozwścieczony i zmieniony. Przypominał szkielet ledwo co obleczony w skórę, Ema mogła przysiąść, iż dokładnie widziała jego kości i organy. To, co jednak najbardziej zdradzało jego demoniczne pochodzenie to robacze odnóżą wyrastające z pleców, za których to pomocą przemieszczał się zwinnie. Wyklinał On korpus, lecz to nic jej nie mówiło. Jedyne co wywnioskowała, że musiał się z nimi zmierzyć i najwyraźniej nie osiągnął zwycięstwa. Było to dla niej małe pocieszenie, w końcu może któryś z członków korpusu uśmierci go i wyzwoli ją z jej niewoli.
Z tego też powodu po tym, jak znów dotkliwie ją pobił, skulona w kącie postanowiła pomodlić się o to by któryś z wojowników w końcu pokonał Dokugiriego. Niestety jej cicha modlitwa nie trafiła do bogów a uszu demona. Powiedzieć, że jej mąż był z tego powodu niepocieszony było niczym, podszedł do niej i wzniósł swe szpony w górę by pozbawić ją żywota. Zamknęła oczy szykując się na śmierć gdy to zamiast bólu poczuła jak ten chwycił ją za twarz. Nie odezwał się do niej ani słowem więc otworzyła oczy, by ujrzeć jego paskudny uśmiech, wtedy to w wolnej dłoni stwora powstała chmura mieniąca się różnymi kolorami. Chmura po chwili objęła Eme i wchłonęła w jej skórę, po tym demon puścił ją i cofnął się bacznie obserwując swą żonę. Shimazu na początku nic nie czuła, ale po tym poczuła swędzenie całego ciała, temperatura jej ciała wzrosła, a ona sama zaczęła pluć krwią. Nie rozumiała tego, co się z nią działo, ale nie musiała nawet próbować, jej oprawca wyjaśnił jej dokładnie, iż jego mocą jest dar zarazy. Wyznał jej swoją największą bolączkę, jego dar był niekompletny, ale teraz miał zamiar go udoskonalić. To wszystko za pomocą Emy, która to miała zostać jego królikiem doświadczalnym.
1645
Dwa lata Dokugiri testował na niej swe moce, tworzył różne kombinacje chorób, którymi częstował Eme. Wszystko to wykończyło jej organizm i sprawiało, że niemal zawsze była na skraju śmierci, tylko on w akcie swej nienawiści do niej utrzymywał ją przy życiu. Jej ciało niezwykle wychudzone, naznaczone było licznymi bliznami po chorobie, która to niszczyła jej skórę. Jedna z plag, jakie na nią zesłano pozbawiła ją wzroku, a jeszcze inna sprawiła, że przez kilka dni czuła jakby coś pełzało pod jej skórą. Tym złamał ją kompletnie, błagała go tylko o śmierć, by to wszystko się skończyło. On zaś zawsze odpowiadał śmiechem i kontynuował zadawanie jej bólu. By jeszcze bardziej się nad nią poznęcać upewnił się, iż jej ciało będzie odczuwało wszystko bardziej.
Pewnej nocy jednak miało wszystko się zmienić, siedziała w chłodnej piwnicy, a mimo to poczuła nagły przypływ ciepła a do jej uszu dobiegły odgłosy walki. Czyżby ten cały korpus zaatakował Dokugiriego? To by wyjaśniało odgłosy walki, ale skąd to ciepło? Tego dowiedziała się po chwili, gdy kawałek płonącej belki upadł obok niej. Pożar, rezydencja płonęła. Jej koszmar mógł się wreszcie skończyć, wystarczyło tylko poczekać by cały ten ból odszedł a ona mogła wreszcie odpocząć w zaświatach. Jednakże tak się nie stało, wrażliwe ciało ją zdradziło. Coś płonącego uderzyło w jej nogę, a ona w naturalnej reakcji wydała z siebie krzyk bólu. Każdy normalny modliłby się o ratunek, lecz ona nie była już normalna. Ona chciała by nikt jej tu na dole nie znalazł. Bogowie mieli jednak na nią inny plan. Ktoś zszedł do niej na dół, czuła to. Czuła jak ten ktoś podnosi ją i mówi do niej, lecz nie rozumiała jego słów. Zagłuszone były przez jej płacz, po chwili zamiast gorąca poczuła chłód, po raz pierwszy od dawna znalazła się na dworze i poczuła chłód nocy.
Jej wybawcy w pośpiechu opuszczali teren rezydencji co oznaczało jedno, nie dali mu rady. Dalej miała więc kogo się bać. Nie padło w ten czas żadne słowo, Ona była zbyt złamana, by się odezwać, a Oni skupieni na ucieczce. Nie wiedziała ile czasu minęło ale w końcu zatrzymali się. Ktoś odłożył ją delikatnie na ziemię i zaczął zajmować się jej ranami. Gdy ten skończył dopiero wtedy zdecydowała się odezwać.
—
Dlaczego mnie zabraliście... — Zaczęła Shimazu głosem pozbawionym emocji —
Śmierć byłaby dla mnie aktem łaski — Dopowiedziała łapiąc się za swoje ramiona, po chwili poczuła jak ktoś głaszcze ją po głowie —
Raz Cię już zostawiłem Ema i to było błędem, którego już nie powtórzę — Usłyszała dobrze znany jej głos Hisakichiego, głos który sprawił iż ta zapłakała gdy wracały do niej wspomnienia z czasów gdy była jeszcze szczęśliwa. Mężczyzna objął ją i by ją uspokoić masował jej plecy —
Wszystko już będzie dobrze Emo, nie pozwolę mu już Cię skrzywdzić — Rzekł wojownik, aż w końcu Ema zasnęła w jego ramionach.
Tamtego dnia jej życie znów uległo zmianie, Hisakichi wyrwał ją z piekła, lecz to nie rozwiązało problemów. Była na granicy śmierci i nie miała dokąd się udać. Dlatego też mężczyzna zabrał ją do siebie gdzie zajmował się nią dopóki nie poczuła się lepiej. Mimo wspaniałej opieki medycznej nie udało się cofnąć wszystkich uszkodzeń spowodowanych chorobami, a medycy dali jej niepokojącą diagnozę, iż w najlepszym przypadku zostało jej jedynie piętnaście lat życia. Był to kolejny cios w nią, zwłaszcza źe nie wiedziała co ma teraz robić w swym życiu. Najchętniej popełniłaby samobójstwo, lecz nie mogła tego zrobić, bo jedynie zmarnowałaby czas Hisakichiego, dlatego też po prostu leżała próbując zaakceptować swój los kaleki.
Z pomocą znów przybył jej Hisakichi, samuraj nie mógł patrzeć jak Ema umiera na jego oczach, dlatego też zabrał ją na trening, by przypomnieć jej dawne czasy. Początkowo Ema nie chciała nic nawet o tym słyszeć, chciała po prostu poczekać na nieuniknione. Jednak zabójca był nieustępliwy i w końcu ruszyła z nim na trening. Początkowo szło jej opornie, w końcu była ślepa i osłabiona, lecz wkrótce za sprawą Hisakichiego i jego przyjaciół nauczyła się żyć bez wzroku. Wykorzystała swe ciało by czuć to co było wokół, wtedy to dostała propozycję od swego mentora. Przypomniał jej kim jest i zaproponował by wykorzystała pozostały jej czas by uczynić jak najwięcej dobra, by nikogo nie spotkało już to, co ją. Ema poprosiła go o nieco czasu nim podejmie decyzję.
Hisakichi dał jej czas i zostawił ją samą na parę dni wspominając iż ktoś ją w tym czasie odwiedzi, sam zaś udał się polowanie na demona. Młoda Shimazu podczas jednego dnia samotności udała się na spacer do lasu gdzie to nogi poniosły ją nad rzekę, tam przysiadła na kamieniu i wsłuchiwała się w kojące dźwięki rzeki. Po może jakieś godzinie usłyszała jak ktoś dosiadł się do niej, lecz nic nie mówiła. Uznała, że obydwoje są tu w podobnym celu więc nie było co sobie przeszkadzać nawzajem. Po może trzech godzinach mężczyzna przemówił do niej i nawiązali ze sobą rozmowę, w zasadzie nie wiedziała czemu była tak otwarta w wyrażaniu swych myśli przy nim. Po prostu czuła chęć wygadania się komuś, a ten człek sam się jej nawinął. Mężczyzna wysłuchał jej do końca i zadał jedno ważne pytanie w czym leżał problem, Ema odpowiedziała szybko, może i nauczyła się funkcjonować w swoim stanie, ale nie wyobrażała sobie walki z demonami. Jej obecny rozmówca wyciągnął wtedy swe ostrze i podał je kobiecie chcąc zobaczyć co potrafi. Z lekkimi oporami rudowłosa chwyciła za broń i pokazała co umie. W ten sposób poznała Fujiware Nobu, Hashirę Wody.
Nobu wyjaśnił jej, że przybył tu na prośbę swojego przyjaciela Hisakichiego, który uznał, iż Ema może przydać się zabójcom stąd chciał ją tu przetestować. Fujiwara-Sama zdecydował się przyjąć dziewczynę pod swe skrzydła o ile ta się zgodzi. Ema spojrzała wtedy w głąb siebie, przypomniała sobie słowa swej Matki. Shimazu kroczą przez życie z głową podniesioną w górze. Bycie zabójcą w jej stanie było pewnie wyrokiem śmierci, ale i tak umierała. Co za różnica kiedy, przyjęła więc propozycję Nobu i udała się z nim na ciężki trening mający zrobić z niej zabójczynię. Nobu osobiście nadzorował jej szkolenie w związku z jej ślepotą, podczas tego zaprzyjaźnili się gdzie to Fujiwara stał się dla niej niemal członkiem rodziny.
1650
Po pięciu latach treningu, w którym pomagał jej zarówno Nobu, jak i Hisakichi, była gotowa pokonać ostatnią przeszkodę do zostania zabójcą. Przed nią była już tylko ostateczna selekcja. Wierzyła, że da radę zaliczyć ten test. Jej ciało wzmocniło się od morderczego treningu, zmysły wyostrzyły, a dzięki naukom Nobu opanowała podstawy oddechu wody. Nim wyruszyła w drogę pomodliła się do bogów o wsparcie i napisała z pomocą swego mistrza list pożegnalny, który miał trafić do jej matki, jeśli nie udałoby się jej przetrwać. Ostatnie przygotowania zostały poczynione więc wyruszyła w drogę by zabić pierwszego w swym życiu demona.
Kruk za którym miała podążać doprowadził ją w góry gdzie to ostatnio znikali wędrowcy, Shimazu wyczuliła jak mogła swoje zmysły i wyciągnęła ostrze pożyczone od Hisakichiego na czas tej selekcji. Pierwsze dwie noce nie przyniosły jej nic, nie mogła znaleźć bestii i przez chwile obawiała się tego, że już nie znajdzie potwora. Rozwścieczyło ją to, nie mogła w końcu dopuścić do tego by tyle lat bólu i ciężkiej zmarnowały się teraz w jedną noc. Dlatego też nie bacząc na zmęczenie szukała dalej nawet za dnia chcąc namierzyć kryjówkę bestii i dorwać ją w jej leżu. Trzeciej nocy udało się jej wyczuć demona, poczuła mrowienie na swej skórze, które oznaczało jedno. Był blisko, trzask pękającej za nią gałęzi zdradził potwora i płynnym wyuczonym ruchem Ema wyjęła ostrze z sayi i wykonała cięcie z obrotem w tył, by odciąć głowę poczwary. Potwór jednak uniknął tego ataku odskakując w tył, rozpoczęło się starcie pomiędzy łowcą a drapieżnikiem. Walczyli ze sobą z godzinę, po której to wyczerpana Shimazu padła na ziemie. Z jej oczu popłynęły łzy szczęścia, zaś ona sama uśmiechała się zadowolona. Czuła, iż być w może w końcu będzie mogła być szczęśliwa, da coś światu od siebie nim pochłonie ją choroba.
1652
Służyła w korpusie już dwa lata, głównie wspierając podczas polowań swojego pierwszego mistrza i przyjaciela Hisakichiego, w zasadzie to byli ze sobą nierozłączni, gdyż był dla młodej Emy niczym ojciec. Dlatego też nie było zdziwieniem, gdy to trenowali razem podczas specjalnego treningu mającego nauczyć ich podstaw oddechu słońca. Był to dla niej cudowny czas gdzie to nawet zaśmiała się parę razy na głos gdy to wspominali jej dzieciństwo i wspólne wycieczki. Na koniec treningu mężczyzna wspomniał jej, że tego dnia musi jej coś powiedzieć, zdradzić jej pewien sekret. To wzbudziło ciekawość Shimazu, która to myślała, że nie mieli przed sobą żadnych sekretów.
Spotkali się nocą na obrzeżach Yonezawy, z dala od uszu i oczu innych zabójców. Tak by nikt im nie mógł przeszkodzić, stali w ciszy jakby bali się zacząć rozmowę. Ema wiedziała, że chodziło o coś poważnego, w końcu, po co byłaby inaczej cała ta otoczka tajemniczości. Myślała, iż chodziło o coś związanego z jej klanem dlatego też już otwierała usta gdy to nagle Hisakichi odepchnął ją w tył. Wiedziała czemu to zrobił bo wyczuła zagrożenie i bez jego pomocy. Yonezawa została zaatakowana.
To, co się wtedy stało pamiętała jak przez mgłę, Hisakichi kazał jej eskortować grupę NE więc i to robiła, podczas gdy to jej mistrz został by walczyć z demonami. Podczas tego starcia skrzyżowała ostrza z paroma przeciwnikami, ale nie zabiła ich, jedynie odgoniła, od których ludzi chroniła. Tyle mogła zrobić, by pomóc Yonezawie przetrwać, była to ciężka i długa noc, lecz udało im się. Korpus raz jeszcze pokazał swą siłę i oparł się najeźdźcy, ale za jaką cene. Ruszyła do miejsca gdzie to zostawiła Hisakichiego by go tam poszukać, wołała go lecz nie odpowiadał. Dopiero gdy nieco oddaliła się od osady to znalazła swego mistrza. Starszy wojownik leżał oparty o drzewo zaś jego dłoń zakrywała ogromną dziurę w brzuchu. Ema uklękła przy nim przytulając się do niego i roniąc obficie łzy. Wiedziała, że dla niego nie było już ratunku. Wtedy to Hisakichi zebrał się w sobie i objął dziewczynę i wyszeptał swe ostatnie słowa —
Wybacz mi Emo, zawiodłem Cię — Wydusił z siebie mężczyzna i odszedł z tego świata —
Nieprawda...zastąpiłeś mi ojca gdy tego potrzebowałam...byłeś najlepszym człowiekiem jakiego znałam Hisakichi — Wydusiła z siebie Ema żegnając się z swym mistrzem. Obejmowała go tak póki nie znaleźli ich medycy. Nie wiedziała co chciał przekazać jej mężczyzna, ale postanowiła tego dnia kontynuować jego dzieło. Obiecała sobie iż będzie walczyła za dwóch by uczcić pamięć Hisakichiego.