TOKUGAWA TAKAHIRO / YUUSEI
Demony30 latWZROSTWAGA
Data urodzenia 12/04/1622
Miejsce pochodzenia Mito (prefektura Hitachi)
Miejsce zamieszkania Mito (prefektura Hitachi)
Klasa społeczna szlachta dworska
Zawód pisarz
- Nie pamięta detali swojego ludzkiego życia, choć zdarza mu się cytować własne dzieła które napisał, ale i formułować zdania w sposób, który pisał.
- Nie przywiązuje wagi do przedmiotów, które posiada - ani do miejsca, w którym ma spędzać dzień. Uwielbia podróżować i odkrywać.
- Podświadomie stroni od towarzystwa ludzi wysoko urodzonych, czując zupełny brak przyjemności i znużenie podczas rozmowy, pomimo raczej chętnego spędzania czasu z innymi, kiedy ktoś oczekuje od niego przestrzegania zasad czy etykiety.
- Uwielbia drażnić innych.
- Ma ogromne pokłady cierpliwości, szczególnie podczas nauki nowych umiejętności, choć głównie skupia się na poznawaniu różnych instrumentów.
Nie docierało do niego, co dokładnie się działo w tej chwili - że tutaj pod księżycowym blaskiem, w którym upatrywał w ostatnim czasie piękna w przeciwieństwie do słońca, w którym za życia się kąpał, powoli umierał. Nie czuł bólu - a może czuł? Wszystko mieszało się z otępieniem i osłabieniem. Może nie spodziewał się, że jego własne zwierzątko w ten sposób go zdradzi? Że rzuci się na niego w szale? Dlaczego miałoby to zrobić? Widział tę drobną sylwetkę chłopca, ciemne włosy które krótko i ostro przycięte, zawsze opadały łagodnie wokół jego twarzy. Widział już wcześniej z jaką agresją i jak zachłannie pożerał ludzkie mięso - ale nigdy nie uderzyło go, że sam wkrótce mógłby stać się ofiarą tego, którego przecież wziął pod swoje skrzydła...
Chłopca? Nie był to chłopiec, choć mógłby przysiąc wręcz przeciwnie. Czyżby został podmieniony przez innego demona? Ktoś ukradł miejsce jego własności, kiedy nie patrzył? Dlaczego mógł się w tej chwili uśmiechać? Chociaż czuł się coraz słabszy, chciało mu się śmiać - nie był wcale smutny, bo może to właśnie smutek snuł się za nim przez całe życie do momentu, w którym coś w nim pękło? A pękło tak wiele rzeczy pod siłą tych nieprzychylnych spojrzeń i krytyki, której nie zasługiwał przecież - był pewny swego, że nie zasługiwał na żadne złe słowo i że to inni nie zrozumieli jego słów, którymi starał się przekazać to piękno, które tkwiło w bólu, który wszyscy odczuwali. Przecież wiedział o czym pisał, a nawet w tej chwili, był pewny że nie użyłby innych słów do opisania całej mieszanki uczuć niż zrobił to publikując swój poemat. W tym bólu było coś pięknego, coś uwalniającego... Może właśnie dlatego nawet nie próbował się bronić? Myślał po części o reakcji na twarzach bliskich, których było wiele - a jednocześnie tak niewielu. Ludzie dookoła znikali, kiedy przestawali być odpowiednimi. A może uciekali? Porzucali go? Kiedy tylko coś małego poszło nie po ich myśli...
Nie wiedział, kiedy przestał w pełni czuć cokolwiek poza chłodem i spokojem, który dawała mu gwieździsta noc - w przeciwieństwie do tego nagłego wybuchu energii, którym obdarowywało go słońce lata wcześniej.
1622
Pierwszy syn. Najstarszy, któremu przyświecało słońce od samego początku narodzin - to Amaterasu czuwa nad nim, powtarzali co niektórzy, słysząc o porodzie, który rozpoczął się późną nocą, a zakończył w południe, kiedy na moment kwiecień przyszedł w sile ciepła i słońca. Zupełnie jakby rzeczywiście sama bogini sprawowała pieczę nad chłopcem, który miał przynieść swojej rodzinie chwałę. W końcu to było jego obowiązkiem jako pierworodnego.
1632
Dziesięć lat mijało, a uszy chłopca przywykły do każdego z zachwytu wychodzące z ust rodziców, nauczycieli i innych dorosłych, którzy na niego tylko spoglądali. Ułożony, grzeczny, ale i utalentowany - w wieku trzech lat płynnie czytał, a rok później już z pędzlem w dłoni pilnie ćwiczył kaligrafię.
Jedyne co przypominało u niego o fakcie, że wciąż był dzieckiem był nawyk, kiedy odpływał w krainę sennych marzeń. Zadawał pytania, choć częściej do siebie niż do dorosłych, nauczony że nie chcieli aby się odzywał, kiedy nie był do tego wywołany. Był spostrzegawczy, ale i uważny. Obserwował zachowania ludzi dookoła siebie starając się nauczyć ich schematów, szczególnie że zależało mu na tym, aby nie tylko być w centrum uwagi, ale żeby otrzymywać wszystko co tylko zechciał. Jeśli wiedział, kto lubił określone komplementy i przedmioty, kiedy zapamiętywał co i kiedy kogo denerwowało, ale i kiedy rozpoznawał te drobne zachowania i nawyki sugerujące, że druga osoba miała niedługo się rozzłościć, był w stanie wszystkim manipulować. Chciał unikać złości, szczególnie tej której miałby być świadkiem.
Dostawał wszystko, czego tylko sobie zażyczył - wszystko to, na co przyzwalali dorośli i czego nie widzieli jako stratę czasu w jego przypadku. Praktycznie nie pamiętał, ile razy w życiu trenował tężyznę fizyczną, słysząc od matki, że był na to zbyt delikatny - a choć ojciec kręcił na to nosem, wcale nie przymuszał syna, który był tak utalentowany w dziedzinach innych niż walka.
To zawsze słyszał. Że miał talent. Zawsze dostawał to czego chciał od innych, dając w zamian wszystko, czego inni chcieli od niego. Nie rozumiał i nie rozróżniał dobrego od nieprzyzwoitego, widząc że wszyscy dorośli dookoła byli zadowoleni, wiedział że wszystko było w porządku. Nawet jeśli były momenty, że czuł to ukucie zazdrości na widok innych, którzy posiadali towarzystwo w swoim wieku. Innych, z którymi mogli i potrafili rozmawiać - a on choć doskonale według dorosłych dobierał słowa, nie potrafił rozmawiać naturalnie. Nie rozumiał na czym polegała rozmowa - poza tym, że miał innych komplementować i mówić wszystko to, czego chcieli usłyszeć.
Uczył się jak zachwycać, jak być w centrum uwagi i jak każdą interakcję z dorosłymi wynosić na miano doskonałego doświadczenia. To jakich dobierał słów, każdy ruch i każdy gest, nawet ton były przemyślane.
1637
Dobre słowa, sukces za sukcesem. Mógł mieć wszystko - to było pewne, że będzie miał wszystko. Mówili, że uchwycał piękno w słowach jak nikt inny, a sam szukał tego piękna, coraz bardziej nie rozróżniając go od brzydoty. Dostawał wszystko czego chciał, tak długo jak zachowywał się w linii i tak jak od niego wymagano. Nie mógł mieć wolności, nie mógł zaniedbywać swoich obowiązków - nawet jeśli czasem nie pisał przez godziny, a i dni, wpatrując się w kamienny tusz i pędzel, leżące przed nim, nie mógł po prostu wyjść z pokoju i zaczerpnąć oddechu, poszukać inspiracji. Miał dostęp do wszystkiego i jednocześnie niczego, kiedy nie sprawiał chociażby wrażenia zatracenia w swojej pracy i sztuce.
Dostawał to co chciał. Przedmioty, ludzi, zwierzęta. Zażyczył sobie - a prędzej czy później znajdywało się to w jego własności. Wszystko, aby tylko lepiej się mu tworzyło - aby był w stanie pisać, mimo że z każdym mijającym rokiem i presją, jakby tracił tę umiejętność. Słowa mu się wymykały, trudniej było mu się skupić, a pisanie przychodziło ciężej.
Piękno, które mu pokazywano, wcale nie wydawało się tak piękne. Wszystko się mieszało. Nie był zadowolony z niczego, co pisał, czując że przecież mógł dokonać więcej - użyć innych słów, uchwycić to całe piękno, o którym inni chcieli ciągle słyszeć. Skąd brała się w nich podobna obsesja? Pociąg do tego, co było idealne? Sam uwielbiał dostrzegać te delikatne cechy w innych ludziach, które mógł uważać, że wzór i doskonałość powierzchownego piękna - ale znów, były to zarówno drobne elementy i cechy. Każdemu czegoś brakowało, każdy w czymś nie dorastał do drugiego. Kiedy jedna kobieta miała piękny głos, drugiej oczy były niespotykane u żadnej innej, a kolejna mogła się szczycić dłońmi, o które łatwo było być zazdrosnym. Ale żadna nie była doskonała. Więc dlaczego to w perfekcji szukano piękna? Dlaczego nie w tym, co było inne?
Dostrzegał to, co stawało się inne w domu - wśród ludzi, wśród służby, ale wśród rodziny czy jego prywatnych zabawek. Wszystko się zmieniało, a im dłużej żył, tym na gorsze. Nic nie było lepsze - wręcz przeciwnie. Każde wydarzenie dążyło jedynie do większej tragedii, w której w pewien sposób znajdywał ukojenie dla umysłu zmęczonego szukaniem nieosiągalnego piękna i perfekcji. Był przekonany o tym, że raczej niż uczestnikiem wszystkich wydarzeń, był ich obserwatorem.
1642
W pewnym sensie przywykł do tego, jak bardzo powtarzalny musiał być w swoim zachowaniu i tym co pisał, spotykając się z ogromnymi pokładami krytyki, na które nie był gotowy, kiedy tylko starał się wychodzić poza ramy oczekiwań układanych na siebie przez wszystkich dookoła. Choć opisywał piękno, coraz częściej dostrzegał je w tym, w czym inni go nie widzieli - nie w urodzie i delikatności, a brutalności życia. W końcu czy nie to było pięknem w najczystszej postaci? Życie - wszystko, co z nim szło, a i w to wliczała się śmierć wraz z sekretami. Tak, to ostatnie wszyscy dookoła uwielbiali. Trzymanie wszystkiego w cieniu niewiedzy, tak aby chodził niemalże na oślep - choć powoli był wyprowadzany ze wszystkich kłamstw, w których tkwił, przyjmując je i akceptując bez słowa, choć coraz silniej budził się w nim bunt na to, że nie miał mocy sprawczej. Nie posiadał władzy, nie nad tymi nad którymi by chciał ją sprawować - nie w taki sposób, w jaki chciał ją sprawować.
Odpowiadało mu, że z wiekiem coraz częściej otrzymywał dostęp do tego, co było wcześniej przed nim skrywane. Sekrety, pogłoski, wszystkie rodzinne grzechy, do których z racji bycia coraz starszym, zaczynał otrzymywać dostęp. Gdzie zniknęli członkowie rodziny, gdzie zniknął ktoś ze służby - i dlaczego. Powody, plotki, i gry polityczne nie były dla niego interesujące, bo chciał brać w nich udział - były dla niego piękne, bo ukazywały tę najbrzydszą stronę człowieka. Delektował się w tym wszystkim, choć przełykał własne posłuszeństwo z ogromnym trudem, im więcej doświadczał i im więcej rozumiał.
1646
Nie słyszał nawet szeptów, przechodząc korytarzami. W całej posiadłości, a nawet w ogrodach, każdy odwracał od niego wzrok i milkł tylko na jego widok. Wszyscy go zaczynali unikać, ale wiedział, że szeptano o nim - w przestrachu? W przerażeniu? Może spoglądali na niego z góry? Jak na defekt? Nie rozumieli jego ostatniego dzieła - nie rozumieli, kim była postać, o której pisał, a o których zasłyszał od tych podróżujących. I od tych, którzy podobno z nimi walczyli - ze stworzeniami, które były piękne w środku nocy. Nie było łatwo ich zabić, ale posiadały najpiękniejsze ze wszystkiego, co mogły otrzymać - wolność. Mogły robić co zechciały, były tak trudne w poskromieniu, ale były tak niezwykle piękne, nawet jeśli żadnego nigdy nie poznał. Może podświadomie chciał tego? Dołączyć do tych, którzy byli tak inni - tak niezrozumieni przez tych poruszających się w blasku Amaterasu, choć czy to w ogóle byłoby możliwe? Bogini podobno miała sprawować nad nim pieczę, więc czy kiedykolwiek mógłby zejść na ścieżkę, która była tak od niej odległa?
Zasłyszane historie od podróżników fascynowały go - opowieści o bestiach, które mordowały ludzi na ścieżkach czy w wioskach. Chciał wiedzieć więcej na ich temat, chciał zgłębić i sprawdzić czy jego wyobrażenie, o którym rozpisał się w ostatnim dziele, było prawdziwe - a samo spisanie tego, co uważał za najbliższe arcydzieła, otworzyło mu ścieżki, o których nie myślał wcześniej.
Stracił w oczach wielu - jednocześnie zyskując coś, czego nie do końca rozumiał. Wolność, kiedy mógł wychodzić częściej samemu; wolność, kiedy nikt nie chciał interweniować w jego czas i w to, w jaki sposób go spędza; wolność, która pozwalała mu eksplorować coraz więcej tego, na czym mu zależało, ale jednocześnie wiedza, że mógł być kolejnym Tokugawą, który zaginie, jeśli przekroczy kolejne granice wyznaczane przez innych.
1648
Udawał. Balansował na cienkiej linii, starał się utrzymać pozycję, pisząc to co wiedział, że nie miało żadnego związku z tym jak widział piękno - przemycał fragmenty śmierci i brutalności w swojej twórczości, wierząc że powolne zwiększanie jej dawki sprawi, że ludzie zrozumieją, co tak pięknego w tym wszystkim widział. Ale oni milkli, kiedy próbował to wyciągać na wierzch - nie chcieli rozmawiać, nie rozumieli. A on czuł, że coraz bardziej tracił grunt pod nogami i swoją pozycję jako artysty, kiedy próbował zmuszać ich do zrozumienia.
Jego nowa forma wolności pozwoliła mu na szukanie istot, którymi tak się zafascynował, na własną rękę. Był przekonany o ich pięknie, o tym że to one były wyższą formą człowieka, bo zdawały się w jego oczach doskonałe. W końcu okiełznały rodzaj piękna, którego człowiek nie potrafił - nie ze względu na ich aparycję, ale siłę czy brutalność, i wcale nie bały się tej ostatniej. Same ją powodowały.
Zajęło mu to blisko dwa lata, ale w końcu po samym słyszeniu opowiadań podobno światków, że coś zamordowało kogoś, kogo znał - odnalazł jedno z tych cosi.
W nocy, w lesie, który wiedział że miał być niebezpieczny. Pośród trupów i krwi, pośród obrazu makabry, którego dokonał ktoś tak niepozorny - ktoś, kto był tym, kogo szukał. Znalazł demona, który go nie zaatakował - może był najedzony, patrząc po rozmiarze posiłku jaki posiadał, a może był zainteresowany tak samo jak mężczyzna, którego spotkał.
Był zafascynowany stworzeniem, które zabrał do własnego domu - wpuścił i pozwalał na wszystko, co tylko zechciało. Nie miał świadomości, że demon uznał go wyłącznie za zabawkę. Nie wiedział nawet, że to nie on posiadał nad tym stworzeniem władzę, przez fakt zapewnienia mu wszystkiego, czego ten tylko zechciał.
Nie przejmował się, kiedy demon zjadł kogoś ze służby - czy znikał, żeby się pożywić. Wręcz przeciwnie, oczekiwał tego i był bardziej niż zachwycony, kiedy powracał cały umorusany krwią.
Im głośniej opowiadał o swoim zafascynowaniu, tym bardziej przerażał ludzi dookoła, szczególnie podczas przyjęć i wizytacji. Przynosił krzywe spojrzenia nie tylko sobie, ale i rodzinie, nie dając im nawet szansy na przewidzenie, kiedy powie o czymś, co było niepokojące. W końcu wciąż potrafił mówić pięknie, przekonywać do siebie słuchaczy i czytelników - wciaż był złotym dzieckiem, które miało dowodzić o wspaniałości jego rodu, tylko że coraz częściej przypisywano mu szaleństwo, szczególnie gdy oddawał się własnym opowieściom o demonach.
Skończył swoje arcydzieło, które był pewny, że nigdy nie ujrzy oczu innych - a nawet jeśli, to że prędko zniknie za sprawą własnej rodziny, aby ocalić resztki honoru. Uznawali go za szaleńca, nie rozumiejąc co pięknego było w samej śmierci i tym co sprowadzał, jak dowiedział się podczas swoich poszukiwań na temat demonów, Muzan. Wychwalał jego dzieło przy każdej możliwej okazji, bo kto mógł dążyć do piękna skuteczniej niż istoty posiadające dla siebie wieczność? Ludzie nie mogli zrozumieć prawdziwego piękna, które leżało w świecie - ani w słowach, ani w czynach i zachowaniach, rozumiejąc tylko to co było powierzchowne i miało miejsce tuż przed ich oczami, a i to potrafili przeoczyć.
Opublikował swoje arcydzieło, wiedząc, że nie miał już niczego do stracenia. Był pewny, że niedługo zniknie - może podzieli los brata? Porzucony gdzieś w lesie? Choć coraz częściej zastanawiało go, czy i za zniknięciem ich siostry nie stała rodzina? Jak wiele kuzynostwa i wujostwa zniknęło, skazanych przez własną rodzinę?
1649
Nie pamiętał niczego co wydarzyło się wcześniej, kiedy przebudził się przy onsenie w nocy. Przerażenie na twarzach strażników, którzy nie mieli z nim szans - przerażenie na twarzy ludzi, którzy zdawali się widzieć potwora. Może to nim się stał? Choć spoglądając we własne odbicie wcale nie widział potwora - był zachwycony widokiem, choć ten zachwyt zaczął towarzyszyć mu coraz częściej nad wszystkim, czego doznawał. Noc i gwiazdy, były przepiękne - obrazy, czy muzyka, ale również i słowa, które komponowały się w zdania. Czuł lekkość, zaczynając podróż przez noc i poszukiwania schronienia za dnia, będąc ciekawym piękna, które mógł napotkać podczas swojej drogi.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty tym samym wstąpiłeś w szeregi Demonów.
Co więcej, na start dostajesz 48 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach