OOKAMI
Demony26 lat224 cmWAGA
Data urodzenia 24/04/1577
Miejsce pochodzenia Yonezawa
Miejsce zamieszkania -
Klasa społeczna samurajska
Zawód -
Przez większość czasu z resztą nosi odzienie które całkowicie ukrywa jego nieludzkie cechy. Przy pasie nosi swój dawny, pozbawiony koloru Nichirin.
- Nieodłączną częścią jego garderoby jest kasa z wieloma doczepionymi wstęgami, przez co całkowicie nie widać jego wilczej głowy. Do tego również bordowe kimono z symbolem jego dawnego klanu wyszytym na plecach złotym haftem. Na to samo kimono narzucony jest czarny płaszcz.
- W swoim "poprzednim życiu" korzystał z Oddechu Wody. Nawet po zostaniu demonem, jego styl i technika walki mieczem są niemalże identyczne do tych z czasów kiedy jeszcze był DS.
- Niezbyt przepada za innymi demonami oraz ich obecnością. Częściowo jest to spowodowane tym że większość z nich postrzega jako krętaczy, ślepców bądź paranoików, a częściowo też wydarzeniami które pomimo zapomnienia, wyryły mu się w instynkcie.
- Nieco ponad 19 lat temu przygarnął, nie zjadł i wychował ludzką dziewczynę. Nigdy nie zobaczyła jego twarzy. Po czasie przekazał ją klanowi Fujihone by zaczęto ją szkolić na Zabójcę Demonów. Ze względu na nieustanną wędrówkę Ookamiego po Japonii, ciężko im utrzymać kontakt.
- Poluje i pożera głównie kryminalistów za którymi i tak nikt by nie tęsknił. Rzadko odchodzi od tej reguły. Zapytany o to tłumaczy się że ich mięso smakuje mu lepiej, a po niewinnych dostaje sraczki. Ale tylko on wie ile jest prawdy w tych słowach.
- Pierwsze 30 lat od zostania demonem spędził w zamknięciu pod okiem klanu Fujihone. Uciekł w wyniku włamania przez bandę wędrownych bandytów w dniu, gdy posiadłość była niestrzeżona.
- Kiedyś był uzależniony od krwi, jednak wyleczył się z tego po swojej ucieczce.
- Przed "narodzinami" oprócz bycia zabójcą, był również Marechi. Obecnie nie jest tego świadomy.
Bez towarzystwa myśli,
W ciszy tęsknota.
狼
Fujihone Yami, urodził się w 1577 roku jako pierworodny syn głowy klanu starego ale mało znanego rodu samurajskiego, którego siedziba znajdowała się głęboko w górach. Po każdym członku klanu oczekiwano wielkich rzeczy. Mądrości i umiejętności walki. Yami nie był tu wyjątkiem, więc przygotowywano go do tej roli już od momentu w którym nauczył się chodzić. Presja ze strony rodziców była ogromna. Zwłaszcza ojca, który nie dawał chłopcu taryfy ulgowej. Ulgę przynosiły mu jedynie chwile spędzone z babcią i młodszym rodzeństwem. Leżenie na trawie i wspólne obserwowanie chmur za dnia, obserwowanie księżyca i gwiazd nocą... Prawdopodobnie byłyby to jego ulubione wspomnienia z tak bardzo odległego okresu. No, prawie... Zdecydowanie przebiłoby to wspomnienie spaceru po chlubie klanu Fujihone. Ogrodzie Wisterii. Prawdopodobnie nigdzie nie rosło tyle tych roślin w jednym miejscu, a sam ogród wręcz koił swoim zapachem i kolorystyką. Można było się przejść po ścieżce z kamieni obserwując pływające w stawie Karpie Koi, usiąść na ławce, bądź schronić się przed spiekotą słońca w świątyni na pagórku. Dlaczego akurat te rośliny? Kwiat Wisterii na tle wilczej czaszki był symbolem klanu już od wieków.
W końcu Demony zaczęły pojawiać się coraz częściej, a klan wszedł w kontakt z formującym się korpusem zabójców demonów. Ich więzi z każdym dniem coraz bardziej się zacieśniały. Fakt że hodowane w ich ogrodach rośliny miały negatywny wpływ na demony tylko działał na tego korzyść. Nacisk na Yamiego w związku z tym faktem uległ zmianie. Oczekiwano po nim że wstąpi do korpusu i przyniesie klanowi wieczną chwałę. Związano również w ten sposób tradycję i jego rodzeństwo również zostało szykowane do tej roli. Jednak gdzieś w środku chłopak nigdy nie chciał walczyć z demonami. Znacznie bardziej interesowały go rosnące wokół posiadłości rośliny oraz medyczne zagadnienia. W końcu żadna to ujma być wsparciem dla zabójców. I w sumie miałby w tym rację gdyby nie jedna rzecz. Był de facto następcą głowy klanu, a tym samym oczekiwano po nim by siał spustoszenie wśród demonów i piął się w górę aż do momentu w którym zostałby Filarem. To czego on chciał? Nie miało żadnego znaczenia.
Perspektywa Yamiego zmieniła się podczas jednej z wielu podróży jakie niekiedy musieli odbyć z rodziną. Ku ich nieszczęściu zapadł zmrok nim dotarli do celu. Nastąpił atak demonów. Słabych. Nie opanowały nawet swoich sztuk demonicznej krwi. Zwykłe szaraki, które jednak miały na tyle siły by móc napadać podróżnych którzy nie zdążyli znaleźć schronienia.
Prawdopodobnie większość z nich w normalnych warunkach miałaby chociaż uciec po odniesieniu poważnych obrażeń. Te jednak gdy tylko wyczuły chłopca skoncentrowały swój atak na nim. Tylko w jednym celu. Pożreć tu i teraz. Nie bacząc na to czy obecni są również w tym miejscu członkowie korpusu.
Był Marechi. Pieprzonym magnesem na demony i soczystym kąskiem do schrupania. Od tamtego dnia już wiedział że takie ataki będą dla niego czymś częstym, a nie zawsze będą się trafiać Demony tak słabe jak ta grupka. Będzie musiał rosnąć w siłę żeby walczyć, żeby przeżyć.
Niedługo po tym wydarzeniu Yami rozpoczął prawdziwe szkolenie na zabójcę demonów pod okiem Wodnego Filara. Wrodzony spokój i opanowanie pozwoliły łatwiej mu przez to przebrnąć, chodź podczas całości niejednokrotnie niemalże nabawił się poważnych obrażeń jedynie przez swoją nieuwagę. Ale jednak w końcu mu się udało. Szkolenie na zabójcę ukończył w wieku 19 lat. Nastał moment egzaminu. Najważniejszego w jego życiu.
Spędzenie wraz z innymi kandydatami tygodnia w górach będąc otoczonym przez demony.
Praktycznie każdy był zestresowany, jednak Yami szczególnie. Doskonale w końcu wiedział jak jego obecność działa na demony. Wedle jego przewidywań nie był to tylko tydzień przetrwania w górach. Tylko tydzień nieustannej walki o przetrwanie z demonami, których myśli były pochłaniane przez nic innego jak chęć jak najszybszego pożarcia chłopaka.
Czwartego dnia był wyczerpany i opadał z sił. Stojący przed nim demon pomimo że ranny, wyskoczył na chwiejącego się chłopaka. Yami zamknął oczy będąc gotów na spotkanie z końcem. I nastałby, gdyby nie głos tej która go ocaliła. - Ichi no kata: Shiranui! - Dziewczęcy głos, cięcie, ciepło rozchodzące się w powietrzu. Demon umarł, ale chłopak też już nie utrzymał się na nogach zbyt długo. Padł na ziemię tracąc przytomność.
Obudził się dopiero o poranku pod krzewem Wisterii. Tuż obok dziewczyny o blond włosach z czerwonymi końcówkami. -Wstałeś? Zjedz to proszę! Opatrzyłam twoje rany! - Mówiła głośno. Wystarczająco żeby go rozbudzić. Zaraz potem wepchnęła mu coś do rąk, pachniało jedzeniem więc... zaczął jeść.
Przedstawili się sobie po czym wywiązała się z tego całkiem długa konwersacja. Dogadywali się pomimo tego że ich charaktery wydawały się być różne. Yami raczej cichy, opanowany i może delikatnie szorstki. Ona... Jak piec wypchany drewnem po brzegi. Niesamowicie energiczna, głośna i jednocześnie wyjątkowo pozytywnie nastawiona. Połączyli siły i razem przetrwali do końca.
Później... Działo się wiele. Piął się w rankingu Korpusu, zdobywał przyjaciół i rywali. Niszczył demony, które wyrządzały krzywdę niewinnym ludziom jednocześnie okazując łaskę tym które wiele nie zawiniły, bądź szczerze o nią błagały. Ciężko stwierdzić ile wynikło z tego złego a ile dobrego. Dawał z siebie tyle ile mógł i mu to w zupełności wystarczało.
Jednak i jego spokojne życie w końcu dobiegło końca.
Ta noc zapadła nagle i niespodziewanie. Wraz z kilkoma innymi Zabójcami został wysłany na misję w celu eliminacji silnego demona, który siał spustoszenie w północnych rejonach Japonii. Walka była ciężka, a połowa jego oddziału wybita zanim udało się na dobre pozbyć potwora ucinając mu głowę. Miał już odetchnąć z ulgą po odniesieniu zwycięstwa i przygotować się do pożegnania z poległymi. Gdyby nie ten jeden jedyny potwór, który wyszedł naprzeciw rannym i wycieńczonym członkom korpusu. Kibutsuji Muzan. Osoba, która stała za złem nękającym ludzi. Stwórca wszystkich demonów. Jeden z towarzyszy Yamiego rzucił się na niego bezmyślnie, kiedy dowiedzieli się przed kim stoją. Muzan za tę impertynencję jednym prostym ruchem skrócił delikwenta o głowę. Kruki ruszyły po wsparcie, jednak nim to mogłoby dotrzeć... Ktoś musiał przytrzymać Boga Demonów chociaż na te pół sekundy dłużej.
Yami przemyślał kilka następnych ruchów i przypuścił szturm. Nie trafił niczym, a skończyło się to tym że usłyszał od Muzana tylko jedno słowo, po tym jak ten chwycił chłopaka za gardło. - Ciekawe... - Chwilę później Yami miał w ustach krew Muzana. Chciał ją wypluć, jednak nie dał rady gdy ręka zaciskała mu się na szyi. Musiał złapać oddach, a tym samym pozwolić by krew Muzana się w nim zagnieździła.
W momencie w którym uległ, upadł na ziemie i zaczął wić się w niewyobrażalnej agonii. Gwałtowny przyrost mięśni, rozciągające się i zmieniające kształt kości, wyżynające się pazury i ogon, trudności ze złapaniem powietrza... To wszystko było okropne, jednak największym bólem dla niego jak i traumą dla obserwujących go byłych towarzyszy był moment gdy przeistoczeniu ulegała jego głowa przybierając kształt podobny żyjącym w lasach bestiom. Chwilę później jego ciało pokryło również futro.
W jego głowie sytuacja nie miała lepszego miejsca. Wszystkie najcenniejsze jego sercu wspomnienia przepadały jakby zamykane w mosiężnej skrzyni, którą wraz w kluczem wrzucono do oceanu. Najboleśniejsza była jego zanikająca świadomość, która wiedziała że z każdą sekundą tracił coś bezcennego. Kiedy przemiana dobiegła końca Muzana już dawno nie było, a kolor nadal trzymanego przez Yamiego miecza Nichirin zaczął zanikać. Niemalże wchodzący w purpurę niebieski kolor całkowicie zniknął. Tak samo jak wspomnienia. Nie było już Yamiego. Narodził się z niego ktoś inny. Wilk. Ookami.
Schował swój miecz do pochwy i jeszcze przez moment chybotał się nie mogąc ustać na nogach. Patrzył się na sterroryzowane jedzenie świadome swojej zguby. Bądź zrozpaczone utratą przyjaciela? Głód ściskał go w żołądku, więc rzucił się by pożreć ich po kolei. A przynajmniej spróbował. Na drodze stanęła mu kobieta którą Yami dobrze znał, ale Ookami nie rozpoznawał. Ta sama której Fujihone zawdzięczał przeżycie egzaminu. Nie znał jej, ale nie miał również wielkiej chęci przypuścić ataku jakby coś go do tego zniechęcało. Ta chwila zawachania wystarczyła, by oberwał płytkim cięciem od spowitego ogniem miecza, a w plecy cała serią pokrytymi Wisterią strzał. Ból ponownie ogarnął jego ciało. Upadł na ziemię i widział błysk miecza płomiennej kobiety, której oczy wydawały się być mokre. Tylko... Nie rozumiał czemu. Jednak ta go nie zabiła, a zadała skuteczną ranę po której nie mógł się ruszać.
Został oszczędzony i przejęty przez klan Fujihone, który doświadczył wielkiej tragedii i hańby jednocześnie. Ookamiego sprowadzono do siedziby klanu, gdzie Wisteria otaczająca posiadłość niemalże doprowadzała go do obłędu. Wtrącono go do starej, małej świątyni na terenie ogrodu którą zamknięto i zapieczętowano. Jego klan miał nadzieję odkryć lekarstwo na krew Muzana, a on miał pozostać w zamknięciu, aż to się odkryje. Pierwsze trzy dni głodując spędził na czytaniu zostawionych w świątyni zapisków oraz rozmawianiu przez drzwi z pożywieniem, które było na tyle bezczelne twierdzić że go znają i nie ukazać mu tej łaski w postaci chociażby odciętego palca. Po czasie w końcu wpadł w letarg głodowy i dostawał szału, kiedy tylko ktoś się odezwał przy drzwiach. Bił w nie i drapał, jednak te nie chciały ustąpić. Zwłaszcza że wtaczający się do budynku zapach niepokoił go i osłabiał. Po roku męki osoba która podawała się za jego matkę zarządziła koniec męki dla przeklętego syna. W akcie miłości przekonała klan by dostarczano mu bukłak krwi dziennie. Delikatnie koiło to jego głód, jednak nie był przez to nasycony.
-Dlaczego to zrobiłaś? Żywienie mnie nawet w taki sposób nie przynosi Ci żadnych korzyści. - Spytał opierając się plecami o drzwi i żłopiąc krew z bukłaka. - Bo... Jestem twoją matką. - Odpowiedziała kobieta zza drzwi łamiącym się głosem. - Przykro mi. Ale nie znam cię kobieto. - Odpowiedział ze stoickim spokojem słuchając nagłego szlochu zza drzwi. Nie rozumiał dlaczego to żarc... Ci ludzie upierali się że go znali podczas gdy w jego głowie nie potwierdzało tej prawdy ani jedno wspomnienie. Irytowało go to... Ponieważ dziwnie się czuł kiedy tu przychodzili i rozmawiali z nim. Chociaż bardziej zdziwiony był sobą że im odpowiada.
Lata mijały. Matka się nieco zestarzała, ojciec umarł z rozpaczy, a klan przejął jego młodszy brat. Nadal go karmiono ludzką krwią. Czasem zdarzało mu się też zjadać komarzyce, które wcześniej wypiły z ludzi. Niby obrzydliwe, ale nie jego wina że cały czas miał lekkiego głoda. Po dwudziestu pięciu latach od jego zamknięcia, w końcu jego drzwi zaczęła odwiedzać nowa osoba. Ludzkie szczenię, samica. Głośna i irytująca, a z drugiej strony na tyle gadatliwa by czas zlatywał mu szybciej. No przynajmniej tak długo dopóki nie przyłapywano jej przy drzwiach i nie zabierano. Ich pierwsza rozmowa była najdziwniejszą rzeczą jakiej Ookami w swoim demonicznym życiu doświadczył.
-Ej... Wujku, czemu cały czas siedzisz w środku? Byłeś niegrzeczny? - Z początku parsknął ze złością. Ta zmieniła się w zażenowanie kiedy dotarło do niego że nie była to drwina, a prawdziwe pytanie -Nie, nie byłem. Nie mogę stąd wyjść bo drzwi są zamknięte na klucz tępa smarkulo. - Rzucił obojętnie. Jaką odpowiedź dostał w zamian? Krzyk głośny na tyle by nawet przez drzwi zdołało rozboleć go ucho. -Nie jestem głupia! Ty jesteś głupi bo dałeś się zamknąć! A ja wiem wiele rzeczy których nie wiesz ty. HE HE! - W tym momencie naprawdę chciał rozwalić te cholerne drzwi. Nawet nie żeby ją zeżreć, a spuścić na tyłek takie manto jakiego nie zaserwuje jej przyszły mąż. - Tak? Ale to gdzie jest klucz to na pewno nie wiesz. - Na początku chciał jej po prostu dopiec. Ech... Kto by pomyślał że przemiana w demona obudzi w nim resztki wewnętrznego dziecka, które jego ojciec starał się wytępić. Kłócić się z 5 latką... Komizm. Jednak po usłyszeniu odpowiedzi prawie padł na zawał z wrażenia. No... To znaczy prawie. Nawet gdyby chciał, to by nie mógł. - Wiem! Ale Ci nie powiem bo jesteś starym, śmierdzącym, wrednym gupkiem! - Na koniec zabrzmiała jakby mu pokazała język i odeszła. Wracała jednak regularnie, a ich rozmowy w końcu stały się dość przyzwoite.
Minęło pięć lat od momentu ich pierwszej rozmowy. W środku nocy na zewnątrz panował jakiś harmider co słyszał nawet on. Coś uderzyło w drzwi, a potem usłyszał... Klik. Otwarcie zamka. Nie minęła nawet chwila kiedy znalazł się przy nich gotów rzucić się na głupca który postanowił otworzyć drzwi. Nie jadł niczego porządnego od... zawsze. Jego ręka zatrzymała się tuż przed twarzą dziewczyny z którą rozmawiał przez kilka lat z rzędu. - Ty chyba naprawdę chcesz umrzeć... Tak. Chciał ją zbesztać za to że otworzyła jego drzwi. W końcu po tylu latach głodowania miał okazję pożreć człowieka. Kusiło go jak diabli, ale... Czuł krew. Strzała wystawała jej z ramienia. Miała wilgotne oczy. Coś się działo. Kiedy spojrzał za nią dostrzegł rezydencję w ogniu, śnieg na ziemi i krzewy bez kwiatów. -Pomóż... - Dziewczyna osunęła się beznadziejnie po drzwiach. Wiedział że większość obstawy i członków klanu nie było tego dnia na terenie rezydencji. W końcu sama mu się o tym wygadała jakiś czas temu. Nie było więc żadnej konkretnej obrony tego dnia. Ktoś to wykorzystał i zaatakował. W ich kierunku biegła dwójka zamaskowanych ludzi z łukami. Jedni z bandytów. Pierwszy posiłek. - Zostań w środku - Rzucił do dziewczyny, zabrał jej klucz i natychmiast się rzucił w kierunku napastników. Ci przerażeni jego widokiem nawet dobrze nie zareagowali. Pierwszemu z nich przegryzł szyję, drugiemu po prostu urwał głowę. Po tym... Zaczął ucztować. Pożerał szybko i zachłannie. Nie zajęło mu to jednak więcej niż parę minut. Słyszał krzyki w okolicy. Oznaczało to... więcej jedzenia.
Zaczął biec przed siebie. W kierunku krzyków. Zabijał każdego człowieka z bronią i odzianego podobnie to tych których zeżarł kilka chwil temu. Innych, odzianych w kimona i bez broni ignorował. Może i trzymali go przez trzy dekady, ale w końcu też zdobyli się na to by zaspokajać minimum jego potrzeb. Może więc spłacić dług i kiedy to zrobi... Po prostu stąd odejdzie.
W końcu dobiegł do wielkiej sali pośrodku budynku. Wielki i spasiony mężczyzna z odachi w ręku widocznie groził starszej kobiecie, której barwa głosu była bardzo podobna to tej którą miała kobieta podająca się za jego matkę. Osiłek na widok Ookamiego najpierw zaniemówił, a potem wpadł w panikę. Widać było... że to tylko zwykły człowiek. Za to jaki mięsisty... - Lepiej jeśli odwrócisz wzrok. "Matko." - Nie rzucił się tym razem z pazurami. Najadł się, a tego wielkoluda będzie miał na parę dni. Idealnie na czas w którym będzie uciekać daleko stąd. Wyjął swój miecz i ruchem przypominającym pierwszą postawę oddechu wody rzucił się na mężczyznę, którego pozbawił głowy. Oczyścił swój miecz i schował do pochwy. Następnie ponownie się zwrócił do tej która nazywała go synem, albo... Yami. -Nie zabiję ani nie pożrę was. Odchodzę. I jeśli wyślecie za mną kogokolwiek, nie będę już dla niego tak litościwy. To pożegnanie. Bywaj. - Powiedział ze spokojem, po czym nosząc truchło na ramieniu, ruszył w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jednak przed wyjściem. - A. Maki jest w świątyni. Ma strzałę wbitą w rękę. Lepiej jeśli ktoś pójdzie się nią zająć. - Po tym słowach już na dobre opuścił swój dawny dom i ruszył przemierzać świat.
Od tego czasu zaczął przemierzać Japonię. Lata spędzone w zamknięciu i rozmowy przez drzwi dały rezultat. Nie miał chęci zabijać i pożerać każdego napotkanego człowieka. Zamiast tego polował na bandytów, a czasem i kradł upolowaną zdobycz innych demonów do których niezbyt pałał sympatią. Tak samo z resztą do tego który go stworzył. Jeśli opowieści których się nasłuchał były prawdą, to stracił ważne wspomnienia a tym samym część siebie której nie znał. Chciał ją odzyskać, jednak nie wiedział jak...
Był zbyt ludzki żeby móc na spokojnie żyć z większością demonów oraz zbyt brutalny i niebezpieczny by żyć z ludźmi. Wybrał więc wędrówkę. Jakiś czas później natrafił na bandytów, którzy wozem wieźli związane dziecko. Dziewczynę. Po zdobyciu pożywienia, rozwiązał ją. - Jak się nazywasz? - Nie odezwała się wgapiając się na jego kasę, która skutecznie zasłaniała twarz. - Gdzie są twoi rodzice? - Wskazała palcem na wzgórze. Była na nim płonąca chata. Zaczęła płakać, a on wiedział że nie musi o więcej pytać. Ech... Jak on nienawidzi kiedy dzieci płaczą. - Idziesz ze mną. Robisz to co ci powiem i kiedy ci powiem. Bez płaczu i bez marudzenia albo cię rzucę demonom do zjedzenia. - Pokiwała głową starając się nie płakać. Co go podkusiło żeby przygarnąć dziewczynę? Nie miał pojęcia. Serce kazało, rozum odradzał. Wychowywał ją przez około osiem lat jedynie cudem ukrywając przed nią swoją demoniczną tożsamość. Ta jednak rosła i była coraz bardziej inteligentna, a co za tym idzie... Nie mógł się już nią więcej zajmować. Zabrał więc ją do domu... A raczej do miejsca, które kiedyś było mu domem i więzieniem. Stanął przed bramą, gdzie natychmiast został zatrzymany przez strażników. Ookami jednak był niewzruszony. - Powiedzcie Pannie Maki że wilk przybył zwrócić klucz. - Ci byli całkowicie skołowani, ale jeden z nich spełnił prośbę i posłał po wspomnianą kobietę. Minęło kilka chwil zanim ta się pojawiła. Trochę starsza - Zestarzałaś się. - Rzucił bezczelnie od razu oburzając strażników. Ta jednak się zaśmiała. Widać przez te parę lat nie zapomniała jego głosu. Wręczył jej do ręki klucz do jego świątyni. Wokół klucza był obwiązany liścik. Maki odwinęła go i przeczytała. Najpierw wydawała się zszokowana, a następnie na jej twarz wstąpiło zrozumienie. - Od dziś to twój dom. Zachowuj się i nie przynieś mi wstydu. - Powiedział do małej, a odchodząc jeszcze dodał. - I lepiej żebyś zdała egzamin smarkulo.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty tym samym wstąpiłeś w szeregi Demonów.
Co więcej, na start dostajesz 48 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach